Apple za niedługo znajdzie się w wyjątkowej sytuacji, bowiem za swoją rynkową nieudolność może zapłacić podwójnie. Koncern z Cupertino został sprytnie rozstawiony po kątach przez Samsunga, co jeszcze kilka lat temu byłoby absolutnie nie do pomyślenia.
Wielu miłośników Apple zapewne wciąż ma przed oczyma zapowiedź pierwszego iPhone’a, czyli sprzętu, który zdefiniował koncern z Cupertino jako giganta branży mobilnej na długie lata. I ten oto hegemon – co jeszcze kilka lat temu byłoby absolutnie nie do pomyślenia – przez mocne niedopatrzenie ze strony kierownictwa, jest teraz rozgrywany po mistrzowsku przez Samsunga, który już dawno odsadził Apple w rankingach sprzedażowych co najmniej o dwie długości.
Samsung stawia sprawę jasno. Albo płacicie… albo tak czy siak zapłacicie
Apple znajduje się bowiem w rzeczywistości, w której jest uzależniony nie od jednej, nie od dwóch, ale od co najmniej kilkudziesięciu innych firm, w tym od jednego ze swoich największych rynkowych konkurentów. Samsung jest bowiem jednym z największych dostawców paneli OLED, które koncern z Cupertino wykorzystuje przy produkcji swoich iPhone’ów. Co więcej, z racji tej rynkowej współpracy Koreańczycy uruchomili zupełnie nową fabrykę, mającą zaspokoić potrzeby amerykańskiego przedsiębiorstwa, produkując 105 tysięcy wyświetlaczy w ciągu miesiąca. I tak oto Samsung zainwestował, a Apple najpierw zgodziło się kupować praktycznie cały urobek swojego kontrahenta, a potem stwierdziło, że to jednak niemożliwe.
Wszystkiemu winna jest słaba sprzedaż iPhone’ów, która zmusiła Apple do redukcji zamówień na nowe smartfony, a pośrednio – także na panele Samsunga. To raczej nie podoba się Koreańczykom, bo w obecnej sytuacji nowa fabryka pracuje na poziomie zaledwie połowy swojej wydajności, co oczywiście kompletnie się nie opłaca. Tym samym Samsung postanowił postawić przed wyborem jednej z dwóch dróg.
Pierwsza, która raczej nie spotka się ze sporym entuzjazmem ze strony koncernu z Cupertino, to konieczność zapłaty kary umownej wówczas, gdy Apple nie zdoła wykupić odpowiedniej ilości paneli OLED. Tym samym Samsung w prosty sposób zrekompensuje sobie straty i wyjdzie na swoje, a producent sprzętów z logiem nadgryzionego jabłka w najgorszym wariancie straci podwójnie – nie zarabiając z tytułu sprzedaży smartfonów i dodatkowo dopłacając po prostu za nic.
Drugi z wariantów jest tylko z pozoru nieco bardziej sensowny – pozostałe moce przerobowe miałyby bowiem zostać skierowane do produkowania wyświetlaczy OLED, które miałyby zostać zastosowane w iPadach oraz MacBookach. Z jednej strony to dobra opcja – Apple płaciłoby za produkt fizycznie istniejący, który przy okazji oznacza, że już niebawem możemy spodziewać się debiutu jednego z laptopów Apple, najpewniej MacBooka Pro, w wersji z OLED-em. Szkopuł w tym, że produkcją ekranów do notebooków zajmuje się również chociażby LG, więc takie rozwiązanie wymuszałoby renegocjację wcześniej zawartych umów z innymi kontrahentami, na co z pewnością zareagowaliby mocno alergicznie.
Apple ma ogromny problem. A na horyzoncie widnieją kolejne
Mamy problem? Ależ oczywiście – i to naprawdę duży. Samsung pogrywa sobie z Apple, bo może – jest samowystarczalny, daje radę zapewnić sobie spokojny byt, a koncern z Cupertino jest zdany na łaskę i niełaskę konkurentów. Tim Cook i spółka mają natomiast spory orzech do zgryzienia, bo iPhone jako marka znajduje się obecnie na największym zakręcie od początku jej istnienia i najlepszą odpowiedzią na te kłopoty jest oczywiście podniesienie cen. To jednak raczej krótkoterminowa strategia, obliczona na zadowolenie inwestorów i uspokojenie opinii publicznej, że cyferki w raporcie finansowym jak najbardziej się zgadzają.
Obojętnie, na które wyjście zdecyduje się Apple, to firma znajduje się w matni i to z bardzo ograniczonym polem działania. I wcale nie dziwi, że firma coraz chętniej ucieka w stronę usług…
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.