Jeśli Zbigniew Hołdys mówi o konieczności odebrania pensji ministrowi cyfryzacji krytykującemu wprowadzenie opłaty reprograficznej, to wiedzcie, że coś się dzieje. Znany muzyk postanowił przekonać o słuszności wprowadzenia „podatku od smartfona” w ciągu kilkuminutowego wywiadu, ale ten występ przejdzie do historii. Bo to nie była rzeczowa rozmowa, a medialny happening.
Opłata reprograficzna, czyli dodatkowy „podatek” nakładany na smartfony, telewizory ze Smart TV czy tablety to temat, który regularnie powraca na medialne łamy.
Wcale to nie dziwi, bo pomysł jest szalenie kontrowersyjny, a walczą o niego podmioty zrzeszające artystów, takie jak ZAiKS czy ZPAV, które od dawna znane są jako organizacje walczące o ściąganie jak największych danin na rzecz własną i twórców.
Co ważne, o dodatkowe setki milionów złotych, które miałyby trafić na konto tych stowarzyszeń, walczą nie tylko ich szefowie, ale także artyści o znanych nazwiskach, którzy przekonują o „propagandzie lobbystów międzynarodowych korporacji„, którzy godzą w interesy muzyków, aktorów czy pisarzy.
Teraz na temat wprowadzenia opłaty reprograficznej zdecydował wypowiedzieć się Zbigniew Hołdys, czyniąc to w programie „Money. To się liczy” serwisu Money.pl.
Jesteś przeciwnikiem opłaty reprograficznej? Oddaj pensję
Znany muzyk już od początku wywiadu postanowił przyjąć wyjątkowo konfrontacyjną pozę, gdy na informację o sprzeciwie dla wprowadzenia opłaty reprograficznej ze strony ministra cyfryzacji, Marka Zagórskiego, Hołdys postanowił stwierdzić jasno: „Ja bym temu ministrowi cyfryzacji odebrał wynagrodzenie”.
Krótko mówiąc – jesteś przeciwnikiem nowego podatku? Nie zarabiaj i trać pieniądze, bo masz chore poglądy.
Dalej niestety wcale nie jest lepiej. Hołdys mówi wprost – „to, czy nabywca telefonu zapłaci więcej, to już jest sprawa producenta telefonu„. Otóż nie – wystarczy chociaż podstawowa wiedza o ekonomii i finansach, by stwierdzić, że dodatkowa opłata nie będzie pokryta z kieszeni producenta, a zapłaci za nią końcowy klient. Czyli my wszyscy – użytkownicy smartfonów.
Wystarczy prosty przykład – jeśli rosną koszty tłoczenia płyt, to tłocznia nie prowadzi instytucji charytatywnej i nie stwierdzi nagle, że za produkcję krążków trzeba będzie zapłacić po stawce sprzed dziesięciu lat. Nie zastosuje rabatów, zniżek i innych ulg, bo musi zarobić na funkcjonowanie firmy.
Tak samo też producent smartfonów nie stwierdzi, że „możemy te kilkadziesiąt czy kilkaset złotych wpisać w koszty”, tylko albo podniesie ceny, albo zwolni ludzi, ewentualnie zastosuje przestarzałą i tańszą technologię w tej samej cenie.
Licencja na system? A po co to komu
Okazuje się także, że według Zbigniew Hołdysa w telefonie „jest 100 lub 1000 oprogramowań, za które on płaci każdemu twórcy oprogramowania”.
Otóż nie do końca – opłaty licencyjne na użytkowanie systemu Android oczywiście istnieją, ale są to naprawdę niewielkie pieniądze, z kolei Apple, sprzedając iPhone’y z iOS, przeznacza na rozwój oprogramowania własne środki i robi to wedle swoich potrzeb.
Natomiast stwierdzenie, że „twórca głupiego kalkulatora otrzymuje od producenta smartfona grosz, cent czy pięć centów” jest już kompletnie odrealnione – twórcy tych elementów pracują, dostają wypłaty i rozwijają swoje dzieła nie na zasadzie udziałów w sprzedaży.
W takim wypadku struktura wpływów byłaby tak rozdrobniona, że każdy producent smartfonów po prostu dałby sobie spokój z odpowiednią optymalizacją i implementacją oprogramowania. Nie wspomnę już o darmowych aplikacjach, które korzystają chociażby z modułu reklam czy subskrypcji – ot, XXI wiek!
W średniowieczu to były czasy – teraz nie ma czasów
Myślicie, że to koniec eksperckich wypowiedzi? Ależ skąd. Hołdys odwołuje się bowiem do tego, że kiedyś pisarze pisali odręcznie, król płacił za występy artystom, a biskupi płacili za malowanie w Kaplicy Sykstyńskiej. Aż tu nagle przyszły straszne urządzenia do kopiowania i skończyło się dobre.
Szkopuł w tym, że Pan Zbigniew Hołdys nie wziął pod uwagę innego „efektu ubocznego” – dzięki tym straszliwym maszynom jest on w stanie trafić ze swoimi dziełami do znacznie szerszej rzeszy odbiorców. 500 lat temu kultura była rozrywką dla elit, dziś jest zjawiskiem masowym dostępnym dla każdego i dającego o wiele szersze możliwości zarobku. I tak coś czuję, że Michał Anioł Buonarotti czy Mozart z chęcią by się z Zbigniewem Hołdysem zamienili i z radością prezentowaliby swoje dzieła z wykorzystaniem radia, telewizji, internetu i płyt CD.
