Philips Fidelio L3: testujemy wokółuszne słuchawki Bluetooth, które mają przenieść magię znaną z przewodowych wersji do urządzeń Bluetooth. W końcu model dla osób z audiofilskim zacięciem?
Nie będę ukrywał: ucieszyłem się, że w moje ręce wpadnie bezprzewodowy przedstawiciel serii Fidelio od Philipsa. Już jakiś czas temu miałem okazję testować tradycyjne, przewodowe słuchawki z tej serii (test Philips Fidelio X3) i była to dla mnie świetna muzyczna przygoda.
Od tamtej pory określenie Fidelio stało się dla mnie synonimem wygodnej (choć sporej) i świetnie wykonanej (skóra i welur) konstrukcji o klarownym, ale rozrywkowo nachylonym brzmieniu, mogącym pochwalić się soczystym i dobrze kontrolowany basem.
Właśnie przez ten specyficzny miks tradycyjnego designu, dopieszczonego projektu, ponadprzeciętnych materiałów i bogatego brzmienia byłem ciekaw, jak wypadnie model pochodzący z tej samej rodziny, ale bezprzewodowy.
Oczywiście zmian jest więcej i dotyczą one całej filozofii urządzenia (inne przetworniki, mniejsze muszle, częściowo różne materiały, upchnięta elektronika od ANC, a do tego dedykowana apka), ale patrząc na Fidelio L3 nie sposób nie rozpoznać producenta i serii od pierwszego rzutu oka.
Pozostaje pytanie, czy Philips Fidelio L3 potrafi przenieść muzykalność serii w świat dźwięku bez kabli? Sprawdzamy!
Słuchawki zdradzają nam swoje aspiracje zarówno wyglądem, jak i zastosowanymi rozwiązaniami współtworzącymi brzmienie. Przede wszystkim Philips podtrzymał tradycję łączenia aluminium i skórzanego wykończenia oraz design, który nawiązuje do całej rodziny Fidelio.
Pierwsze informacje o L3 mocno mnie zaciekawiły właśnie z powodu pokrewieństwa z X3ką i zastanawiałem się, jak Philips dostosuje wersję bezprzewodową do wymogów mobilności (wersja przewodowa to naprawdę duże słuchawki!).
Okazało się, że zmniejszono nausznice oraz same przetworniki (z 50 do 40 mm, na szczęście pozostawiono materiały bez zmian i ciągle mamy do czynienia z trójwarstwową membraną kompozytową z tłumiącą warstwą polimeru PEEK) i przede wszystkim z konstrukcji półotwartej uczyniono zamkniętą – bo jak inaczej zapewnić wsparcie dla systemu aktywnej redukcji hałasów?
Przeglądając specyfikację od razu zauważymy, że w zasadzie jedyną kwestią, do której można mieć zastrzeżenia, to brak obsługi najgęstszego dziś kodeka w postaci LDAC czy cyfrowych bajerów w rodzaju DSEE, w jakim lubuje się Sony. Philips zastosował tu odmienne podejście i zamiast epatowania wirtualizacją czy „dekompresją” plików wybrał klasyczne podejście, w którym na pierwszy plan wysunięto sprawdzone i szeroko stosowane rozwiązania.
Kto wie, może brak LDAC to próba odcięcia się od pomysłu Sony i chęć zepchnięcia LDAC w cień, a może potrzeba udowodnienia, że dobre bezprzewodowe brzmienie może być oparte o aptX HD?
Przejdźmy do ceny tych słuchawek, bo ostatnio stało się z nią coś niezwykłego – obecnie (piszę to 29.11.2021) według Ceneo można kupić je w kilkunastu sklepach za … około 750 zł!
Zejście do tej kwoty to prawdziwe tąpnięcie, bo ostatnia zarejestrowana cena oscylowała wokół 1100 zł. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale wiem jedno – w tym budżecie są to słuchawki, które zwyczajnie wymykają się konkurencji!
Słuchawki otrzymujemy w pięknym, ogromnym opakowaniu, które podkreśla nietypowość rozwiązania Philipsa i aspiracje tego modelu.
Wewnątrz solidnego pudła z eleganckim logo marki na górze, ukryto właściwe opakowanie, które jak zwykle emanuje spokojem szarości i błękitu. Dopiero w nim znajdziemy bohatera naszego testu, ułożonego w usztywnianym etui transportowym. W zestawie nie zabrakło także adaptera samolotowego, kabla audio, papierologii i przewodu USB-C.
