No i nadszedł ten dzień – test Google Pixel 9, który przygotowywałem dla Was, wreszcie może ujrzeć światło dzienne. Czy najnowszy smartfon Google rzeczywiście jest tak dobry, jak twierdzi jego producent? Przyjrzyjmy się jego aparatom, wydajności oraz baterii Pixela 9. Czy warto go kupić?
Google Pixel 9 oficjalnie zawitał na półki sklepowe w Polsce, a więc i może zawitać w formie recenzji na naszym portalu. Jak sprawuje się na co dzień nowy, „przełomowy” Pixel? Nie ma co przedłużać, zapraszam na test Google Pixel 9.
Ale tego można było się spodziewać po przeciekach przed premierą. Nie mówią o tym, jak wyglądała cena poprzednika, w postaci Google Pixel 8. No ale do rzeczy. Jest on dostępny w cenie 4049 złotych. Do 5 września włącznie, jest to jednak kwota, którą zapłacicie za wersję 256 GB.
Mi jednak przyszło testować wariant 128 GB. Oprócz tego w sklepie Media Expert (który jest jedynym elektromarketem, gdzie smartfon zakupicie) funkcjonuje inna promocja, mianowicie jest opcja odsprzedaży starego smartfona. Cenowo więc wygląda to – nomen omen – lepiej, niżeli u poprzednika.
Warto dodać, że w Google Store funkcjonuje także inna promocja, w której dostajecie „cashback„, jednak do wydania jedynie w sklepie amerykańskiego potentata.
Sprzęt do testów dostarczyła firma Google, za co serdecznie dziękujemy. Nie miało to jednak wpływu na ocenę testowanego urządzenia.
Google znane było z tego, że dołączało do swoich smartfonów niby „błahostkę”, ale całkiem przydatną. Mowa tutaj o przejściówce USB-A do USB-C. W tym roku jednak Amerykanie z tego zrezygnowali. „Przebrandowane” zostało również same w sobie pudełko, które jest obecnie „wolne” od tworzyw sztucznych. A przynajmniej, z tego co widzę, w naprawdę dużym stopniu, a co wy możecie zobaczyć na unboxingu poniżej.
Nie jest to jednak najważniejsze, bo istotne jest to, co pudełko w sobie skrywa. We wnętrzu znajdziemy:
Czyli tak, jak mówiłem na początku – standardowy zestaw w dzisiejszym świecie smartfonów, jednak uboższy nieco od poprzednich iteracji urządzeń ze znaczkiem „G”.
To także był aspekt, który w przeciekach bardzo mocno było widać. Google zmieniło z jednej strony w sposób zauważalny, a z drugiej nadal trzymając się w duchu zapoczątkowanego z serią „6” wygląd swoich najnowszych urządzeń. Zaoblone ramki zostały zastąpione płaskimi. To samo spotkało wyspę aparatów, która obecnie nie jest połączona z ramkami smartfona.
Podstawowy Pixel charakteryzuje się błyszczącym wykończeniem plecków oraz matowym ramek. „Pro” podeszły do tego „na opak”, aczkolwiek nie o nich w dzisiejszym artykule. Idąc dalej, całość została wykonana z dwóch tafli szkła (z przodu Gorilla Glass Victus 2) oraz aluminiowej ramki. Owy metal oczywiście pojawia się także w formie wyspy aparatów. Telefon ten jest z pewnością tak dobrze wykonany, jak i spasowany. Nie widać ani nie czuć niedoróbek, które mogłyby mieć tutaj miejsce. Przyciski pracują z odpowiednim oporem, a także nie chybotają się na boki.
Kolejna zmiana dotknęła rozmiar urządzenia. Jest ono większe od swojego poprzednika, co także ma swoje konsekwencje w kontekście ergonomii. Ta jednak nadal jest na dobrym poziomie i da się z niego korzystać używając wyłącznie jedną rękę. Oprócz tego na pochwałę zasługiwać w tej kwestii może także wyważenie. Sama wyspa aparatów jest całkiem dobrym miejscem, by podeprzeć palec wskazujący, w kontekście stabilności chwytu. Mimo, że większy, to nadal dobrze się z niego korzysta. Nie zapominajmy o świetnym czytniku linii papilarnych.
