Mobvoi Ticwatch Pro 3 Ultra / fot. techManiaK
Fani prawdziwych smartwatchy od jakiegoś czasu zacierają łapki: Mobvoi Ticwatch Pro 3 Ultra ma być jednym z zegarków, które pokazują, na co stać Wear OS! Sprawdzamy, jak jest w istocie i czy niezła cena nie wymusiła pewnych kompromisów?
Od dłuższego czasu na co dzień używam Suunto 7 (test Suunto 7) i mimo kilku niedociągnięć, jakie ten zegarek posiada, nie potrafię się z nim rozstać.
Suunto 7 / fot. techManiaK
W mojej ocenie to jedno z lepszych urządzeń tego typu w ogóle, które łączy możliwości zegarka sportowego i „prawdziwego” smartwatcha – no dobra, poza możliwością prowadzenia rozmów (jest mikrofon na pokładzie, ale zabrakło głośnika) i autonomią komunikacyjną, bo nie znajdziemy tu ani tradycyjnego czytnika SIM, ani eSIM.
Tym, co od czasu do czasu przeszkadza, jest szybkość – a raczej powolność – działania, która potrafi irytować. Nie jest to widoczne na co dzień, ale w przypadku monitorowania treningów w upale czy wielozadaniowości pojawiają się przycinki i nie da się ukryć, że to wina leciwego procesora w postaci Snapa 3100.
Sytuację odczuwalnie poprawiła duża aktualizacja od Google, dzięki której zegarek dostał lekkiego kopniaka wydajnościowego i mocniejszego w zakresie zarządzania energią, ale nie oszukujmy się – Suunto i tak wymaga ładowania co 36 godzin (lub codziennie, jeśli sporo trenujemy), a to nie każdego satysfakcjonuje.
I w tym momencie cały na biało wkracza Mobvoi z najnowszym Ticwatch Pro 3 Ultra! Właśnie z przyczyny bohatera tej recenzji przywołałem Suunto, czyli zegarek uosabiający ogromny potencjał systemu Wear OS wraz ze stereotypowym już krótkim czasem pracy i przeciętną wydajnością.
Ticwatch teoretycznie ma wszystko, co pozwoli przełamać ograniczenia systemu od Google: nowszy (szybszy i bardziej energooszczędny) procesor w postaci Snapdragona 4100 oraz słynny „podwójny” wyświetlacz: jeden AMOLED, do jakich przyzwyczaiły nas smartwatche, oraz drugi monochromatyczny FSTN, gwarantujący śladowe zapotrzebowanie na energię.
Co ciekawe, Mobvoi nie przeszarżowało z ceną, bo na polskim Amazonie zapłacimy za niego około 1380 zł – za urządzenie z Wear OS, GPS, głośnikiem i mikrofonem, NFC oraz mocnymi podzespołami w obudowie spełniającej warunki militarnej normy MIL-STD-810G to chyba niezła cena.
Test Mobvoi Ticwatch Pro 3 Ultra ma jedno zadanie: sprawdzić, czy pojawił się idealny kandydat dla fanów Wear OS i sprecyzować, kto może być mniej, a kto bardziej zadowolony z wyboru tego urządzenia!
Ticwatch może pochwalić się solidnymi podzespołami – kombo baterii 577 mAh, monochromatycznego ekranu i Snapa 4100 daje naprawdę ogromny potencjał w zakresie czasu pracy. Tym, co mnie zaskoczyło, była niezwykle niska waga zegarka – 41 g w zestawieniu z 70 g Suunto 7 naprawdę robi wrażenie!
Nie zabrakło tu pełnego pakietu łączności z Wi-Fi, NFC (fani płatności mobilnych z Google Pay mogą zacierać łapki) i obsługą 5 standardów nawigacji satelitarnej. Dodajmy do tego mocny pakiet czujników i odporność na poziomie IP68 wraz ze spełnianiem warunków militarnej normy MIL-STD-810G, a okaże się, że mamy do czynienia z idealnym kandydatem na inteligentny zegarek, który spełni potrzeby większości fanów takich gadżetów.
Przynajmniej na papierze wszystko prezentuje się świetnie, zwłaszcza w zestawieniu z ceną urządzenia – jesteście ciekawi, gdzie tkwi haczyk? Bo w czasie ponad miesiąca testów kilka udało mi się znaleźć.
Zegarek otrzymujemy w zgrabny opakowaniu, do jakich przyzwyczaiły nas smartwatche z podobnej półki cenowej. Wewnątrz poza ładowarką, małą instrukcją i samym smartwatchem z paskiem (któremu należy się odrębny akapit) nie znajdziemy żadnych dodatków w rodzaju dodatkowego paska czy szlufek.
