Słuchawki Vivo TWS Neo, czyli tego jeszcze nie grali: tryby dźwiękowe, wsparcie AI i aptX Adaptive tylko dla wybranych! Reglamentacja szansą na sukces? Przed Tobą test Vivo TWS Neo.
Bez dwóch zdań Vivo TWS Neo ma jedną z najładniejszych stron produktowych, jakie znajdziemy w polskojęzycznej Sieci: applepodobna opowieść, która wprowadza nas w świat słuchawek kuszących designem (to temat na odrębny akapit!), z najnowszą odsłoną aptX czy możliwościami niedostępnymi u innych producentów, jak efekty dźwiękowe DeepX i wsparcie AI w odszumianiu rozmów telefonicznych.
Niestety: to dodatki dostępne wyłącznie dla właścicieli smartfonów Vivo!
Sprawdzamy, co zostaje ze słuchawek wycenionych na około 500 zł (kupisz je m.in. w sklepie Play bez umowy), kiedy nie mają szczęścia współpracować z dedykowanym smartfonem.
Neo to coraz rzadszy dziś przykład słuchawek ze średniej półki cenowej, które nie mogą pochwalić się obecnością ANC. Wiem, nie jest to żaden wyznacznik opłacalności zakupu, ale sporo ciekawych modeli – w tym kapitalny i dziś kosztujący już dużo poniżej 500 zł Panasonic RZ-S500W (zobacz test Panasonic RZ-S500W) potrafi połączyć rozsądną wycenę, dobre brzmienie, aplikację i ANC.
Na tym tle specyfikacja Vivo TWS Neo nie powala – choć na pozór wcale tak nie jest, bo niby mamy tu najnowszą odsłonę aptX, jakieś tryby dźwiękowe czy aplikację, ale … są one przeznaczone wyłącznie dla właścicieli smartfonów Vivo!
Trudno uwierzyć w podobne „faworyzowanie” swoich klientów – nie przekonuje mnie to wcale, choć może klienci Vivo potrzebują takiej formy dowartościowania.
Co w takim razie tracą użytkownicy smartfonów innych firm?
Odpada nam:
Trzeba zaznaczyć raz jeszcze, że funkcja gry z małymi opóźnieniami, aptX Adaptive i AI dynamic low latency, działają tylko z telefonami z serii Vivo X51.
To, co pozostaje po odjęciu dodatków dla fanów marki, nijak nie jest w stanie obronić wysokiej ceny urządzenia, kosztującego w polskich sklepach około 500 zł.
Słuchawki umieszczono w niewielkim, kwadratowym pudełeczku, które poza „pąkami” skrywa etui i krótki przewód ładujący USB-C -> USB. Nakładek na słuchawki nie znajdziemy z racji ich budowy: to bliźniacza, luźno leżąca w uchu konstrukcja, z którą mieliśmy do czynienia choćby w przypadku FreeBuds 3 (test Huawei FreeBuds 3).
Takie rozwiązanie sprawia, że słuchawki są niezwykle wygodne, ale za to trzeba poświęcić chwilę na ułożenie ich w uchu (łatwo też je przypadkowo poruszyć) i nie sprawdzą się w czasie uprawniania sportów. Dodatkowo minusem dla wielu użytkowników będzie otwarta konstrukcja – Neo nie chroni w najmniejszym stopniu przed odgłosami otoczenia.
Podoba mi się spasowanie i design „pąków”: są poręczne, świetnie wyprofilowane i dobrze wyważone, a otwory głośniczka chronione są przez twardą (metalową?) siateczkę.
Prawdziwym dziełem sztuki jest jednak etui – to ono działa jak magnes i sprawia, że trudno oderwać od niego wzrok. W testowanej wersji mieni się odcieniami granatu, przechodzącego w szkliste srebro, i odbija otoczenie prawie jak lustro. Dodajmy do tego niewielki, opływowy kształt, a okaże się, że Vivo opracowało nie tylko eleganckie i wyróżniające się spośród innych etui, ale też bardzo wygodne i takie, które bez trudu przeniesiemy nawet w niewielkiej kieszeni.
