Miało go nie być i wydawało się, że przez najbliższe miesiące nie będziemy się nim zajmować. A jednak – opłata reprograficzna, czyli niesławny „podatek od smartfonów” wraca ze zdwojoną siłą i niewykluczone, że zostanie wprowadzona już za moment. Wraz z dziesiątkami innych, dodatkowych „opłat” będących w istocie podatkami.
Kilka miesięcy temu przedstawiciele ZAiKS-u oraz innych stowarzyszeń zrzeszających artystów zaciekle walczyli o rozszerzenie opłaty reprograficznej, która miałaby objąć także telewizory, smartfony, tablety czy drukarki, słowem: znakomita większość urządzeń elektronicznych.
Samo wprowadzenie tej opłaty, choć mocno irytujące, było jednak przygrywką do jej wysokości – mówiło się bowiem nawet o 6% ceny urządzenia, co w przypadku najdroższych smartfonów mogłoby podnieść ich ceny nawet o kilkaset złotych.
Oczywiście minister kultury Piotr Gliński przekonywał, że wprowadzenie tego podatku nie spowoduje w naszym kraju podniesienia cen elektroniki, bo są one jednymi z najwyższych w Unii Europejskiej, ale trudno nabrać się na takie teksty. Są one po prostu pozbawione sensu i rynkowej logiki.
ZAiKS trafił jednak z forsowaniem tej opłaty na zły moment – wówczas mieliśmy do czynienia z kampanią prezydencką, podczas której Andrzej Duda jednoznacznie stwierdził, że nie zgodzi się na żadne dodatkowe opłaty i nie podpisze ustawy znacznie rozszerzającej opłatę reprograficzną, co oczywiście było w jego interesie podczas walki o Pałac Prezydencki.
Opłata reprograficzna – niestety – wraca jak bumerang
Minęło jednak kilka miesięcy, pandemia koronawirusa wciąż trwa i jednak jej nie pokonaliśmy, wbrew słowom premiera Morawieckiego, a w kasie państwa powoli zaczyna brakować pieniędzy.
Niespodziewanie więc rząd wyciągnął z zamrażarki ten projekt i bardzo prawdopodobne jest, że proces legislacyjny zostanie przeprowadzony w ekspresowym tempie (co przecież nie jest żadnym zaskoczeniem, pamiętając dziesiątki obrad odbywających się pod osłoną nocy).
Biorąc pod uwagę medialne wypowiedzi przedstawicieli strony rządowej, można się spodziewać, że opłata reprograficzna niestety zostanie wprowadzona w życie i to bardzo szybko.
W tym roku pozostało tylko jedno posiedzenie Sejmu, które rozpoczyna się dziś i kończy w dniu jutrzejszym i można się spodziewać, że PiS zrobi wszystko, by podatek został skierowany do dalszych prac w Senacie, a także zyskał podpis prezydenta.
Prezydenta, który jeszcze kilka miesięcy temu stanowczo sprzeciwiał się wprowadzeniu tego rozwiązania.
Podatek od smartfonów już od Nowego Roku?
Niewykluczone jednak, że ten misterny plan może się nie udać – o ile arytmetyka sejmowa jasno wskazuje na to, że przy odpowiedniej woli koalicji rządzącej ustawa zostanie „przepchnięta” dalej, tak w Senacie może już nie być tak prosto. Nie wiadomo także, jak w tej sytuacji zachowa się prezydent – można jednak oczekiwać, że ze swoich zapewnień sprzed kilku miesięcy uczyni on spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością.
Wedle wstępnych planów wprowadzenie opłaty reprograficznej miałoby stać się faktem już 1 stycznia 2021 roku. Oznacza to, że skrócony zostałby także okres vacatio legis, który zwyczajowo wynosi 14 dni. To jednak także żadne zaskoczenie, bo stosowanie tego zwyczaju prawnego wyglądało w ostatnich latach bardzo różnie.
Wielkie pieniądze do wyjęcia z portfeli klientów
Pośpiech rządu absolutnie nie dziwi, bowiem opłata reprograficzna to także wydatne zyski do kasy państwa. Choć wprowadzenie „podatku od smartfonów” ma na celu wspomożenie artystów dotkniętych przez pandemię koronawirusa oraz zapewnienie im świadczeń emerytalnych czy chorobowych, to przecież nie jest żadną tajemnicą (o czym zresztą mówili sami przedstawiciele ZAiKS-u), że spora część tej daniny pozostanie w budżecie państwa.
Zyski z tytułu tego podatku mogą sięgnąć kilku, a nawet kilkunastu miliardów złotych, które przecież są bardzo potrzebne w obecnej sytuacji. Na przykład na TVP czy 500 plus. Bo dlaczego nie?
Trudno wyobrazić sobie gorszy moment na wprowadzenie nowego podatku, bo ten chyba nie istnieje. Jesteśmy w środku pandemii koronawirusa, gdzie wiele firm już zwinęło interes lub znacząco ograniczyło działalność, a kolejne opłaty i daniny zdecydowanie nie ułatwią życia – nie tylko przedsiębiorcom, ale nam, zwykłym konsumentom, którzy za moment zapłacą więcej za prąd, śmieci, psa, a także słodzone napoje czy popularne „małpki”.
Mamy więc do czynienia z bezprecedensową kumulacją podatków, które skutecznie wydrenują nasz portfel (wraz z postępującą inflacją) do cna.
Pozostaje mieć nadzieję, że zapędy partii rządzącej zostaną skutecznie powstrzymane – w przeciwnym wypadku na wprowadzeniu tej opłaty stracą wszyscy, a zyskają (co wcale nie jest takie pewne) tylko nieliczni.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.