Tronsmart Apollo Q10 to rzadki przypadek słuchawek, które w świetnej cenie dają sporo i bez zbędnej ściemy: do 100 h pracy, składana konstrukcja, ANC, dotykowe sterowanie, ciepłe brzmienie i wsparcie AAC. Czy można chcieć czegoś więcej za 200 zł?!
Tronsmart to jedna z tych chińskich marek audio, które mają pomysł na wywalczenie swojej niszy. To właśnie ten producent wdarł się przebojem do świadomości fanów niedrogich słuchawek dousznych Bluetooth dzięki modelowi Spunky Beat (zobacz test Tronsmart Spunky Beat), na który – gdyby nie fatalne sterowanie – nie byłoby mocnych w ponad dwukrotnie wyższej kwocie.
Później sporo dobrego zamieszania zawdzięczamy innym słuchawkom True Wireless, czyli Onyx Ace (recenzja Tronsmart Onyx Ace TWS) – to jeden z najlepszych basów, jakie można usłyszeć w budżetowych konstrukcjach.
Ale żeby nie było tak optymistycznie, ze strony tej marki mogliśmy spodziewać się też niezbyt ciekawych urządzeń, jak choćby głośnik Bluetooth T6 Max (test Tronsmart Element T6 Max), który basowym zestrojeniem zirytuje każdego sympatyka względnie zbalansowanego brzmienia.
Właśnie kwestia tego ostatniego sprzętu jest o tyle ciekawa, że już inny model, który również gościł w naszej redakcji (zobacz test Tronsmart Force 2), mimo ocieplonej sygnatury grał już w o wiele bardziej zrównoważony sposób.
Powyższe przykłady pokazują jednak, że:
- nie stronimy od recenzji chińskiego audio 😉
- Tronsmart ma odwagę i pomysły na przebicie się w dziedzinie tanich słuchawek/głośników,
- w zasadzie każdy ich produkt ma cechę, która pozwala łatwo odróżnić go na tle konkurencji.
Z podobnymi nadziejami przystępowałem do testów pierwszych słuchawek nausznych tego producenta, czyli Apollo Q10. Przyznam od razu, że fanem rodziny Apollo nie jestem – choć doceniam fakt, że Bold (test Tronsmart Apollo Bold) to świetnie wyposażone TWsy, to nie jestem przekonany do ich ciepłego i zbyt nasyconego basem brzmienia.
Tym, co już na pierwszy rzut oka kusi w przypadku tego modelu jest oczywiście cena, która standardowo wynosi około 240 zł – nawet bez żadnej promocji wydaje się to ewenementem.
To nie koniec – za chwilę ruszy wyprzedaż, w której zapłacimy za niego mniej niż 200 zł.
W promocji Geekbuying z kodem TSNEW02 zapłacimy za ten model 41,99 euro – obecnie to niespełna 190 zł! Dostawa jest z niemieckiego magazynu.
Na pozór wydaje się wiec, że mamy do czynienia z tytanem w kategorii cena-możliwości. Czyż pakiet aktywnej redukcji szumów, 40 mm dynamiczny przetwornik neodymowy, 5 mikrofonów i aż 100 godzinny odtwarzania nie brzmi dumnie?
Tronsmart Apollo Q10 – specyfikacja
- Bluetooth 5.0
- Zasięg do 15 m
- Bateria: 1200mAh
- Czas odtwarzania do 100 godzin przy głośności 50%
- Czas ładowania do 3 godzin
- Pasmo przenoszenia 20 Hz – 20 kHz
- Obsługiwane kodeki: SBC, AAC
- Dynamiczny przetwornik 40 mm
- Dotykowe sterowanie
- Obsługa asystentów głosowych
- Waga 225g
Niestety producent nie chwali się w oficjalnych materiałach, jaki chip znajdziemy w środku słuchawek – dziwne jest też to, że na oficjalnej stronie Tronsmart ze świecą szukać informacji na temat kodeków, jakie obsługuje ten model.
Na szczęście w papierowej instrukcji, którą znajdziemy w opakowaniu, umieszczono bardziej szczegółową specyfikację i stamtąd wiadomo, że poza SBC urządzenie obsługuje przynajmniej AAC, co już powinna zadowolić większą część użytkowników słuchawek Bluetooth.