Pasek to ciekawostka: z zewnątrz wygląda tak, jakby wykonano go ze skóry, natomiast od wewnątrz, na całej przestrzeni, jaką styka się z nasza skórą podczas użytkowania, to gumowane tworzywo o fantazyjnych, geometrycznych załamaniach. Nie mam żadnych zastrzeżeń do paska poza jednym – jest dość krótki i na męskim nadgarstku zapniemy go na drugą, max. trzecią dziurkę od końca – nie wygląda to dobrze ani nie jest zbyt wygodne (tu Suunto może pochwalić się już europejskimi rozmiarami).
Muszę przyznać, ze po wyjęciu urządzenia z pudełeczka spotkał mnie szok – Ticwatch jest tak lekki, że sprawia wrażenie, jakbyśmy mieli do czynienia raczej z czymś w rodzaju smartbanda, niż smartwatcha. Zwłaszcza bezpośrednie zestawienie z Suunto 7 to coś niezwykłego: mając na rękach oba zegarki nie mogłem się jednak pozbyć wrażenia, że Mobvoi ma w sobie coś z zabawki, a Suunto tradycyjnego, solidnie wykonanego, metalowego zegarka.
Niestety, ale gdzieś już spotkałem się z podobna opinią, że korpus Ticwatcha wygląda na budżetowy i sam powiedziałbym podobnie: brakuje mi tu materiałów i jakości wykonania rodem z Fitbita, Suunto czy nawet … Oppo.
Już podaję konkretne przykłady rzeczy, jakie nie do końca mi się podobały:
Ostatni punkt dotyka kwestii, jaka w zegarku za ponad 1000 zł obecnie nie powinna mieć miejsca: chodzi mianowicie o ładowarkę, która jest zwyczajnie źle zaprojektowana! Pal licho, że nie jest bezprzewodowa – głównym problemem jest to, że wystarczy lekko, przypadkowo musnąć zegarek do niej podłączony i nici z ładowania, bo tyle wystarczy, by urządzenia się rozłączyły.
Mam wrażenie, że zegarek zgubiły kalkulacje księgowych – starając się zachować dobre „bebechy” poskąpiono na obudowie, a mam wrażenie, że nie tędy droga. Jeśli już ktoś chce wydać około 1300 zł na smartwatch, to nawet 10% z tej kwoty na poczet lepszych materiałów będzie dla niego do przełknięcia.
O ile mam sporo zastrzeżeń co do wykorzystanych materiałów, to już sam ekran AMOLED to już górna półka: 1,4 cala 454 x 454 z zagęszczeniem 326 ppi sprawia, że treści, jakie na nim widzimy, prezentują się apetycznie i to niezależnie od tego, czy mówimy o tarczach, elementach menu czy różnych programach – tu wszystko jest kontrastowe i dopracowane.
Jak AMOLED to coś, do czego przywykliśmy w tej klasy urządzeniach, tak drugi tryb pracy zegarka, kiedy kolorowy wyświetlacz zostaje zastąpiony przez monochromatyczny, jest już istotnym novum. Najbardziej obrazowo mówiąc, w trybie Zawsze na Ekranie to właśnie ten dodatkowy ekran staje się głównym – po wzbudzeniu urządzenia wraca AMOLED.
Tym, co mnie srodze rozczarowało, a co wynika w dużej mierze z mojej winy, bo wyobrażałem sobie, że ekran FSTN jest w stanie całkowicie zastąpić AMOLED i sprawić, że będziemy ładowali zegarek nie częściej niż raz w tygodniu, jest fakt, że jeśli włączymy na stałe monochrom (a nie tylko w AoD) to z poziomu zegarka tracimy dostęp do funkcji smart.
Wszystkich!
Wygląda więc na to, że słynny drugi wyświetlacz owszem pozwoli na długą prace urządzenia, ale tracimy wtedy inteligentne funkcje! Nie uruchomimy w ten sposób z zegarka ani treningów, ani map, ani nawet menu! Nie wiem, jak Wy, ale ja spodziewałem się czegoś więcej. Za to na plus trzeba odnotować, że wyświetlacz FSTN można dostosować jednym z 18 kolorów podświetlania – to akurat fajny detal.
To będzie krótki akapit, bo zegarek obsługujemy tak, jak każdy inny smartwatch na Wear OS – jeśli jesteście ciekawi, jak wyglądają szczegóły, odeślę Was ponownie do recenzji Suunto 7, gdzie opisałem szczegółowo mechanikę i możliwości systemu.
W telegraficznym skrócie zegarek obsługujemy poprzez przesuwanie palcem po jego tarczy w 4 kierunkach oraz korzystając z dwóch przycisków:
Muszę powiedzieć jedno: zegarek jest mega responsywny i reaguje na nasze komendy błyskawicznie! Wydajność, czułość ekranu i związany z nimi komfort pracy to klasa sama w sobie i jest to chyba najważniejsza rzecz, jakiej brakowało mi po zwrocie urządzenia i powrocie do własnego smartwatcha.
