Na smartfonach mamy już aplikacje niemal do wszystkiego. Jeśli macie w głowie coś, czego nie da się zrobić poprzez apkę, producenci zapewne już nad tym pracują i mam wrażenie, że mogą mieć rację.
Może tylko ja zwracam na to uwagę, ale mam wrażenie, że w ostatnich czasach coraz bardziej otaczają nas aplikacje. Dosłownie do wszystkiego. Nie twierdzę, że jest to zła droga, ale czy rzeczywiście jest to konieczne?
Myśląc o tym, trochę śmieje się pod nosem, że pewnie kupię nowy czajnik czy toster i będzie do nich aplikacja. Czy to głupota, a może jednak wyjście frontem do młodszego pokolenia, która uwielbia takie gadżety?
Teoria „smartfonocentryczna”
Niemal zawsze, gdy doradzam komuś zakup smartfona i kosztuje on nieco więcej niż 1-1,5k zł, pada stwierdzenie: „Ile? Tyle za telefon? Przecież tyle to nawet mój komputer nie kosztował!”
Przez kilka lat pracowałem w pewnej sieciówce sklepów komputerowych i dzięki temu miałem możliwość obserwacji rynku oraz trendów zakupowych w przypadku notebooków. To właśnie te sprzęty są najczęściej wybierane do domu i do nich odnosiło się powyższe zdanie.
Komputer, który poradzi sobie z większością domowych zadań – oprócz grania – to obecnie wydatek rzędu 2-2,5 tysiąca złotych. Za taką kwotę można kupić całkiem przyzwoity sprzęt.
W przypadku smartfonów jest dość podobnie. Co prawda możemy wtedy zapomnieć o naprawdę świetnych zdjęciach, a to jest w bardzo wielu przypadkach kluczowy powodów zmiany na nowy telefon. Często warto przekroczyć barierę 3 tysięcy złotych, tylko wtedy na telefon wydajemy więcej niż na komputer.
Jeszcze kilka lat temu sam bym się temu dziwił, ale z którym sprzętem spędzamy niemal cały dzień? Który z nich ma być zawsze gotowy do działania? Który z nich jest mocniej eksploatowany? Z którego korzystamy, żeby zamówić jedzenie, zapłacić rachunki, sprawdzić drogę dojazdu, skontaktować się z kim, czy właśnie zrobić zdjęcie?
Dokładnie, to smartfon jest naszym głównym narzędziem. Większość rzeczy, które robiliśmy kiedyś na komputerze, przenieśliśmy na smartfona.
Aplikacja jest dobra na wszystko?
Zdają sobie z tego sprawę firmy, nie tylko producenci elektroniki, chociaż oni wiedzą o tym najlepiej.
Ostatnio ustawiałem urządzenie wielofunkcyjne i przyznać się muszę, że bardzo nie chciałem tego robić. Od kiedy pamiętam, drukarki były jednymi z najgorszych możliwych sprzętów do konfiguracji. Często potrafiła być to drogą przez mękę, a na dodatek w każdym momencie i z niezwykłą ochotą potrafiły przestać działać. Tak po prostu.
Teraz zainstalowałem aplikację producenta, która poprowadziła mnie krok po kroku i po kilku chwilach wszystko działało. Nawet jak potem miałem jakiś problem, to gdy drukowałem coś z komputera, z aplikacji działało idealnie.
Stawiałem również nową sieć Mesh w domu i co ciekawe, był to następca sprzętu, który już miałem. Tamten konfigurowałem z małą instrukcją dołączaną do zestawu, teraz pomogła mi aplikacja. Szybko, łatwe, przyjemnie… wręcz idiotoodpornie.
Oczywiście nie chodzi tylko o elektronikę. Wiele codziennych czynności ułatwiły mi aplikacje. Jedzenie zamawiam właśnie tak, chociaż doskonale znam numer restauracji. Często jednak nie mam czasu i liczy się wygoda.
A co z przelewami, rachunkami i wszelkimi opłatami? Nawet nie chce mi się odpalać komputera, włączam aplikację banku i kilkoma kliknięciami mam wszystko załatwione. Szczerze nie pamiętam, kiedy robiłem to przez przeglądarkę, co przecież kilka lat temu było standardem.
Prezenty świąteczne również kupiłem przez aplikację, a gdy szukałem samochodu, to pewnie nie zgadniecie, z czego korzystałem. Z aplikacji.
Aplikacje są dobrą drogą, ale czy potrzebujemy ich do wszystkiego?
Myśląc o tym felietonie, zakładałem, że napiszę coś nieco innego. Moja początkowa myśl była taka, że aplikacje może i ułatwiają wiele spraw, ale czy rzeczywiście potrzebujemy ich do wszystkiego? Ostatnio testowałem głośnik bluetooth i zamiast po prostu go sparować, najpierw zainstalowałem do niego dwie aplikacje.
Czynności, które mogły być wytłumaczone na dwóch stronach małej instrukcji, teraz mają aplikacje z wypasionymi animacjami czy możliwościami nazwania danego sprzętu. Aktualnie na telefonie mam masę osobnych apek do wielu różnych rzeczy, z którymi mógłbym poradzić sobie bez nich.
Niestety nie byłoby to takie łatwe. Może zabrzmię jak boomer, ale mamy obecnie takie czasy, że wszystko musimy upraszczać do granic możliwości. Pokolenie, które teraz wchodzi w dorosłość, nie chce męczyć się z konfigurowaniem sprzętu, dzwonieniem do restauracji czy logowaniem do banku na komputerze. Oni nie chcą uruchamiać komputera po nic innego niż obejrzenie filmu czy odpalanie gry.
Wszystko ma być proste i przyjemne. Żadna czynność nie może zajmować więcej niż kilka chwil i koniecznie musi być możliwość konfiguracji z poziomu smartfona. Zapomniałbym, wpisywanie haseł też bywa męczące, więc biometria jest konieczna.
I może zaczynam rozumieć młodsze pokolenie albo po prostu lenistwo zaczyna u mnie wygrywać, ale chyba jednak lubię taką drogę. Podobają mi się aplikacje z niepotrzebnymi funkcjami, ale za to atrakcyjnym designem i łopatologicznym tłumaczeniem wszystkiego.
Nie chcę przez godzinę użerać się z drukarką czy nową siecią w domu. Mamy bardzo zabiegane czasy i jeśli producent nie poprowadzi mnie za rączkę, to pójdę gdzie indziej. Wolę poświęcać swoją uwagę na inne rzeczy, więc aplikacje mają zrobić wszystko za mnie. I chyba zaczynam to lubić.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.