Opłata reprograficzna – potocznie nazywana od jakiegoś czasu „podatkiem od smartfonów” – wzbudza ostatnimi czasy naprawdę spore emocje. Trudno się temu dziwić, bo to kolejne obciążenie naszych budżetów, ale podjąłem się próby zrozumienia argumentów stojących za postulatami ZAiKS. Niestety, to wyjątkowo ciężka sprawa.
Pomysł nałożenia dodatkowej opłaty na smartfony pojawił się w umysłach decydentów z ZAiKS kilka lat temu, ale potem szybko zniknął z przestrzeni publicznej. Niestety, wrócił w najmniej spodziewanym momencie – w trakcie pandemii koronawirusa, która dotknęła praktycznie wszystkie większe branże i spowodowała, że nasze możliwości wydatkowania pieniędzy w wielu przypadkach znacząco się skurczyły.
Postanowiłem wrócić do tego tematu po kilkunastu dniach, by spróbować zrozumieć argumenty, jakie stosuje ZAiKS, próbując udowodnić słuszność wprowadzenia tego rozwiązania. Zmasowana akcja próby przekonania do swoich racji ze strony stowarzyszeń zrzeszających artystów daje ich naprawdę całkiem sporo, ale niestety – po krótkiej analizie okazuje się, że naprawdę nie widać tu niczego poza partykularnymi interesami grupki zainteresowanych.
Pandemia koronawirusa to czas, gdzie tracą wszyscy. Ale artyści muszą zyskać
Po pierwsze – artyści trafili w najgorszy czas, jeśli chodzi o forsowanie nowych opłat i danin. Jak już wspomniałem – okres pandemii koronawirusa to czas, w którym tracą praktycznie wszyscy, i nie są to tylko artyści. Gastronomia, turystyka, media, produkcja, przemysł, usługi – każda z tych gałęzi solidnie oberwała po głowie, a zyski w wielu przypadkach skurczyły się praktycznie do zera.
Wychodzenie z inicjatywą obłożenia smartfonów 6-procentowym podatkiem w momencie, gdy wielu z nas uważnie ogląda każdą złotówkę uważam za chybiony nie z rzeczowego, ale marketingowego punktu widzenia. Bo kiedy człowiek boi się o własną pracę i zastanawia się, jak rozdysponować mniejszą ilość gotówki, to każda inicjatywa dodatkowych obciążeń wydaje się czymś kompletnie absurdalnym. I jasne – można stwierdzić, że smartfon nie jest produktem pierwszej potrzeby.
Jasne – nie jest. Ale przestał być też dobrem luksusowym.
„Opłata nie obciąży konsumentów”? To mrzonka
Po drugie – wzrost cen smartfonów po wprowadzeniu takiej opłaty jest nieunikniony. To nie jest branża paliwowa, w której rząd wprowadza opłatę paliwową i nakazuje największemu, państwowemu koncernowi naftowemu wzięcie jej „na siebie” (chociaż chciałbym wierzyć w to, że tak właśnie się stało).
Smartfony sprzedają nie spółki skarbu państwa, ale prywatne przedsiębiorstwa, którym ani widzi się dokładać z własnej kieszeni do tego interesu. Każdy grosz podwyżki zostanie przeniesiony na końcowego klienta i powinno być to jasne dla każdego, kto w miarę trzeżwo patrzy na rynek.
Ale – jak się okazuje – nie do końca tak jest. Na facebookowym profilu „Razem dla Kultury”, wspierającym inicjatywy twórców i artystów, możemy przeczytać, że „nie rozumiemy czemu miałoby się zadziać inaczej niż ww innych krajach gdzie ta opłata (nie podatek) nie podniosły cen„.
Ja też nie rozumiem, jak można tego nie rozumieć: to przecież proste prawa rynkowe, bo podatek działa tylko w jedną stronę – zwiększa obciążenia nabywców opodatkowanych towarów. I demagogia w stylu „to nie podatek, tylko opłata”, będąca czymś w rodzaju retoryki rządowej, absolutnie nic w tej materii nie zmienia.
Tymczasem wiele wskazuje na to, że ewentualne wprowadzenie opłaty reprograficznej spowoduje jedno – wzrost szarej strefy, a co za tym idzie: spadek wpływów z tytułu podatku VAT.
Smartfony po prostu będą sprzedawane na czarno, ewentualnie – jak wskazuje szef Komputronika – duże polskie sieci handlujące elektroniką będą sprzedawać nam urządzenia mobilne z wykorzystaniem swoich zagranicznych oddziałów. Wtedy to, co mogło trafić do budżetu państwa, trafi na konta innych krajów. I obawiam się, że rachunek ekonomiczny dla Polski może być w tym wypadku bardzo ujemny.
Zbijanie politycznego kapitału to rzecz oczywista
Po trzecie – ciężko obserwuje się festiwal umizgów w kierunku ministra kultury. To bowiem tylko jego podpis i jego wola wystarczy, by wprowadzić rozporządzenie w życie i nałożyć na smartfony wspomniany podatek.
Dlatego też nagle jesteśmy świadkami peanów pochwalnych i podziękowań dla ministra Piotra Glińskiego, czemu dano wyraz chociażby w rozmowie w radiu TOK FM, gdzie zastępca prezesa ZAiKS, Miłosz Bembinow, wprost zachęca do wprowadzenia opłaty reprograficznej, obiecując że część zysków trafi do Skarbu Państwa. Zresztą, padają także zwroty o „wdzięczności dla ministerstwa”, co jest jasną próbą zgrania kapitału politycznego dla własnych interesów.