Podobnie zabezpieczenie wyświetlacza specjalną powłoką, która chroni przed zbieraniem odcisków paluchów to coś genialnego, czego w Suunto brakuje mi coraz bardziej.
Nie do końca podoba mi się autorski wkład producenta w oprogramowanie zegarka, czyli cały pakiet aplikacji Mobvoi, ze sportową (monitorowanie kilkunastu dyscyplin sportowych bez treningów siłowych, za to z ogólnym trybem freestyle, który sprawdza się całkiem nieźle w takim zastosowaniu) na czele, ale nie zabrakło tu także kontroli jakości snu (która swoją drogą działa fatalnie – np. po przebudzeniu dzieli sen na dwa krótsze odcinki, których wyniki nijak mają się do realnych! – i bije ją na głowę najtańsza opaska Huawei) czy … sprawdzania poziomu hałasu w naszym otoczeniu (niestety wyniki są mało wiarygodne).
Nie wspomnę już o serwisie on-line, bo aplikacja prosi nas o założenie konta Mobvoi, który laguje niemiłosiernie i w zasadzie nie ma nam niczego ciekawego do zaprezentowania, drastycznie odstając od serwisów innych marek.
Reasumując: zegarek to petarda, jeśli chodzi o wydajność i wszechstronność, ale blokuje go oprogramowanie Mobvoi, które cierpi na choroby wieku dziecięcego. Na szczęście … możemy je zupełnie zignorować i korzystać z całej masy aplikacji, dostępnych w sklepie Wear OS!
Zapowiedzi producenta brzmią dumnie: 72 h pracy z wyświetlaczem AMOLED i do 45 dni w trybie Essential (czyli monochromatycznym z oszczędzaniem energii). O ile nie sprawdzałem, jak długo rzeczywiście urządzenie wytrwa w tym drugim, to już „zwykły” czas pracy testowałem wielokrotnie i o dziwo z grubsza ma on pokrycie w tym, co obiecuje Mobvoi.
Zresztą, spójrzcie sami na przykładowy scenariusz użytkowania:
Z niewielką ilością treningów i bez monitorowania aktywności na zewnątrz urządzenie zapewni do 3 dni pracy. Jeśli damy mu większy wycisk i zaczniemy sporo trenować oraz używać zegarka do rozmów i odpowiedzi na powiadomienia, ten czas skróci się o dobę.
Powiem wprost: choć przykład analizy snu zniechęcił mnie do możliwości sportowych zegarka, to okazało się, że jest on dość dokładnym – choć chimerycznym! – kompanem treningowym. Poniżej konkretne przykłady.
Marsz na świeżym powietrzu:
W przypadku tego treningu widzicie, że wyniki niekiedy sporo oddalają się od tego, co zarejestrował mój Suunto – ale o ile spalone kalorie wiem, że 7ka optymistycznie zawyża, to już w kwestii GPS nie zauważyłem dotąd żadnych problemów i ufam w jego wskazania, a tu Mobvoi zawiodło na całej linii.
Pali licho różnice w prędkości maksymalnej, bo zauważcie, że średnia jest taka sama – problemem jest przekłamana ścieżka zapisu trasy, która wygląda tak, jakby urządzenie w pewnym momencie straciło sygnał i po jego odnalezieniu przekalkulowało sobie po prostu najkrótszą trasę, wiodącą do miejsca, w którym sygnał się odnalazł.
Trening siłowy
W przypadku monitoringu treningu siłowego musiałem wybrać tryb freestyle, bo w Ticwatchu zapomniano o tym, że nie samymi biegami i rowerami człowiek żyje, a czasem by poprzerzucał po porostu nieco żelastwa. W tym zestawieniu punktem odniesienia będzie pas na klatkę piersiową Polar H10 i Amazfit GTS:
Jak widzicie, tu recenzowany model zarejestrował większe odchylenia od pasa, niż leciwy GTS – choć poza sporą pomyłką przy tętnie maksymalnym pozostałe rezultaty nie są przesadnie wypaczone.
Orbitrek
Intrygująco wyszło zestawienie tych samych urządzeń w monitorowaniu 15 minutowego orbitreka, który zrobiłem sobie „na dobitkę” po powyższym treningu:
Kapitalne, prawda? Dawno nie spotkałem się z taką zgodnością i jest to świetna wiadomość dla tych osób, które preferują ćwiczenia wykonywane we względnie stałych strefach tętna, bez szaleństw z nagłym wzrostem tętna jak to mamy do czynienia choćby przy podnoszeniu większych ciężarów.
