Recenzujemy PaMu Slide: słuchawki, które otarły się o wielkość i mogły zostać najlepszymi TWSami w zestawieniu ceny do możliwości. Dlaczego trzeba żałować, że Padmate przeszarżowało – tego dowiecie się z naszego testu PaMu Slide.
Coraz trudniej o gadżety, które potrafią zaznaczyć swoją obecność dłużej, niż mrugnięcie okiem. W świecie słuchawek bezprzewodowych, zwłaszcza typu True Wireless, spotykamy się ciągle z kalkami: a to z Airpodsów, a to Budsów, a to „klonów klonów” w rodzaju Redmi Dots.
Nuda.
Czasem błyśnie jaśniejsza gwiazda w rodzaju Sennhaiserów Momentum True Wireless, Klipsch T5 True Wireless czy Bang & Olufsen Beoplay E8, które wyróżniają się ładującym etui lub designem słuchawek. Bez dwóch zdań to jednak dość kosztowne modele, których cenę uzasadnia nie tylko oryginalny wygląd, ale też dobre parametry i dźwięk.
Monopol wyższej półki cenowej może zostać przełamany przez słuchawki, które kupimy blisko 3-krotnie taniej: powitajmy PaMu Slide, bohatera Indiegogo, atakującego wyobraźnię sloganem, że są lepsze niż Airpods. Czego jak czego, ale odwagi Padmate-Tech odmówić nie można. Zwłaszcza, że firma od początku skoncentrowana była na zdobyciu rynku USA.
Na pozór mogłoby się wydawać, że PaMu będą próbowały zrobić to, co dalekowschodnim firmom wychodzi od zawsze, czyli podkraść pomysły i opracować je tak tanio, jak się da. Gdyby tak było, Slide podzieliłyby los setek podobnych pretendentów, o których dziś nikt – poza magazynierami, sprzątającymi walające się niesprzedane kartony – by nie pamiętał.
Jednak PaMu poza szumnymi zapowiedziami walki z Apple dało coś jeszcze, ogłaszając autorską wizję słuchawek True Wireless. Oczywiście to ciągle airpodsopodobna konstrukcja, ale z jedynym w swoim rodzaju etui, które uwodzi designem i pojemnością akumulatorka.
Sprawdzamy, czy PaMu zasługują na szansę – a jeśli tak, to kto powinien się nimi zainteresować?
Kiedy otwierałem opakowanie z tym modelem, miałem od pierwszych chwil wrażenie, że ktoś poświęcił sporo czasu, by zaprojektować zgrabnie rozkładające się pudełeczko, którego aż żal się pozbywać. W środku, w specjalnej wytłoczce, umieszczono słuchawki i etui oraz akcesoria w postaci: 6 zestawów gumowych końcówek, przewodu ładującego i instrukcji.
Efekt „łał” budzi sposób otwierania etui: przesuwamy lekko pokrywę ku górze, po czym dzięki spreżynującemu mechanizmowi sama wysuwa się ona do końca. Zamykaniu i otwieraniu pojemniczka na słuchawki towarzyszy przyjemny klik, przypominający nieco (o herezjo!) ten, który wydają zapalniczki Zippo.
Zawiasy tej konstrukcji pracują lekko, ale pewnie – nic się tu nie chyboce i nie sprawia wrażenia zrobionego po taniości. Co ciekawe, choć w jednej z polskojęzycznych recenzji trafiłem na informację o rzekomym wycieraniu przez pokrywę słuchawek, w moim egzemplarzu nie spotkałem się z tym problemem. Wieczko przesuwało się tak, jak powinno i nie zahaczało odłożonych do etui słuchawek.
Na plus zaliczyć trzeba łatwość, z jaką wyjmiemy słuchawki po otworzeniu pudełka ładującego i fakt, że ich ułożenie wymusza wyjęcie najpierw lewej, a następnie prawej słuchawki, co oszczędza nam konieczności zerkania, do którego ucha powinniśmy je włożyć.
Etui ładujące jest dość ciężkie, co stanowi naturalną konsekwencję tak rozbudowanej baterii i tego, że same słuchawki nie należą do najmniejszych. O dziwo mimo wagi i dość sporej grubości nie miałem z nim problemów i mieściły się do kieszeni kurtki czy jeansów, choć były wyczuwalne.
Jeśli miałbym oceniać walory estetyczne, to muszę przyznać, że etui proponowane przez PaMu zrobiło na mnie świetne wrażenie. Z jednej strony bezbłędnie działający silder (czyżby to sentyment po starych Sony Ericsson i Nokii 5300?), z drugiej ciekawe połączenie gładkiego plastiku z materiałowym, siateczkowym wykończeniem górnej pokrywy, pod którym ukryto 4 diody sygnalizujące poziom naładowania urządzenia.