Zanim przejdziemy do budowy samych słuchawek, dwa zdania o etui, w jakim będziemy je transportować. Ma ono niecodzienny, trapezoidalny kształt, a usztywnione boki zapewnią ochronę na niezłym poziomie. Ze względu na relatywnie niewielkie wymiary, początkowe ułożenie w nich słuchawek będzie wymagało odrobinę wprawy, ale po kilku próbach przyjdzie to nam już intuicyjnie.
Fidelio L3 mogą pochwalić się konstrukcją nawiązującą do X3: mamy tu analogiczny układ pałąka z okrągłymi ramami, do których mocowane są muszle. Podobnie jak w starszym bracie, także tu nie zapomniano o zastosowaniu miękkiej skóry Muirhead (górna część pałąka i wykończenie nausznic), ale w odróżnieniu do stacjonarnej wersji Fidelio welurowe pady zastąpiono właśnie skórzanymi (wewnątrz umieszczono piankę z pamięcią kształtu, dzięki czemu dobrze dopasowują się do naszej anatomii).
Co ciekawe, część pałąka przylegająca do skóry głowy wykończono tu welurem, a nie – jak we wspomnianych X3 – naturalną skórą.
Spasowanie elementów i ich jakość jest wzorcowa i w zasadzie nie ma tu potrzeby pisać nic ponad to. Jedyna kwestia, która może razić część osób i warto o niej wspomnieć, to fakt, że muszle słuchawek nie składają się do wewnątrz i możemy je jedynie złożyć na płasko.
Układ elementów na nausznicach nie jest równoważny i na lewej umieszczono jedynie włącznik oraz gniazdo USB-C, natomiast prawdziwym centrum dowodzenia L3 jest prawa muszla.
Znajdziemy na niej przyciski odpowiedzialne za:
Ten zestaw uzupełniany jest przez dotykowy panel sterowania, którym obsługujemy wszystkie najważniejsze funkcje (omówimy je szczegółowo w akapicie dotyczącym komfortu użytkowania).
Reasumując: L3 przenosi najważniejsze cechy X3 (poza welurowymi padami, wykończeniem pałąka i zamkniętą – a nie półotwartą – konstrukcją) w świat urządzeń bezprzewodowych: jest elegancko, dość klasycznie, ale za to z mistrzowską jakością wykończenia i zastosowanych materiałów.
Bezprzewodowy odpowiednik X3 szybko sparujemy ze smartfonem: urządzenie obsługuje Google Fast Pair, a do tego samo parowanie możemy wymusić długim naciśnięciem przycisku zasilania. Warto podkreślić, że słuchawki obsługują połączenie wielopunktowe (czyli możemy podłączyć do nich 2 urządzenia jednocześnie i przełączymy się między nimi).
No cóż – konstrukcji nie oszukamy i trzeba przyznać, że Fidelio, mimo niesamowitej jakości wykonania (a chyba właśnie przez nią) są dość ciężkie, a ich pałąk, choć pokryty naturalną skórą, jest mocno odstający po bokach głowy i przy dłuższym użytkowaniu potrafi uwierać. Za to nic nie można zarzucić sterowaniu zestawem!
Na pewno są to jednak takie słuchawki, które na ogół mogą towarzyszyć nam przez całe godziny odsłuchu.
Jak przystało na szanujące się słuchawki bezprzewodowe, na pokładzie nie zabrakło także dedykowanej aplikacji. W tym wypadku jest to Philips Headphones, która mimo słabej średniej ocen ze sklepu Play radzi sobie naprawdę dobrze – choć trzeba przyznać, że wygląda dość siermiężnie.
Znajdziemy w niej rozbudowaną instrukcję użytkowania, możliwość sterowania odtwarzaną muzyką, wybór trybu pracy (niestety brakuje manualnego mocy ANC i trybu transparentnego – to zadanie przejmuje tryb adaptacyjny) czy dostosowanie korektora.
W przypadku Fidelio nie można mieć zastrzeżeń pod względem czasu pracy – deklarowane przez producenta 28 h bez ANC i do 32 h z ANC niewiele różni się od rzeczywistych rezultatów. Dobry wynik wspiera wysoka wersja Bluetooth oraz spora moc samych słuchawek, która nie zmusza nas do odsłuchu z mocą przekraczającą ponad połowę skali głośności.
Słuchawki naładujemy od zera do pełna w 2 godziny – wskaźnik ładowania to biała dioda, która gaśnie, gdy urządzenie uzupełni energię do pełna.