Mimo niewielkich rozmiarów i grubego wieczka łatwo wyłuskać z niego słuchawki, za co producentowi należą się spore brawa. Na froncie znajdziemy dyskretnie wkomponowany funkcyjny przycisk (używamy go do parowania słuchawek), na dole zaś nieosłonięte gniazdo USB-C.
Mimo zamknięcia na użytkowników spoza własnego ekosystemu, Vivo umieściło jednak dedykowaną aplikację w sklepie Play – Vivo Earphones, która da nam namiastkę tego, co otrzymują właściciele smartfonów tej marki.
Aplikacja pozwala na podgląd stanu baterii etui i słuchawek; aktywację/dezaktywację czujnika noszenia słuchawek; personalizację sterowania dotykowego; aktualizację oprogramowania TWSów (u mnie była jedna):
Jak już wspomniałem, podczas pracy ze smartfonem innej marki niż Vivo, tracimy dostęp do aptX i profili dźwiękowych – szkoda, że nie udało mi się przetestować dedykowanego zestawienia.
TWS Neo obsługują dotykowe sterowanie:
Taki system sterowania sprawdza się na co dzień i nie generuje żadnych problemów – dzięki aplikacji możemy dopasować komendy do własnych preferencji:
Słuchawki oferują dobrą jakość połączeń głosowych i choć nie dane mi było przetestować wsparcia AI w odszumianiu tła rozmów, to i tak uważam, że trudno się tu do czegokolwiek przyczepić. Jest poprawnie, ale bez fajerwerków.
Podobnie bateria – choć 4,5 h pracy z AAC to typowy średniak, to już 2,5 h z aptX Adaptive jest słabym efektem. Na osłodę pozostaje nam 4-krotne podładowanie słuchawek w etui i to już jest dobry rezultat.
Na oddzielny akapit zasługuje wygoda korzystania ze słuchawek – ich budowa sprawia, że to jedne z najwygodniejszych słuchawek na rynku, które można nosić godzinami bez najmniejszego znużenia.
Warto jednak pamiętać, że podczas energicznych ruchów (treningi interwałowe itp.), „pąki” będą narażone na zmiany pozycji w uchu czy nawet wypadanie. Douszna konstrukcja sprawia, że Neo są też podatne na pogorszenie brzmienia przez złe dopasowanie – w praktyce słuchawki najlepiej sprawdzają się podczas spokojnego czy nawet siedzącego użytkowania.
Najpierw oddajmy głos producentowi:
Przetworniki w słuchawkach TWS Neo mierzą aż 14,2 mm, a ponadto są połączone z membraną wykonaną z kompozytowych biowłókien oraz cewką dźwiękową produkcji Daikoku Japan stworzoną z czystej miedzi. Połączenie tych elementów zaowocowało brzmieniem, które zachwyca w całym paśmie, od wysokich tonów wokali po niskie pomruki basów. Słuchawki cechują się także rozszerzoną dynamiką, która ożywi każdy utwór.
Brzmi co najmniej ciekawie i trąci audiofilską nutką, prawda? Niestety, jeśli jesteśmy fanami szerokiego, analitycznego brzmienia, to nic tu po nas – TWS Neo, mimo sporo wyższej ceny, grają gorzej od Vivo Wireless Sport (test Vivo Wireless Sport)!
Vivo Wireless były jednym z najbardziej pozytywnych zaskoczeń, jakie spotkały mnie podczas recenzowania słuchawek w ostatnim półroczu: skromne, niepozorne, o nieco przestarzałej konstrukcji – ale za to jak grały! To przykład świetnej, budżetowej implementacji LDAC (ważne – kodek współpracuje ze smartfonami wszystkich marek!) i mięsistego, rozrywkowego, ale ciągle klarownego zestrojenia.