Tym, co najbardziej przyciąga uwagę w sekcji technicznej, jest bez wątpienia bateria, mogąca pochwalić się aż 1200 mAh pojemności. Czy to naprawdę duża wartość? Wystarczy, że przywołamy kilka przykładów:
- Senki serii 4.40 to pojemność około 650 mAh i czas pracy do 29 godzin
- najnowsza odsłona 1000XM od Sony ma baterię około 1000 mAh, zapewniającą do 30 h działania,
- Philips TAPH805 może pochwalić się baterią prawie 700 mAh, co również pozwala im na niemal 30 h granie.
Jak widzimy, Tronsmart naprawdę imponuje baterią, która w zestawieniu z wykorzystaniem mniej energochłonnych kodeków, Bluetooth 5.0 i opatentowaną technologią oszczędzania energii potrafi dociągnąć (przy połowie głośności) do 100 godzin pracy.
Budowa i jakość wykonania
Nie będę ukrywał, że Apollo w wersji nausznej budził we mnie lekkie obawy – klon Senków za 200 zł może być wykonany tak, że choćby grał identycznie jak oryginał, to i tak może rozpaść się po miesiącu.
Nic z tych rzeczy!
Po otworzeniu opakowania przywitała mnie jego zawartość, czyli:
- same słuchawki,
- kabel ładujący USB-C,
- woreczek do przenoszenia (swoją drogą wykonano go z materiału, którego sam widok powoduje automatyczną potliwość),
- karta gwarancyjna i instrukcja.
Jednym słowem standard i nic ponad to, czego można się spodziewać (no, może poza woreczkiem transportowym). Za to słuchawki zaskakują pozytywnie kilkoma kwestiami:
- projektem, czerpiącym co najlepsze z niemieckiej szkoły designu,
- ergonomią i wielopłaszczyznowością składania,
- świetnie wyprofilowanymi padami, chyba żywcem podkradniętymi Senkom (choć wydają się bardziej miękkie),
- detalem w postaci miękkiej poduszeczki, umieszczonej pod pałąkiem.
Gdyby jeszcze producentowi nie strzeliło do głowy pozostawić kilku elementów słuchawek połyskujących stylem „piano black”, byłoby naprawdę nieźle. Niestety, całkiem niezły wygląd plastików psują wstawki lśniące luksusową czernią, która nijak pasuje do matowego całokształtu.
Plastiki są całkiem przyjemne w dotyku, ale ich spasowanie i bezgłośność jest zaledwie poprawna – po świetnym wrażeniu, jakie wywarły na mnie pady, spodziewałem się czegoś więcej. Podobnie pałąk to również tworzywo sztuczne, które – choć wzmocnione specjalnym użebrowaniem – nie będzie tak solidne, jak metal.
Na pewno jednak jakość wykonania nie zdradza ich niskiej ceny, a nausznic z padami nie powstydziłyby się sporo droższe konstrukcje.
Komfort użytkowania i aplikacja
Apollo Q10 to świetny klon Sennheisera i nie trzeba być koneserem niemieckiego producenta, żeby to dostrzec. Taka sytuacja w świecie chińskiego audio to żadna nowość – kto by dziś policzył, ile AKG czy AT posłużyło za wzorce dla dalekowschodnich konstrukcji. Jak ktoś ładnie powiedział: jeśli kopiować, to od najlepszych.
Nie da się ukryć, że dla wielu osób kluczem do zakupu tego modelu będzie bateria, która – przynajmniej w teorii – powinna pozwolić nam ładować słuchawki nie częściej niż raz na tydzień, nawet jeśli słuchamy muzyki przez ponad 10 godzin dziennie.
Nie powiem Wam, czy tak jest rzeczywiście (sporo słucham, ale podejrzewam że po 10 godzinach nawet z najdroższymi słuchawkami na uszach wyrzuciłbym je przez okno), ale bez dwóch zdań to jak dotąd najmocniejsza bateria w słuchawkach nausznych, z jaką miałem do czynienia.
Przykład? Proszę bardzo: użytkowałem słuchawki przez mniej więcej 4 godziny dziennie z różnorodną głośnością i stale uruchomionym ANC, a po 14 dniach wskazują one ciągle … 50% energii!