Znajdziemy tu kombinację sterowania realizowanego poprzez standardowe przyciski oraz komendy dotykowe. To właśnie te ostatnie pozwalają nam na obsługę na poziomie topowej konkurencji:
Sterowanie ANC/Awareness realizujemy poprzez naciskanie fizycznego przycisku, ale świetnym dodatkiem jest możliwość zakrycia dłonią prawego nausznika, co pozwala na przeprowadzanie rozmów bez konieczności zdejmowania słuchawek z głowy. Mała rzecz, a cieszy. Dodatkowo fani sterowania głosowego znajdą tu obsługę asystenta Google czy Siri – ta funkcja jest aktywowana przytrzymaniem dedykowanego przycisku.
Wygodę użytkowania wspiera dobrze działająca autopauza, wstrzymująca muzykę po wykryciu zdjęcia słuchawek z głowy, a także funkcja autowyłączenia, kiedy słuchawki leżą nieużywane zbyt długo.
Philips zapewnia jedną z najlepszych jakości rozmów w swojej klasie cenowej i jest to urządzenie, które bez kompleksów może pod tym względem stawać w szranki choćby z topowymi modelami nausznymi Sony. Zarówno nasz, jak i głos rozmówców jest przenoszony bardzo stabilnie, bez zakłóceń i zniekształceń, a komfort rozmowy wspiera adaptacyjne ANC, które potrafi inteligentnie dostosować się do warunków otoczenia.
Aktywna redukcja hałasów otoczenia stoi tu również na wysokim poziomie, choć osoby mające porównanie z serią WH od Sony mogą czuć, że nieco zabrakło do tego wzorca. Słychać to przede wszystkim podczas treningów na siłowni, kiedy słuchawki często zmieniają położenie na naszej głowie i muszą radzić sobie z miksem głośnej muzyki, rozmów oraz hałasu odkładanego żelastwa czy tupotu z bieżni.
Fidelio ma ANC na poziomie, który przewyższa to, co oferują słynne TAPH805 (nasz test Philips TAPH805), ale jednocześnie trochę odstają od propozycji topowych (i droższych!) konkurentów. Jeśli zamierzasz wyciszać nimi „zwykłe” hałasy w rodzaju odgłosów pracy biurowej czy ruchliwej ulicy, nie będziesz zawiedziony – ale wymagające warunki, jak gwar tłocznej siłowni, może momentami powodować dyskomfort.
Tryb uważności nie ma za to żadnych powodów do wstydu: przepuszczane dźwięki są naturalne, głośne i pozbawione przesterowania.
Po doświadczeniach z Fidelio X3 i modelem TAPH805 (recenzja Philips TAPH805), będących świetnymi słuchawkami w swojej kategorii cenowej, które łączyły niepozorny design z zaskakującymi możliwościami, miałem spore oczekiwania wobec L3-ek.
Obawiałem się jednak, że najnowszy model nie da rady na tyle przeskoczyć dużo tańszego brata, by uzasadnić taką rozpiętość ceny i powiem od razu – zupełnie niesłusznie! Philips ustrzegł się tu bowiem pokusy, by przechylić się jednoznacznie w stronę bardziej analitycznego bądź rozrywkowego brzmienia i starał się zachować złoty środek, co wyszło tej konstrukcji zdecydowanie na plus.
Zanim przejdziemy do brzmienia, przypomnę, że w aplikacji znajdziemy rozbudowany, sześciopasmowy korektor, który poza wyborem jednego z 5 trybów pozwala także dostosować każde pasmo według własnego uznania. Jak przystało na markę, zmiana barwy nie jest tylko kosmetyczna i możemy realnie podkręcić brzmienie tak, że będzie ono nie do poznania w stosunku do tego, co oferuje fabryczne zestrojenie.
Przyznam, że pozostałem przy pomyśle Philipsa na brzmienie i w teście skupiłem się na tym, co proponuje on w postaci preinstalowanej – jest to to jedna z tych sytuacji, w których bez trudu można zamknąć oczy i zaufać pomysłowi producenta, który jest niezwykle prosty i opiera się na sprytnym balansowaniu pomiędzy oczekiwaniami fanów różnych gatunków muzyki.
W praktyce sprowadza się to do tego, że L3 nie będą raniły w uszy zdecydowanej większości słuchaczy – poza tymi, którzy reprezentują skrajnych fanów ciepłego bądź analitycznego grania. Ale tu w sukurs przychodzi apka, w której kilkoma przesunięciami korektora nadamy słuchawkom swoje piętno.