Niestety, Vivo nie poszło drogą, którą samo wyznaczyło wyżej przywoływanym modelem i TWS Neo grają … przeciętnie. Na moim smartfonie aptX było niedostępne i urządzenie korzystało z AAC, być może jakieś słabości spowodował „gorszy” kodek (choć przecież bez trudu można wymienić wiele słuchawek, które mimo AAC grają tak, że można zwątpić w konieczność wyższych kodeków).
Najdziwniejsze jest to, że mimo potężnego przetwornika (aż 14,2 mm!) bas wcale nie okazał się tak tłusty, jak można by było przypuszczać. Rozpoczęcie „My Generation” Limp Bizkit czy „Fatty Boom Boom” Die Antwoord nie ma w sobie połowy tej siły niskiego zejścia i wibrującego powietrza, jakie zapewnia nie tyle Jabra, co nawet Vivo Wireless Sport!
Brzmienie, jakie generuje TWS Neo jest mało emocjonujące i to chyba jego największa przewina – nie znajdziemy tu ani hipnotyzujących niskich tonów, ani klarownego, przestrzennego przekazu.
Tym razem oszczędzę Wam przydługich wstępów i roztrząsań za i przeciw – TWS Neo dla większości osób będą chybionym wyborem.
Kto może być zadowolony z tego modelu? Otóż:
Nie podoba mi się polityka ścinania funkcjonalności słuchawek dla użytkowników spoza Vivo i zamykania się w małym światku „swoich”, tym bardziej, że wszyscy, bez względu na to, jakiej marki jesteśmy fanami, musimy płacić za TWS Neo tyle samo.
Słowem wyjaśnienia: te słuchawki nie są słabe jako całość i jestem w stanie wyobrazić sobie, że spora grupa nabywców będzie z nich zadowolona, zwłaszcza, jeśli mają smartfon Vivo. Są po prostu przeszacowane i zaledwie poprawne/nudne brzmieniowo, a to – zwłaszcza po Wireless Sport – jest trudne do zaakceptowania.
Neo grają nieźle nawet na AAC, choć jest to raczej miękka reprodukcja dźwięku, bez tego czegoś, co pozwoliłoby nam łatwo je zidentyfikować jako specyficzne. Są dość uniwersalne, ale nie przypadną do gustu sympatykom zrównoważonego czy też wybitnie rozrywkowego brzmienia przez lekki „nosowy” nalot, spłaszczający efekt finalny.
Najgorsza dla Vivo nie będą jednak ani:
ale … konkurencja, która szachuje Neo na starcie.
Przykład? Przede wszystkim Huawei (test Huawei FreeBuds 4i), które w przedsprzedaży można było kupić za POŁOWĘ ceny Neo.
Trochę szkoda, że Vivo TWS Neo wygląda, jakby miało być łatwym skokiem marki na średniopółkowe słuchawki True Wireless: są dobrze zaprojektowane, wygodne, ładne, ale zwyczajnie za drogie i zbyt słabo wyposażone.
Przykład Wireless Sport pokazał jasno, że marka potrafi zaskoczyć słuchawkami zdecydowanie wykraczającymi brzmieniowo ponad podobnie wycenioną konkurencję i trzymam kciuki, że to właśnie ten model będzie patronował kolejnym słuchawkom Vivo.
ZALETY
|
WADY
|
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Nie tylko OPPO Find X8 Pro był gwiazdą dzisiejszej premiery. Wraz z nim debiutował OPPO…
Być może zbyt surowo oceniłem flagowce pracujące na procesorze Snapdragon 8 Elite. Są gorące, ale…
Epic Games Store znów rozdaje nową grę za darmo. Tym razem jest mrocznie i tajemniczo.…
Do globalnej premiery zmierza POCO F7 oraz POCO F7 Ultra. Certyfikacja smartfonów Xiaomi to świetna…
HONOR 300 na zdjęciach prezentuje się zjawiskowo. To będzie wyjątkowo cienka brzytwa, która nie przekroczy…
Oto oficjalny wygląd nowego Xiaomi, którego będziemy często polecać. Nazywa się Redmi K80, choć do…