Kolejną zmianą, która oczywiście jest związana z większymi rozmiarami nowego Pixela jest to, że otrzymał większy ekran. Jest to panel OLED, o przekątnej 6,3″ i rozdzielczości 2424 x 1080 pikseli. Oprócz tego charakteryzuje się 120 Hz odświeżaniem, HDR10+, czy jasnością maksymalną do 2700 nitów. Zapowiada się więc jako jaśniejszy od swojego poprzednika, co oczywiście dla Was sprawdziłem. I całkiem śmieszna, ale istotna rzecz – już nie trzeba ręcznie włączać wyższego odświeżania, jest ono domyślnie włączone.
Oprócz tego warto sobie powiedzieć o tym, że ramki wokół wyświetlacza są równe, a do tego całkiem niewielkie. Oczywiście, jest jeszcze jakieś miejsce na poprawę, ale to z pewnością ucieszy fanów symetrii. Nie ma co jednak przedłużać, kolorymetr w dłoń i ruszamy z pomiarami.
Na pierwszy ogień jasność – ta w trybie manualnym wyniosła 1174 nity, natomiast w automacie było to już, robiące wrażenie, 2047 nitów. Jak do tej pory, jest to najwyższy odczyt w historii moich pomiarów. Jest to jednak także widoczne w trakcie użytkowania smartfona w ostrym słońcu. Jest wyraźnie jaśniejszy – tak od poprzednika, jak i od części konkurentów.
Oczywiście, to nie jedyna rzecz, bo jest jeszcze kwestia odwzorowywania barw przez dany panel. Zaczynamy od sprawdzenia pokrycia gamutów:
Tutaj już „cudów” nie ma. Jest bardzo podobnie, jak w przypadku Pixela 8. Sam w sobie wynik jednak należy uznać za poprawny. Przejdźmy jednak do kolejnego parametru w postaci błędu ΔE (delta E):
Tutaj także wszystko wygląda „zwyczajnie”, co oczywiście jest dobrym znakiem. Sprawdziłem także to, jak ustawiony jest balans bieli na testowanym modelu. Temperatura barwowa została określona na poziomie 7045K. Z kolei błąd ΔE bieli – 10,32, a czerni 13,03. Jest to widoczny trend, gdzie smartfony zwyczajnie są kalibrowane w nieco nienaturalnym kierunku, przez co pojawiają się właśnie takie odchyły.
Oczywiście jak na smartfon za 4 tysiące złotych przystało, najnowszy, podstawowy Pixel posiada głośniki stereo. Jeden funkcjonuje oczywiście także jako głośnik do rozmów, a drugi zaś został umiejscowiony na lewo od portu USB-C w dolnej ramce urządzenia. Pixele raczej są chwalone za jakość audio, więc i tutaj można było się spodziewać czegoś ciekawego, a jak wyglądała praktyka?
Przede wszystkim nie nadążał bas, który był trochę kartonowy. Z pozytywnej strony pokazały się jednak średnica oraz sopran, zawierając w sobie sporo szczegółów i nie „zlewając się” w jedno brzmienie. Całość można ocenić na plus, zwyczajnie przyjemnie grające głośniki. Czuć jednak nieco, iż mamy do czynienia ze stereo bocznym, jednak oceniłbym je na 45:55 (górny:dolny głośnik), co jest bardzo dobrym wynikiem.
Nie jest tajemnicą to, że seria Google Pixel jest ogólnie uznawana za jedne z najlepszych fotosmartfonów na rynku. To za sprawą mieszanki dobrych sprzętowo aparatów oraz świetnego oprogramowania. Bo tak – najnowszy Google Pixel 9 nie posiada technicznie najlepszych aparatów na rynku, jednak algorytmy nimi sterujące? Cóż, to będziecie mogli poniżej ocenić również sami. Przypomnijmy, że mamy tutaj 50 MP aparat główny, z laserowym systemem autofokusu, który jest wspierany także przez „tradycyjny” PDAF, a także stabilizację OIS. Ultraszerokokątny bazuje na 48 MP matrycy i charakteryzuje się 123° kątem widzenia. Posiada również PDAF. Selfie z kolei to 10,5 MP moduł, wyposażony dodatkowo w PDAF.
Trzymając się tradycji, na pierwszy ogień idzie jednostka główna, w której sprawdzany jest także 2-krotny zoom cyfrowy. Łącznie 15-ujęć w ustandaryzowanych miejscach oraz na tyle, na ile się da, warunkach.
Nowy system działania HDRu daje wymierne korzyści już na starcie. Widzimy dobrze doświetlone kadry tak pod kątem wyciągania cieni, jak i „prześwietleń”. Całość kolorystycznie – moim zdaniem – wypada także przyzwoicie, odwzorowując w sposób poprawny to, jak wyglądała dana scena w momencie wykonywania fotografii.