Pytanie tylko, czy warto – bo pomysł Philipsa jest naprawdę odświeżający i na tyle uniwersalny, że sam nie miałem sumienia modyfikować go suwakami equalizera.
Oddajmy głos samym słuchawkom!
„Disconnected, Pt. 1” Fates Warning: króciutki, instrumentalny utwór z przejmującym, apokaliptycznym motywem, mogącym być pieśnią odchodzącego świata, podaną w towarzystwie narastającego, syntezatorowego podkładu, brzmi wprost hipnotyzująco. To piękne połączenie głębi tego, co dzieje się w tle, z główną linią melodyjną, której przejmującego jęku trudno pozbyć się przez długi czas. Przede wszystkim pojawia się tu klarowność, a jednocześnie potężne zaplecze niskich tonów, mimo mocy trzymanych ciągle w ryzach i tylko od czasu do czasu pokazujących, na co je stać.
„FAK” Mery Spolsky: wybuchowa mieszanka Die Antwoord po polsku! Soczyste, jędrne, wypełnione solidnym basem, a jednocześnie czyste brzmienie, które pozwala słuchać tak pokręconej muzyki z wyraźnym wokalem, który nie ginie w gąszczu orgiastycznej elektroniki.
„Ghetto Matrix” z „Symphonik” Thievery Corporation: to już totalny odjazd z piękną, odseparowaną melorecytacją, której towarzyszy całe spektrum dźwięków generowanych przez DJ i „żywą” orkiestrę! Philips pokazuje tu swoją siłę, udanie mieszając rozrywkowe tendencje z lekkością przekazywania detali tła.
„The Portrait” Kinga Diamonda: ostatnia próbka dla naszego bohatera, który też ze starym, piwnicznym metalem radzi sobie bez większych przeszkód. L3 delikatnie ingeruje w całość i nieco podkręca kawałek w stronę uwspółcześnionego zestrojenia, ale nie gubi nic z surowizny wokalu Kinga, galopującej sekcji rytmicznej, pasaży perkusji i solówek, które gwarantują gęsią skórkę.
Philips Fidelio L3 ma niezwykłą moc, która ożywia muzykę zwalcowaną przez loudness war, ale nie zapomina o tym, że domeną słuchawek bezprzewodowych jest angażujące brzmienie, wyczulone na skraje pasma. Znajdziemy tu świetnie kontrolowany bas (zaskakująco jak na rodzaj słuchawek), który jest szybki, zwarty, ale przy tym schodzący tak nisko, jak można bez jego degradacji.
To bezprzewodowe słuchawki dla tych, którzy nie wyobrażają sobie dnia bez muzyki i uwielbiają wracać do znanych kawałków, potrafiąc wyłowić w nich nowe smaczki.
Żałowałem, że po ponad miesięcznych testach musiałem rozstać się z L3-kami. To piękne i świetnie wykonane słuchawki, których żywiołem jest wymagająca muzyka.
Choć trudno w to uwierzyć, to jakimś cudem Philips przeniósł sporo z potencjału stacjonarnych X3 do słuchawek bezprzewodowych: mamy tu do czynienia z czystym brzmieniem, które nie faworyzuje niskich tonów, ale stawia na harmonijny (choć wciąż rozrywkowy, nie analityczny!) przekaz.
Boicie się pękających Sony, preferujecie dźwięk, w którym nie zabraknie przestrzeni oraz wysokich tonów, a na dodatek nie lubicie przepłacać?
Nie znam lepszej propozycji, niż Philips Fidelio L3.
ZALETY
|
WADY
|
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Zadebiutował OPPO Find X8 Pro: superflagowiec stworzony z myślą o Europie, a co za tym…
Podkręcony Snapdragon 8 Gen 3 w połączeniu z 7000 mAh to marzenie niejednego ManiaKa. Sam…
Z zakupem telefon do zdjęć czekasz do premiery Huawei Mate 70? Możesz mieć rację, bo…
Seria vivo S20 zaoferuje użytkownikom mocarną specyfikację. Zwłaszcza vivo S20 Pro zapowiada się na jednego…
Aplikacja Uber wzbogaca się o udane nowości, które mogą przydać się także w okresie świątecznym.…
Najbliższy weekend może być uciążliwy dla klientów banku mBank. Bank zaplanował przerwę w działaniu swoich…