Etui wygląda na tyle inaczej, że wiele osób pytało mnie, co właściwie mam w tym pudełeczku 🙂
Słuchawki jak na airpodsową konstrukcję są dość spore i dobrze wyprofilowane, dzięki czemu łatwo ułożymy je w uchu. Na ich zewnętrznej stronie znajdziemy diodę powiadomienia o stanie połączenia (czerwona w trakcie łączenia, biała po nawiązaniu połączenia), u góry znajdują się otworki skrywające mikrofony.
Ciekawym rozwiązanie jest silikonowa nakładka na górną część słuchawki, która prawdopodobnie ma zapewniać dodatkowe tłumienie. Na uwagę zasługuje metalowa siateczka, chroniąca przed dostawaniem się brudu do wnętrza – łatwo można ją wyczyścić i jest solidnie zamocowana.
Być może dla wielu użytkowników kluczową cechą tego modelu będzie imponujący czas pracy: do 10 godzin słuchania muzyki bądź rozmów na jednym ładowaniu słuchawek i aż do 60 godzin czasu pracy dzięki etui ładującemu. Przyznam się od razu – o ile na słuchawkach, które wrzucałem do woreczka zamiast etui ładującego i manualnie rozłączałem Bluetooth bez trudu osiągnąłem 9 godzin pracy, o tyle już samego etui nie przetestowałem, bo … zwyczajnie zapomniałem, że trzeba je ładować 🙂
Po tygodniu użytkowania zgasła dopiero 1 z 4 diod wskazujących poziom baterii w etui.
Zaraz, zaraz… chipset od Qualcoma, oznaczony jako QCC3020, od razu wydał mi się w szemrany sposób znajomy. No tak! To przecież serduszko Tronsmartów Spunky Beat, które całkiem niedawno rozwałkował nasz redakcyjny test. O ile Spunky nie nadawały się do użytkowania ze względu na przerwy w transmisji muzyki, to już w przypadku PaMu nie spotkałem się z takim problemem.
Ba, w kwestii stabilności połączenia to ścisła czołówka słuchawek TWS i niczym nie ustępują kilkukrotnie droższym konstrukcjom. Jako ciekawostkę dodam, że etui w zależności od wersji może posiadać funkcję bezprzewodowego ładowania smartfona – jednak w dobie pojemności dzisiejszych baterii, które znacznie przebijają 2000 mAh z PaMu, to raczej awaryjny gadżet.
W przypadku PaMu już samo sięgnięcie po słuchawki daje odrobinę radochy – dźwięk slidera chyba można powtarzać w nieskończoność. Po otworzeniu pudełeczka bez trudu wyjmiemy jego zawartość, co nie u każdego z konkurentów jest takie oczywiste. Oczywiście w etui słuchawki pomagają utrzymać na swoim miejscu nie tylko odpowiadające ich kształtom wyżłobienia, ale też magnesy.
PaMu, jeszcze zanim w ogóle popłynęła z nich muzyka, doceniłem dzięki budowie samych słuchawek, które są dość spore, przez co łatwo nimi manipulować. Nie bez znaczenia będzie tez fakt, że ich końcówki nie są walcowate, ale przypominają raczej prostopadłościan, co pozwala na ich stabilne trzymanie i ułożenie w uchu.
To nie wszystko – panel dotykowy, na którym wydajemy komendy, obejmuje relatywnie niewielki odcinek słuchawki, dzięki czemu do rzadkości należą sytuacje, w których przypadkowo go naciskamy. Do pasji doprowadzała mnie ta wada choćby w przypadku niedawno recenzowanych Spunky Beatach, które na lekkie muśnięcie przy ich wyjmowania z pudełka czy wkładania do ucha potrafiły się wyłączyć (!). W przypadku Slide nie spotkamy się z tym problemem.
Zaimplementowano prosty i skuteczny mechanizm sterowania z podziałem na prawą i lewą słuchawkę:
Parowanie i łączenie jest błyskawiczne: w zasadzie równolegle z wyjmowaniem słuchawek z etui słyszymy komunikat o połączeniu ze smartfonem. Nie przytrafiła mi się sytuacja, w której słuchawki miałyby jakiś problem ze stabilnością połączenia ze źródłem dźwięku albo ze sobą nawzajem – pod tym względem są bezbłędne.
Słuchawki, które reklamuje gitarzysta Aerosmith mogą dawać cień nadziei, że nie potraktują rocka po macoszemu – jeśli jednak na to liczyliście, muszę Was zmartwić, bo PaMu cierpią na nadmiar basu. Tak, jak jakości wykonania, czasowi pracy, komfortowi użytkowania niemal nic nie można zarzucić (a pod pewnymi względami ten model może stanowić wzór nawet dla droższych konstrukcji), tak niestety z brzmienia zadowoleni będą najbardziej sympatycy mocnego uderzenia opartego na basie.