„Spotify nie daje nam zarobić”. A może nie w tym jest problem?
Zbigniew Hołdys odniósł się także do kwestii serwisów streamingowych, które są bardzo często wykorzystywanym argumentem w wojnie o opłatę reprograficzną. Jak stwierdził muzyk, „otrzymuje on około 0,2 grosza od odtworzenia i w ciągu roku zarobił kilkaset złotych„. Szybka matematyka pokazuje, że za 500000 odtworzeń wypłata w takim wypadku równa się kwocie tysiąca złotych.
Może więc problem leży gdzie indziej? Może muzyka Zbigniewa Hołdysa po prostu… nie cieszy się popularnością? Skoro w ciągu rok nie zdołał on zarobić więcej niż kilkaset złotych z tego tytułu, to jasnym jest, że słuchalność utworów tego artysty jest po prostu niewielka.
Może więc warto zainteresować się kwestią zwiększania popularności swoich utworów, zanim zacznie się narzekać na brak opłaty reprograficznej?
Warto przecież pamiętać, że na takiej samej zasadzie, jak Spotify, działa także Apple Music czy Tidal, które funkcjonują na podobnej zasadzie. Samo założenie, że „mi się należy” jest w tym kontekście absolutnie błędne – czy autor książki zarobi pieniądze, gdy nikt nie kupi jego dzieła? Nie. Czy dziennikarz utrzyma stanowisko, gdy czasopismo, do którego pisuje, kupi 500 osób? Mocno wątpliwe.
Kupujesz smartfona? Nie masz do niego pełni praw
Dlaczego więc piosenkarzom i twórcom muzyki należy się opłata reprograficzna z tytułu sprzedaży smartfonów, „bo tak”? Tego już nie udało się ustalić. Zbigniew Hołdys wyśmiewa także pogląd, wedle którego „ludziom wydaje się, że jeżeli kupili już telefon komórkowy, to mają prawa do wszystkiego co w nim jest. A jednak płacą za Wi-Fi (?! – przyp.red.), płacą za oglądanie filmów na Netfliksie„.
Dokładnie – płacą za dodatkowe usługi. Tak samo jak płacą za abonament na telewizję satelitarną kupując telewizor czy decydują się na zapłatę za basen kupując sobie kąpielówki. Nie jestem w stanie zrozumieć, co w tym dziwnego, naprawdę. A argument o „nie posiadaniu praw do smartfona po jego zakupie” po prostu przemilczę.
„20 czy 50 złotych”? No nie – znacznie więcej
Zbigniew Hołdys przedstawił także dość kontrowersyjne wyliczenia, co do wysokości „podatku od smartfonów” – muzyk stwierdził, że dodatkowy koszt „to będzie 20 czy 50 złotych„, nawet jeśli smartfon będzie kosztował 6000 złotych. Na argumenty Komputronika i Federacji Konsumentów o kwocie nawet 300 złotych, Hołdys mówi o tym, że wtedy „te sprzęty musiałyby kosztować 10000 złotych„, a jednocześnie wspomina o tym, że opłata reprograficzna ma wynosić od 1,5 do 3%.
Jak to zwykle bywa – mówię: sprawdzam. Jeżeli smartfon kosztuje 6000 złotych, to opłata w wysokości 1,% do 90 złotych, natomiast 3% – 180 złotych. Już sam lekceważący stosunek do kwoty „20 czy 50 złotych” jest dość zaskakujący – dlaczego bowiem mam wydawać własne pieniądze na artystów, których nie słucham? Czy istnieje przymus społeczny wspierania artystów, których muzyka do nas nie trafia?
Z tej retoryki wychodzi jasny wniosek, że tak – muszę oddać swoje ciężko zapracowane 20 złotych, mimo że takiej muzyki nie słucham.
Absolutnie drugorzędną sprawą jest fakt, że Zbigniew Hołdys posiada smartfon z najwyższej możliwej półki cenowej – mówiąc o tym, że „ma tu jakiś (telefon – przyp. red.)” prezentuje nam… jeden z modeli z rodziny iPhone 11. Szczerze mówiąc – trochę się to kłóci z przekazem o artystach pokrzywdzonych przez brak dodatkowej opłaty.
Nie kupuję tej retoryki
Co tu dużo mówić – trudno, mówiąc kolokwialnie, „kupić” taką retorykę. Najprościej jest bowiem wyciągnąć rękę po czyjeś pieniądze tylko na podstawie własnego „widzimisię”, a taką motywację ma znakomita większość podatków, opłat i danin. To zasypywanie dziur w budżecie, i to nie tylko państwa, ale wielu osób będących w grupie interesantów.
Szkopuł w tym, że na pandemii koronawirusa tracą praktycznie wszyscy – dziennikarze, restauratorzy, sklepikarze, piloci, kierowcy, bankowcy i masa innych zawodów.
Najwyższa pora, by artyści wreszcie to zrozumieli.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.