Jakość rozmów stoi na wysokim poziomie i bez trudu można używać słuchawek do pogawędek – jedynie na zewnątrz przy szybkim przemieszczaniu się będą nam dawały się we znaki odgłosy związane z podmuchami wiatru. Za to w pomieszczeniach połączenia są realizowane bez zarzutów: głos transmitowany jest bez zniekształceń i donośnie.
Świetną sprawą w przypadku Q10 jest dotykowe sterowanie i to takie, które przypomina bardziej rozwiązania rodem z górnej półki cenowej, niż choćby z budżetowych Philipsów TAPH805 (swoja drogą to właśnie ten model poleciłbym osobom, które nie chcą przepłacać, ale potrzebują słuchawek o lepszej jakości wykonania i ANC niż bohater tej recenzji).
Całość sterowania przejęła prawa nausznica, na której powierzchni możemy wykonywać gesty:
- przytrzymanie przez 3 – przechodzimy pomiędzy trybem ANC/off/Ambient,
- podwójne tapnięcie – play/pause,
- przesunięcie do przodu – następny utwór,
- przesunięcie do tyłu – poprzedni utwór,
- przesunięcie w górę – zwiększenie głośności,
- przesunięcie w dół – zmniejszenie głośności,
- odebranie/zakończenie rozmowy – podwójne tapnięcie,
- odrzucenie rozmowy – przytrzymanie przez 2 s.
Na pokładzie znajdziemy też dwa tradycyjnie wciskane przyciski – włącznik i MFB:
- reset słuchawek – przytrzymanie przycisku MFB przez 5 s,
- uruchomienie asystenta głosowego – naciśniecie MFB,
- uruchomienie/wyłączenie słuchawek – naciśnięcie przycisku Power przez 2 s.
Sterowanie działa bezbłędnie i nie mam mu nic do zarzucenia – ale właśnie przy jednym z przełączeń pomiędzy trybami ANC/off/Ambient awarii uległ ten ostatni!
Po prostu w trybie Ambient zamiast wzmocnienia dźwięków otoczenia (które działało całkiem sensownie) zaczęły wydobywać się trzaski i szumy, przeszkadzające w słuchaniu muzyki.
Jednym słowem Ambient przeszedł do historii po kilku dniach użytkowania i uważam, że w żadnym urządzeniu tak szybka awaria nie powinna mieć miejsca.
Dwa słowa na temat ANC: jego działanie jest odczuwalne, ale to raczej wspomagacz w rodzaju rozwiązania z Senków 4.50, niż „prawdziwe” wyłączenie odgłosów tego, co wokół nas. Jeśli to właśnie redukcja hałasów jest tym, co najbardziej przyciąga Cię do tego modelu, zrezygnuj i rozejrzyj się za słuchawkami dousznymi.
Z aplikacją Tronsmart mam pewien problem – zresztą jak wynika z niskiej oceny w Sklepie Play (2/5!), nie tylko ja. Na pozór to kolejna prosta apka do zarządzania podstawowymi ustawieniami słuchawek, która powinna spełniać swoje zadania bez zastrzeżeń.
Niestety tak nie jest.
Zanim opiszę samą aplikację, muszę poświęcić dwa słowa jej działaniu: już dawno nie spotkałem się z tak wolnomyślicielskim oprogramowaniem, które jednego dnia działa tak, jak powinno, drugiego zaś wcale nie chce połączyć się ze słuchawkami, nawet mimo ich resetu.
Nie mam pojęcia, skąd takie kłopoty – kolejnego dnia po którymś z rzędu restarcie aplikacja „zobaczyła” słuchawki i mogłem korzystać z jej funkcjonalności.
Nie ma ich zbyt wielu:
- wybór jednego z 3 urządzeń, jakie współpracują z aplikacją,
- aktualizacja oprogramowania (nie było dotąd żadnej), instrukcja, odłączenie słuchawek,
- wybór jednego z czterech preinstalowanych ustawień korektora,
- ustawienie trybu ANC/off/Ambient,
- personalizacja sterowania gestami na nausznicy.
Łatwiej można by przełknąć oszczędność tego narzędzia, gdyby nie losowe problemy z uzyskaniem łączności na linii słuchawki-aplikacja.
Jak gra Tronsmart Apollo Q10?
