Meizu 17 i Meizu 17 Pro ostatecznie potwierdzają swoją specyfikację. To będą jedne z najmocniejszych flagowców na rynku, z topowymi ekranami i zapasem mocy obliczeniowych. Do tego mają jedną zaletę, której brakuje w smartfonach konkurencji.
Czasami mam wrażenie, że w 2020 roku nie ma już „tylko” flagowców. Mamy flagowce, superflagowce i superekstraflagowce. Zamiast zwyczajnie dać nam możliwość wyboru tak samo wyposażonego smartfona w różnych wielkościach ekranu, to producenci zmuszają wymagających użytkowników do dopłacenia grubych pieniędzy do najmocniejszej wersji.
Przykłady można mnożyć. Samsung Galaxy S20 (flagowiec), S20+ (superflagowiec) i Galaxy S20 Ultra. Tak samo jest w portfolio Huawei, ale przynajmniej najtańszy z nich kosztuje tylko 3 tysiące złotych. Xiaomi? Tutaj różnica nie jest tak duża, to samo robi OnePlus. I tu wchodzi Meizu, całe na biało, i pokazuje, że można to zrobić dobrze. Czyli tak, jak Apple. No, prawie tak dobrze.
Porównanie do Apple nie jest przypadkowe. Kupując iPhone’a 11 Pro Max dostajesz wszystko, co najlepsze u tego producenta. Decydując się na tańszego 11 Pro, masz te same możliwości, ale na mniejszym ekranie. To praktyka, której niestety zabrakło już w Androidzie. Paradoksalnie, to Apple z niej zrezygnowało, bo przez lata podstawowe iPhone’y były okrojone z funkcji wersji Plus.
Gdzie w tym wszystkim Meizu? W Meizu 17 i 17 Pro oczywiście. Według obecnych informacji flagowce będą różnić się jedynie takimi szczegółami, jak płaski kontra zagięty ekran, czy obecność ładowania. Oba mają taką samą rozdzielczość ekranu (choć nie jest do końca pewne, czy również wielkość – prawie na pewno tak) i odświeżanie 90 Hz.
Niezależnie od wielkości dostaniesz Snapdragona 865, co najmniej 8 GB RAM i pamięć UFS 3.1 (której nie ma ani OnePlus 8 Pro, ani Xiaomi Mi 10 Pro). W wersji Pro większa będzie pewnie bateria. A to wszystko za cenę co najmniej 3999 juanów, czyli tyle samo, co podstawowy Xiaomi Mi 10. Dla mnie wybór jest jasny – kupiłbym Meizu.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.