Kospet Raptor to niedrogi smartwatch, który podstawowe funkcje monitorowania aktywności i powiadomienia prezentuje w outdoorowej obudowie, o szczelności potwierdzonej normą IP68. Sprawdzamy, co jeszcze oferuje urządzenie wycenione na około … 120 zł!
Kospet Raptor to przedstawiciel niedrogich inteligentnych zegarków (właściwie powinniśmy mówić o smartbandzie, ale ze względu na wygląd możemy przymknąć oko na niedostatki „smarta w smarcie”), który na tle konkurencji odróżnia się wzmocnioną obudową, przypominającą designem to, co znamy z popularnych G-Shocków od Casio.
Oczywiście nie ma co marzyć o specyfikacji i możliwościach, jakie znamy z prawdziwych smartwatchy – jednak pamiętajmy, że ten zegarek kosztuje mniej więcej tyle, co Mi Band 5 (rzuć okiem na test Xiaomi Mi Band 5) a wyglądem i wzmocnioną obudową obiecuje coś, czego tanie opaski mogą mu pozazdrościć.
Zresztą, spójrzcie sami jak Kospet reklamuje ten model:
Raptor ma być propozycją nie dla osób o delikatnych łapkach, chuchających na elektronikę, ale twardzieli/flejtuchów (niepotrzebne skreśl), którzy nie dbają o posiadane gadżety i używają ich w każdych warunkach – ma im być niestraszny deszcz, pyły, mechaniczne uszkodzenie czy zmiany temperatury.
Dodam jeszcze, że tanie smartwatche (choćby Kospet Magic 2 czy Corn WB05, którego recka oczekuje na publikację) potrafią dziś zaskoczyć jakością wykonania, która niczym nie ustępuje kilkukrotnie droższym konkurentom. Cała przewaga poszła nie w materiały i design, ale soft – to właśnie na nim wykładają się taniutkie urządzenia.
Sprawdzamy, jak Kospet poradził sobie w trakcie naszych ManiaKalnych testów – powiem od razu, że ich finał dał nam mocno do myślenia.
Zegarek do testów otrzymaliśmy dzięki uprzejmości sklepu Gearbest. Urządzenie kosztuje około 35 dolarów, ale obecnie, z kodem KOSPETRAPTOR, zapłacimy za niego 31,99 dolarów.
Specyfikacja zegarka nie powala i stanowi typową średnią w tym segmencie cenowym, nie sposób jednak zarzucić mu jakiegoś braku, który by raził.
Na pewno na plus warto zaliczyć odporność na poziomie IP68, niezłą baterię i wzmocnioną konstrukcję, niestety razi nieco wyświetlacz TFT – Corn WB05 przetarł szlak i teraz nawet od taniutkich smartwatchy można oczekiwać czegoś więcej.
Urządzenie otrzymujemy w skromnym opakowaniu, które skromnie przemilcza nazwę modelu, prezentując jedynie logo producenta. W środku zgrabnie ułożono sam smartwatch, pod którym ukryto ładowarkę oraz papierologię (swoją drogą – brawa za bogatą treściowo i rozsądnie ułożoną instrukcję!).
Ładowarka, mimo rachitycznego wyglądu, dobrze sprawdza się w użytkowaniu – silny magnes pomaga ją właściwie ułożyć i nie ma problemu z odpięciem zegarka przy byle przypadkowym ruchu.
Zegarek zaskakuje niską wagą – w zasadzie nosząc go na nadgarstku bardziej czujemy ciężar gumowego paska, niż samego zegarka. Dwa słowa o pasku – to solidna, dość gruba guma, której cześć mająca kontakt ze skórą została pokryta poprzecznymi karbami, a całość podziurkowano. Takie rozwiązanie sprawia, że mimo widocznej gołym okiem budżetowości paska jest on zaskakująco wygodny, nie powoduje pocenia skóry ani żadnych uczuleń.
Jako ciekawostkę dodam, że producent chwali się wzmocnieniem zegarka metalową ramą, jednak odpuściłem sobie zaglądanie do wnętrza obudowy – choć mamy dostęp do śrubek, to są one tak maleńkie, że bez zestawu serwisowego nie ma sensu do nich podchodzić.
Nie mam zastrzeżeń do pracy dwóch fizycznych przycisków, umieszczonych po prawej stronie smartwatcha – sprężyście oddają nacisk i są świetnie spasowane.