Problemy jednak pojawiają się ze szczegółowością niektórych zdjęć. Nie jestem w stanie stwierdzić, czego jest to kwestia, tym bardziej, że 2-krotny zoom cyfrowy działa naprawdę dobrze. Czy tak samo, jak gdyby posiadać teleobiektyw o 2-krotnym zbliżeniu optycznym? Z pewnością jesteśmy blisko.
Całość jednak w dzień zwyczajnie nie zawodzi, dając sporą pewność tego, że zrobimy dobre zdjęcie. Tyczy się to także autofokusu, który się zwyczajnie tutaj nie myli.
Jak to jednak wygląda w nocy? Spodziewasz się spadku ilości szczegółów? No to się „nie zawiedziesz”. Jest ich oczywiście mniej, momentami nawet powiedziałbym, że jak na taki smartfon, to bardzo mało po przybliżeniu.
Problem dotyczący flar jest raczej pod kontrolą. Widać, że nadal gdzieniegdzie występują, ale nie w tak dużym stopniu, jak to miało kiedyś miejsce w poprzednich modelach. Całość lepiej sobie radzi przy wyciąganiu szczegółów z ciemnych miejsc, aniżeli z jasnych.
Kolorystycznie z kolei wydaje się, że trzymamy dobry poziom odwzorowania rzeczywistości, choć niekiedy zbyt… „zielony”. Kolejnym aspektem wartym wspomnienia jest działanie systemu ostrzenia, czyli autofokusu, który tak, jak za dnia, się nie myli.
Mylić z kolei może się kwestia długości naświetlania, a raczej to, iż dłuższe naświetlanie = większa szansa na poruszone zdjęcie. Zwyczajnie trzeba mieć to na uwadze i trzymać jak najbardziej stabilnie telefon, gdyż niektóre zdjęcia naświetlało 3-4 sekundy, co jest dosyć sporym czasem.
Przechodzimy do kolejnego, czyli drugiego tylnego oczka. Tutaj na start widzimy sporą poprawę względem poprzednika, bo właśnie w tym aparacie Google postanowił „wymienić” matrycę.
To skutkuje chociażby większą ilością szczegółów, która – jak na aparat ultraszerokokątny – jest naprawdę dobra. Kolorystyka jest mocno zbliżona do głównego modułu, co dobrze świadczy oczywiście o oprogramowaniu, które zostało tutaj ze sobą zespolone.
Całość jest zwyczajnie ładna, mogąca się podobać. Dodatkowo dopełnia to uczucie działanie HDRu, który i tutaj raczej nie zawodzi, wyciągając tak z cieni, jak i jasnych miejsc kolejne szczegóły.
Nadal pozostajemy przy tym, że otrzymujemy szczegółowe zdjęcia – oczywiście stosunkowo, porównując do innych aparatów ultraszerokokątnych. Tryb nocny działa tutaj w bardzo zbliżony sposób, co w przypadku aparatu głównego.
Dobrze wyciąga z cieni, trochę gorzej radzi sobie z jasnymi miejscami. Ultrawide ma problem z flarami, ale tylko czasami są one duże. W większości widać i tutaj postęp.
Kolorystyka zdjęć także trzyma dobry poziom, nie „uciekając” od tego, co serwuje nam główne oczko. Jest to aparat ultraszerokokątny, którego aż chce się zwyczajnie używać, także w nocy, co nie jest takie oczywiste.
Pozostawiony element z Google Pixel 8 daje o sobie znać. 10,5 MP matryca nadal daje zdjęcia, które można określić mianem „w porządku” pod kątem chociażby szczegółowości, przynajmniej za dnia. Działanie systemu HDR jest w większości dobre.
W nocy dochodzi kwestia szansy na rozmazane zdjęcie, pojawiają się flary, a całość towarzyszy poczucie przeciętności. Nie wydaje mi się, by umieszczenie trochę lepszej kamerki selfie kosztowało wiele, a mogłoby w tym przypadku sporo poprawić – poprawić to, czego oprogramowanie nie jest w stanie.
Kolejna „wersja” magicznego edytora znowu jest promowana przez Google jako „game changer”. Czy tak faktycznie tym razem jest? Cóż – i tak i nie. Zdecydowanie więcej funkcji działa tak, jak powinno, jednak – moim zdaniem – jest jeszcze wiele do poprawy. Jesteśmy w stanie wyciąć nawet samych siebie ze zdjęcia i może to być naprawdę dobrze zrobione.