Nasuwa się z tego prosty wniosek – o ile smartwatche ze względu na rodzaj pomiaru mogą nie wychwytywać maksymalnego tętna w czasie jego nagłego wzrostu i równie szybkiego spadku, tak algorytmy potrafią mimo to wskazać zaskakująco dokładne wyniki uśrednione.
Co ciekawe, aplikacja Mobvoi może pochwalić się wieloma statystykami, które w takim nagromadzeniu naprawdę trudno spotkać w jednym miejscu. Będzie to:
Takie nagromadzenie monitorowanych danych wygląda na zgrabny miks możliwości Suunto oraz Huawei i choć sposób ich wizualizacji może wydać się nam dziwnie znajomy, to trzeba pochwalić producenta za chęci maksymalnego wykorzystania potencjału urządzenia.
Mobvoi to niekiedy kapryśny towarzysz sportowca: potrafi zachwycić mnogością analiz i świetnymi algorytmami monitorującymi wysiłek, by za chwilę dać kopniaka usterką GPS lub brakiem trybu treningu siłowego.
Jeśli jesteś gotowy na losowe niespodzianki i kiedy jeden na kilkanaście treningów będzie miał w jakimś zakresie przekłamane rezultaty, ale to nie zburzy Twoich planów – nie rezygnuj z tego zegarka, bo nic nie stoi na przeszkodzie, by zamiast apki Mobvoi zainstalować coś innego 🙂
Mobvoi TicWatch Pro 3 Ultra to zegarek, który pozwala wyzwolić potencjał Wear OS i już za to należy mu się solidna pochwała. System działa płynnie i daje masę radości na co dzień, pozwalając cieszyć się aplikacjami, jakie znajdziemy w sklepie Google. To właśnie one pozwolą wybrnąć z sytuacji, kiedy nie do końca przekonają nas autorskie rozwiązania producenta, bo w kilka minut możemy cieszyć się możliwościami Stravy czy Google Fit!
Dodajmy do tego płatności Google Pay, możliwość wykonywania połączeń telefonicznych (niestety muszę powiedzieć jasno, że pod tym względem – jako narzędzie do rozmów po Bluetooth – lepsze będą propozycje Huawei), pełne odpowiedzi na powiadomienia, obsługę asystenta Google, wysoką odporność na czynniki zewnętrzne i kapitalna powłokę, chroniącą wyświetlacz przed śladami po palcach, a w końcu „dodatkowy” wyświetlacz FSTN, a okaże się, że to naprawdę solidne urządzenie w niezłej wycenie.
Co może przeszkadzać? Sam największy problem miałem z przeciętną aplikacją Mobvoi, brakiem monitorowania treningu siłowego, okrojeniem zegarka z funkcjonalności w czasie użytkowania wyświetlacza monochromatycznego, słabym patentem na ładowanie i przykrótkim paskiem.
Pod koniec recenzji dotarło do mnie, że dzięki standardowej szerokości paska (22 mm) można wymienić go na coś, co kupimy choćby na portalach w rodzaju Allegro, Aliexpress czy Ebay – jeśli miałbym korzystać z Ticwatcha dłużej, byłaby to pierwsza rzecz, w jaką bym zainwestował.
Braki aplikacji nadrobimy tym, co sami doinstalujemy ze sklepu Google, a w kwestii wyświetlacza znalazłem półśrodek – używałem trybu FSTN w godzinach 22:00-6:00, dzięki czemu nie traciłem funkcji smart w czasie dnia, a zegarek pracował wyraźnie dłużej na jednym ładowaniu.
Może nie jest to produkt typu „prosto z pudełka”, ale cena uwzględnia niewielki kompromis. Jeśli jesteście w stanie przymknąć oko na pewne specyficzne niedomagania Ticwatcha, może to być naprawdę ciekawy wybór.
ZALETY
|
WADY
|
Jesteśmy Partnerem Amazon i otrzymujemy wynagrodzenie z tytułu określonych zakupów dokonywanych za pośrednictwem linków.
Oppo Find X8 Mini będzie bardzo smukłym smartfonem, który do tego nie zrezygnuje z wielkiej…
Ulefone Armor 28 Ultra rozbił bank. Smartfon ma 16 GB RAM, MediaTeka Dimensity 9300+, 1…
Choć może się to wydawać niesłychane, Huawei dominuje na rynku smartfonów. Składane telefony w Chinach…
Samsung Galaxy M35 5G ma nową cenę w Polsce. Teraz najbardziej opłacalnego Samsunga kupisz u…
Świeżutki iPhone 17 Air jednak nie będzie taki, jak się spodziewaliśmy. Jego rozmiary mogą niestety…
Motorola Razr 60 przed premierą zdradza pierwsze detale specyfikacji technicznej. Tańsza składana Motorola przynosi dobre…