Koperta urządzenia wykonana jest z twardego, mocnego plastiku, który rzeczywiście może pochwalić się dużą odpornością na zarysowania. Po ponad dwóch tygodniach testów nie zauważyłem na niej absolutnie żadnej ryski – co jest bardzo rzadkim widokiem, jak na smartwatch/band w tej klasie cenowej (spróbujcie ponosić Mi Banda w jakiejkolwiek wersji, a przekonacie się szybko, jak łapie on rysy od samego patrzenia).
To samo dotyczy ekranu – choć nie jest on szklany i chroniony przez jakiekolwiek zabezpieczenie, a w dotyku sprawia wrażenie taniutkiego plastiku, to jest zaskakująco odporny. Mimo nonszalanckiego obchodzenia się z zegarkiem nie odwdzięczył mi się żadnymi zadrapaniami/rysami – ani na kopercie, ani na ekranie.
Niestety, spory 1.3 calowy wyświetlacz, mimo teoretycznie niezłej rozdzielczości 320×320 px, w praktyce wygląda dość ubogo – z jednej strony to wina kulejących animacji tarczy (zwróćcie uwagę, jak wskazówka sekundnika na analogowej tarczy lubi sobie pęknąć na dwie niezależne części), z drugiej standardu TFT (wyblaknięte kolory, rozlane podświetlenie) i dość sporych pikseli.
Trzeba dołożyć jeszcze jedno – choć plastik chroniący wyświetlacz jest odporny na uszkodzenia, to błyskawicznie łapie odciski palców i dopóki go nie przetrzemy, wygląda mniej więcej tak:
Niestety, esteci powinni nosić ze sobą coś, czym łatwo wyczyszczą ekran, albo zminimalizować konieczność jego dotykania: właśnie ta ostatnia opcja w przypadku testowego egzemplarza aktywowała się samoczynnie, rozwiązując problem – ale o tym w ostatnim akapicie.
Jak już wspomniałem, Raptor mimo solidnej, wzmocnionej obudowy jest zaskakująco lekki i po zapięciu na nadgarstku możemy zapomnieć, że w ogóle go założyliśmy. Nieco przeszkadza jego rozmiar – niewiele odstaje choćby od smartwatcha pełną gębą, jakim jest Suunto 7 (sprawdź test Suunto 7) i przez to odczujemy go zakładając kurtkę czy koszulę.
Mimo mizernych zasobów (64 kB pamięci RAM) oprogramowanie zegarka działa zaskakująco szybko i płynnie – ba, jest on na tyle responsywny, że bije choćby klatkującego Watcha GT2e (rzuć okiem na test Huawei Watch GT2e).
Ciekawie wygląda kwestia stylu menu zegarka: opisy poszczególnych opcji wyglądają jak z wizji futurystycznych gadżetów z lat 80-tych.
Spójrzcie tylko na tę czcionkę:
Samo menu działa błyskawicznie i przemieszczamy się po nim klasycznymi przejściami lewo-prawo i góra-dół:
Niestety, w tej klasie urządzeń nie ma co liczyć ani na pełne powiadomienia (nie odczytamy na przykład treści maila), ani na przesyłanie obrazków czy emotikon. Nie mamy też opcji odpowiedzi na wiadomości ani rzecz jasna odbierania połączeń głosowych.
Warto jednak podkreślić, że Kospet bez trudu prezentuje w powiadomieniach polskie znaki – a wśród chińskich budżetowców to nie jest wcale takie oczywiste.
Zegarek zapewnia 20 trybów treningowych, obejmujących m.in. bieganie, spacery, jazdę na nartach, pływanie, koszykówkę, kręgle, hantle, brzuszki, wiosłowanie, maszyny eliptyczne i dowolny trening.
Urządzenie dość dobrze radzi sobie z monitorowaniem pulsu, o ile test wykonujemy w spoczynku – w czasie kontroli umiarkowanego, stałego tętna wynik niemal nie odbiega od tego, co pokazuje pas na klatkę piersiową.
Jeśli zaczniemy uprawiać jakąkolwiek aktywność fizyczną, to Raptor będzie miał klasyczne dla budżetowców problemy, związane z wyłapywaniem maksymalnego tętna i obliczaniem spalonych kalorii.
Poniżej wklejam wyniki spaceru z aplikacji Polar Beat, sparowanej z pasem Polar H10:
a tak ten sam spacer odczytała aplikacja Da Fit, wspierana przez Raptora:
Jak widzimy, Kospet wykłada się przede wszystkim na tętnie. Zestawienie danych wyglądałoby następująco:
Co ciekawe, mimo różnic w odczytach, aplikacja Da Fit pozwala przeglądać tętno na linii czasu – to fajny bajer, pozwalający nam sprawdzić, kiedy osiągaliśmy maksymalne wyniki.