Owszem, w niektórych podgatunkach gitarowego grania dodatkowa energia niskich tonów może nadać im nowe życie, ale w większości współczesnych, przekoloryzowanych produkcjach bas dominuje i kładzie cień na reszcie pasma. W największym uproszczeniu to tak, jakby pierwsze płyty Sabbathów ponownie nagrał choćby Kyuss – ja wysiadam, co za dużo to… sami wiecie.
Kapele w rodzaju Audioslave, Alter Bridge czy Foo Fighters tracą rockową ostrość i drapieżność, a oldschoolowego metalu o nie najlepszej jakości nagrania w rodzaju Atheist lub nawet Judas Priest aż zal słuchać, bo zamiast energetycznego grania otrzymujemy rozmemłaną pulpę. Jeszcze mocniejsze brzmienia w rodzaju Death czy Vader brzmią proporcjonalnie gorzej do ilości gitarowego jazgotu.
Jednym słowem: słuchasz głównie metalu i współczesnego rocka? Uciekaj z krainy wszechmocnego basu, do której bilecik otrzymasz w gratisie wraz z PaMu.
Fani względnie zrównoważonego czy nawet lekko ocieplonego brzmienia mogą być niezadowoleni, ale sympatycy mocnych beatów będą w siódmym niebie. Chemical Brothers brzmi tak, że trudno ustać w miejscu – to wręcz odczuwalne fizycznie uderzenia basów.
Poniżej garść utworów z różnych gatunków muzycznych (Tidal Hi-Fi) i krótka opinia na temat tego, jak słuchawki sobie z nimi poradziły:
AC/DC „Thuderstruck”: o ile jeszcze rozbiegówka daje nadzieję na przyjemne granie, to już wkroczenie całego instrumentarium bezlitośnie obnaża kluchowatośc brzmienia, reprezentowanego przez PaMu. Basy, basy słyszę! I niewiele poza tym…
The Doors „L.A. Woman”: musiałem wyłamać się z dotychczas przywoływanych kawałków i zaserwować coś starszego, bo PaMu o dziwo nadały Doorsom sporo współczesnego brzmienia, z mięsistym basem i dobrą perkusją, a wokal Jima nabrał nieco kolorytu w stylu … Danziga. Tak, tego naboostowanego Danziga, którego głos zwykle określa się mianem wkurzonego Presleya zmiksowanego z jeszcze bardziej wkurzonym Morissonem.
DJ Shadow, „Building Steam With A Grain of Salt”: poczułem się tak, jakbym nagle usłyszał swój stary zestaw audio z kaseciakiem Kenwooda, z tym specyficznym, surowym samplowym brzmieniem i jednocześnie uderzającym, nisko schodzącym ocieplonym basem. Ciekawe doświadczenie i kolejne zaskoczenie.
Mery Spolsky „FAK”: przetworzone, syntetyczne dźwięki i wygibasy językowo-wokalne, unurzane w techno, też brzmią ciekawie i o dziwo basowe podlanie daje tu dobre efekty.
Reasumując: lubisz muzykę z wyrazistym basem i słuchasz głównie współczesnych brzmień, zwłaszcza elektronicznych? Brzmienie PaMu może być dla Ciebie. Gustujesz w muzyce gitarowej i preferujesz zrównoważone brzmienie? Szukaj dalej.
To niesamowite, jak przesunięcie brzmienia może wpłynąć na ocenę słuchawek – gdyby PaMu nie przesadziło z ilością basu, mielibyśmy do czynienia z rewelacyjnymi słuchawkami True Wireless, zapewniającymi świetny czas pracy, bezbłędną obsługę i jakość połączenia zestawione z nietuzinkowym wyglądem i wysoką klasą wykonania.
PaMu Slide zyskają przychylność miłośników niskich tonów – całej reszcie raczej nie przypadną do gustu.
Szkoda, bo stanowiłyby realny dowód na to, że słuchawki w takiej kwocie (70$) mogą konkurować z co najmniej dwukrotnie droższymi.
ZALETY
|
WADY
|
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Zadebiutował OPPO Find X8 Pro: superflagowiec stworzony z myślą o Europie, a co za tym…
Podkręcony Snapdragon 8 Gen 3 w połączeniu z 7000 mAh to marzenie niejednego ManiaKa. Sam…
Z zakupem telefon do zdjęć czekasz do premiery Huawei Mate 70? Możesz mieć rację, bo…
Seria vivo S20 zaoferuje użytkownikom mocarną specyfikację. Zwłaszcza vivo S20 Pro zapowiada się na jednego…
Aplikacja Uber wzbogaca się o udane nowości, które mogą przydać się także w okresie świątecznym.…
Najbliższy weekend może być uciążliwy dla klientów banku mBank. Bank zaplanował przerwę w działaniu swoich…