List pełen dziwnych zwrotów i „wszechobecnych lobbystów”
Absolutnie „kapitalnym” przedsięwzięciem była natomiast inicjatywa publikacji listu wspierającego inicjatywę wprowadzenia opłaty. Dokument, oczywiście zaadresowany do ministra Piotra Glińskiego, jest wręcz przerażający w swoim wyrazie – zawiera bowiem całe mnóstwo populistycznych zwrotów, które mają uderzyć w miękkie punkty nacjonalistycznego myślenia.
Czytamy w nim, że:
- „wbrew propagandzie lobbystów międzynarodowych korporacji opłata ta w żaden sposób nie obciąży ani budżetu państwa, ani polskich konsumentów” z tym mitem rozprawiłem się już powyżej, naprawdę nie rozumiem, dlaczego artyści chcą robić ze zwykłych obywateli ludzi niespełna rozumu wmawiając, że nowy podatek nie uderzy w ich portfele;
- „Wiemy, jak wielkie środki globalne korporacje przeznaczały na działania lobbingowe w tej sprawie.” – no właśnie: nie wiemy, a autorzy listu chyba niespecjalnie chcą dzielić się tymi danymi. To bardzo interesujące stwierdzenie, które nie znajdzie żadnego pokrycia w rzeczywistości, bo obawiam się, że jest to po prostu niepoliczalne. Po co więc szafować takimi zwrotami, gdy nie ma się na nie żadnego pokrycia?
- „Wygrała Polska kultura!” (zostawię bez komentarza)
- „nie uległ Pan (minister kultury – przyp. red.) presji światowych gigantów technologicznych” – stawianie firm technologicznych w roli „tych złych” to doskonale znany zabieg socjotechniczny, ale raczej przywodzący na myśl czasy słusznie minione, w których to, co zagraniczne, powodowało zepsucie obyczajów i zniszczenie tożsamości narodowej.
Z listu bije jeden przekaz – z jednej strony wręcz pochwalny ton dla działań ministra kultury (który przecież jeszcze nie podjął decyzji w sprawie opłaty reprograficznej), z drugiej zaś – pogarda dla koncernów technologicznych, czemu służą chociażby puste frazesy w stylu „lobbyści międzynarodowych korporacji”. Problem w tym, że list stworzyli „lobbyści interesów polskiej kultury”, ale tego już oczywiście nie dostrzeżono.
Głos ludzi kultury słyszalny przez wielkie nazwiska – to błąd
Olbrzymi problem wizerunkowy powoduje także fakt, że pod listem podpisały się cztery osoby. Dodajmy – cztery bardzo znane osoby, które na swojej działalności w segmencie kultury stworzyły swoją markę i dwumiesięczny przestój spowodowany pandemią koronawirusa dotyka ich w sposób najmniejszy spośród wszystkich instytucji kultury.
Pismo sygnowane jest bowiem nazwiskami:
- Krzysztofa Cugowskiego – wieloletniego lidera „Budki Suflera”;
- Zygmunta Miłoszewskiego – znanego powieściopisarza i publicysty;
- Marka Kościkiewicza – znanego autora tekstów muzycznych, współtwórcy „De Mono”, członka akademii fonograficznej ZPAV
- Urszuli Dudziak – znanej wokalistka i kompozytorki jazzowa.
Jak więc widzicie – są to znane i lubiane nazwiska, które, wedle założeń, miały wzmocnić przekaz tego listu. Wydaje się jednak, że ich obecność sprawiła, iż wartość tego listu została osłabiona. Warto bowiem pamiętać, że mimo zawieszenia tras koncertowych czy odwołania spotkań autorskich książki nadal są sprzedawane za pośrednictwem sklepów internetowych, a muzyka wciąż trafia do odbiorców dzięki płytom CD czy serwisom streamingowym.
W wypadku pisarzy czy piosenkarzy straty z tytułu pandemii koronawirusa są więc relatywnie najmniejsze, a poza tym mówimy o osobach, które w polskiej kulturze istnieją od lat i budują nie tylko swoją markę, ale i swój dorobek od bardzo długiego czasu.
Gdzie miejsce dla teatrów, kin, muzeów?
To, czego bez wątpienia tutaj brakuje, to głosu osób, które zostały dotknięte epidemią koronawirusa w sposób bezpośredni – mowa tu reżyserach i aktorach teatralnych, osobach związanych z branżą filmową, dyrektorach muzeów czy domów kultury.
Ich głos jest tutaj kompletnie niesłyszalny, a to właśnie oni – wskutek fizycznego zamknięcia różnorodnych instytucji – cierpią najbardziej i nierzadko zastanawiają się, czy będą mieli za co wrócić na scenę czy ekrany kinowe. I choć mówi się, że znane nazwiska działają na ludzi, to w tym wypadku jest raczej zupełnie odwrotnie.
Jak widzicie, siła argumentów stojących za inicjatywą ZAiKS jest – mówiąc oględnie – nie najwyższych lotów. To po prostu polityczna kalkulacja obliczona na łatwy i szybki zysk, który w teorii ma dać oddech najbardziej potrzebującym artystom, a w praktyce – cóż, to się dopiero okaże.
Pod przykrywką „wsparcia dla artystów” bezceremonialnie próbuje wprowadzić się kolejny podatek, który uderzy bezpośrednio w nasze kieszenie i może spowodować spadek sprzedaży, a co za tym idzie – paradoksalnie spadek wpływów z tytułu VAT.
Logiki w tym niestety brak – interesów zaś jest bardzo wiele, a chętnych wyciągających ręce po pieniądze? Niestety, jeszcze więcej.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.