O ile na rezultaty monitorowania aktywności trzeba nieco przymknąć oko, to już na analiza snu wygląda całkiem solidnie i pod względem opracowania graficznego przywodzi na myśl miks aplikacji Amazfit i Zdrowie:
Wyniki analizy Da Fit były zbliżone do tego, co pokazywał Amazfit, ale niestety Kospet nie potrafi wykryć automatycznie drzemki w czasie dnia.
Poza mierzeniem tętna największą wpadką Kospeta jest … krokomierz. Niestety, w zestawieniu z Amazfit GTS oraz Suunto 7 Raptor naliczał w skali 10 000 kroków dziennie nawet ponad 2000 więcej!
Wydaje się, że wada związana jest z błędnym naliczaniem ruchów ręką, które wykonujemy w pozycji siedzącej, tak jakby szwankowały odpowiedzialne za to algorytmy.
Do plusów użytkowania bez wątpienia należy bateria: przy częstym korzystaniu z zegarka (sporo powiadomień, codzienny spacer lub trening, duża jasność ekranu) bez trudu wytrzymał on niemal pełne 8 dni.
Budżetowe smartwatche/bandy często pracują pod kontrolą egzotycznych aplikacji, które potrafią testować naszą cierpliwość przeciętnym działaniem, błędami w tłumaczeniach, niezrozumiałym układem czy w końcu przekłamanymi wynikami, jakie prezentują.
W przypadku Raptora ściągamy aplikację o dźwięcznej nazwie Da Fit, która pozytywnie wyróżnia się wśród konkurentów:
Główny ekran Da Fit wita nas przeglądem najważniejszych informacji:
Po przewinięciu ekranu w lewo zobaczymy szczegóły sparowanego smartwatcha:
Kolejne przesunięcie w lewo pokaże nam ekran z własnymi danymi:
W zasadzie – gdyby nie problemy z jakością prezentowanych danych (tętno w trybie sportowym i kroki poza trybem sportowym) – byłaby to naprawdę ciekawa, uporządkowana, dobrze działająca i miła dla oka aplikacja.
Odpowiedź na to pytanie byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby pod koniec testów zegarek nagle nie odmówił posłuszeństwa. Raptor ni stąd, ni zowąd postanowił zastrajkować i … przestał reagować na polecenia dotykowe.
Ekran pozostawał martwy – choć wyświetlał informacje i reagował na wzbudzenie przyciskiem czy ruchem nadgarstka, to mimo wielokrotnego wyłączania i włączania, usunięcia z aplikacji i jej przeinstalowania po prostu nie reagował na dotyk, ciągle wyświetlając główną tarczę.
Niestety producent nie przewidział przywrócenia ustawień fabrycznych urządzenia ani poprzez aplikację, ani kombinację przycisków.
Gdyby nie powyższy wypadek, nie wahałbym się polecić Raptora osobom, które szukają taniego, prostego, odpornego smartwatcha z niezłą aplikacją, który sprawdzi się przy odczytywaniu powiadomień, monitorowaniu treningów bez dużych zmian tętna, sterowaniu muzyką/aparatem czy przypominaniu o konieczności ruchu.
Szkoda, bo to mogący się podobać sprzęt o świetnej wycenie – pytanie tylko, czy po jego zakupie nie spotka nas pech, jaki dopadł egzemplarz testowy. Na osłodę pozostaje wiara w sprawną obsługę posprzedażową Gearbest i Aliexpress.
* produkt oceniliśmy na 6/10 zakładając, że problemy z dotykiem dotyczą tylko naszego egzemplarza. Zwracamy jednakże uwagę na potencjalną awaryjność tego urządzenia.
ZALETY
|
WADY
|
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Oto oficjalny wygląd nowego Xiaomi, którego będziemy często polecać. Nazywa się Redmi K80, choć do…
Apple iPhone SE 4 będzie miał premierę w Polsce jeszcze wcześniej, niż oczekiwałem. Smartfon zadebiutuje…
Zadebiutował OPPO Find X8 Pro: superflagowiec stworzony z myślą o Europie, a co za tym…
Podkręcony Snapdragon 8 Gen 3 w połączeniu z 7000 mAh to marzenie niejednego ManiaKa. Sam…
Z zakupem telefon do zdjęć czekasz do premiery Huawei Mate 70? Możesz mieć rację, bo…
Seria vivo S20 zaoferuje użytkownikom mocarną specyfikację. Zwłaszcza vivo S20 Pro zapowiada się na jednego…