Skoro już wychwyciliśmy podobieństwo do Senków (no dobrze, zbyt trudne to nie było), to trzymając się tego porównania zaczynam z grubej rury pytaniem: czy Sennheiser jasno wskazuje Tronsmartowi jego miejsce w szeregu klonów i mówi, że oryginał jest tylko jeden?
Odpowiedź jest jednoznaczna – nie!
Ostatnie Senki, jakie miałem na tapecie, to HD 4.50 BTNC (zobacz test Sennheiser HD 4.50 BTNC), które wybitnie wpadły mi w ucho – własne ten model wydaje się mieć najwięcej wspólnego z Tronsmartem i dziś kosztuje około 350 zł.
Wydawało mi się to niewiarygodne, że chińskie słuchawki są w stanie tak bezczelnie stawać w szranki z uznaną marką i co gorsza (lepsza?) łatwo się nie poddawać.
Q10 gra radośnie, żywiołowo, muzykalnie, z wyraźną ocieploną sygnaturą, ale taką, która zostawia przejrzysty przekaz całego pasma. Nie ma tu mowy o niepotrzebnym przymulaniu, a bas jest mocny i zwarty. Na pewno są mniej głośne niż wspomniane Senki, które stanowiły ewenement w swojej klasie, ale mimo to i tak trudno przekroczyć 3/4 skali mocy – później robi się zwyczajnie zbyt hałaśliwie.
Jak Tronsmart sprawdza się w różnych gatunkach muzycznych? Bez dwóch zdań to słuchawki, którym niestraszne wymagające rockowe kawałki w rodzaju „Dance of the Clairvoyants” Pearl Jam. To właśnie ten utwór miesza szyki słabszym modelom, które nie potrafią przekazać spójności stylu, będącego wypadkową brzmień lat 80-tych i współczesnych, i robią z niego ciężkostrawną pulpę. Q10 wychodzi z tej próby zwycięsko, choć z charakterystycznym „uśmiechem Romana” – krańcowe pasma są jednak podkręcone z takim wyczuciem, że nie drażnią.
Podobnie przedziwne kolaże muzyczne, jakie serwuje nam rosyjski Leningrad (miks dance, disco, żywych sekcji dętych, popisów wokalistek i chrypki Sznura) to żywioł Tronsmarta, który potrafi spójnie reprodukować nieoczywiste połączenia brzmieniowe.
Zwolennicy klasycznego rocka również mogą sięgać po ten model – stary T.Love, Led Zeppelin, Queen – to wszystko zabrzmi tu rozrywkowo, lekko loudnessowo ale czysto. Właśnie ta ostatnia cecha jest warta podkreślenia, bo Tronsmart w swojej klasie cenowej wykonał kawał solidnej roboty, godząc fajny bas ze względnie klarownie przekazem.
Najzabawniejsze jest to, że Apollo to jedne z nielicznych słuchawek Bluetooth w tej kwocie, które pozwolą posłuchać muzyki klasycznej: czy będzie to Keith Jarrett z Bachem, czy „Suspirium” odegrane przez Jess Gillam, nie zabraknie nam nie tylko zdolności do odwzorowania dynamiki nagrania, ale też tej minimalnej przestrzeni, która pozwoli choć lekko rozwinąć skrzydła podobnej muzyce.
Fani niskich zejść będą przeszczęśliwi – to, co Q10 wyprawia z „Get Ur Freak On” Missy Elliott”, to małe trzęsienie ziemi. Elektroniczny bas ma tu w sobie coś z mocy Jabry – tak, nie zabraknie tu tu tego charakterystycznego rozwibrowania, którego w tej klasie cenowej słuchawek nausznych dotąd nie spotkałem.
Czy warto kupić Tronsmart Apollo Q10?
Czas na najkrótsze podsumowanie w moich recenzjach: tak.
A mówiąc serio: Apollo Q10 w zasadzie nie powinien zaistnieć. Jeśli w tej kwocie można wykrzesać ze słuchawek aż tyle (pamiętajmy, że to połączenie świetnej baterii, dotykowego sterowania, ANC i brzmienia), to konkurencja powinna drżeć, żeby Tronsmart nie zamarzył sobie porozpychać się nieco w kategoriach 500-700 zł.
To byłaby rzeź.
ZALETY
|
WADY
|
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.