Możemy „przeteleportować się” w inne miejsce w kontekście tła i tutaj również jest dobry poziom, choć jakościowo powiedziałbym, że nadal do poprawy. Generalnie rzecz biorąc, jak dla mnie zaskakująca ciekawostka, która widać, że się rozwija i potrafi być przydatna – przykładowo w usuwaniu niechcianych elementów ze zdjęć z lepszym, bądź gorszym skutkiem.
To kolejna nowa funkcja, pozwalająca w telegraficznym skrócie uniknąć sytuacji, że nie jesteście w stanie ze znajomymi zrobić sobie foty grupowej bez czyjejś pomocy.
Przykładowo, jesteście w grupie trzech osób – pierwsze zdjęcie robi jedna osoba, następnie wymienia się z kimś, robi się jeszcze jedno zdjęcie i później już tylko czeka na „magię”, którą tworzy Google Pixel 9. Wyżej możecie zobaczyć, jak to działa w praktyce. Muszę przyznać, że całkiem nieźle, nie dopatrzyłem się jakichś artefaktów czy innych niedoskonałości. Zdecydowanie przyjemna i użyteczna funkcja „na wakacje” i nie tylko.
Przede wszystkim radzę Wam zwrócić uwagę na działanie stabilizacji. Ja oglądając pierwszy raz te materiały miałem wrażenie, że poprawiła się ona naprawdę mocno, ale co tam będę pisał, zobaczcie sami.
No i co my tutaj widzimy? Zdecydowanie na pierwszy ogień niech poleci poprawa działania stabilizacji. Nagrania są w tym kontekście na wysokim poziomie, ale nie tylko w tym. Szczegółowość klipów zarejestrowanych w 4K także należy pochwalić. Zmiana ekspozycji działa szybko i skutecznie. Kolorystyka jest dobrze oddana i całość zwyczajnie może się podobać. Jakąś „niedoróbką” jest fakt, że mimo, iż stabilizacja mocno się poprawiła, to nadal ma swoje „ale”. To „mini-trzęsawki„, które widać szczególnie przy stawianiu kolejnych kroków. Efekt ten nie pogłębia się przykładowo podczas biegu.
Ultrawide kontynuuje dobrą passę, chociaż nie bez potknięć. Widać tutaj w ciemnych miejscach pojawiający się szum, co przy takich warunkach oświetleniowych raczej nie powinno mieć miejsca w tak wyrazisty sposób. Autofokus także ma swoje „fochy”, szukając momentami tego, gdzie ma wyostrzyć mimo, iż nic konkretnego nie dzieje się w kadrze. Stabilizacja mimo, iż w dużej mierze skuteczna, także wymaga poprawy w kontekście „rozmydlania obrazu”.
Kamerka selfie jest zwyczajnie „w porządku” za dnia, podobnie, jak w przypadku zdjęć. Stabilizacja „ok”, kolory na szkolne „4”… ciężko coś więcej powiedzieć, zwyczajnie powinniście to sami ocenić, bo dla mnie „przeciętność” to słowo, które tutaj króluje.
Warto zaznaczyć, że działanie funkcji HDR tak za dnia, jak i nocy, jest pozytywne w kontekście wyciągania szczegółów z ciemnych oraz jasnych miejsc. Niektórym jednak może nie pasować kwestia odczucia, jakby kontrastowość tych nagrań była niższa.
Jak to jednak wygląda w gorszych warunkach oświetleniowych?
Zacznijmy może od kwestii szczegółowości. W 4K nadal stoimy na dobrym poziomie, choć jak wiadomo, jest gorzej niżeli za dnia. Flary są obecne, jednak są to pojedyncze punkty na nagraniu, które myślę, że są „do dojrzenia”. Szum nie „wychyla się” aż nadto, a stabilizacja… działa, jednak z problemami trapiącymi dużą ilość smartfonów. Mowa o szumie elektronicznym, a także rozrywaniu obrazu momentami. W 1080p sytuacja jest prosta – moim zdaniem nieużyteczne, tym bardziej, jeżeli miałoby służyć w biegu.
Nagrywanie w 60 FPS w gorszych warunkach oświetleniowych nie jest najlepszym pomysłem. W 30 FPS już dostajemy całkiem zbilansowany pod kątem ekspozycji obrazek. Z kolei stabilizacja działa lepiej właśnie przy większej ilości klatek, niżeli mniejszej. Jest postęp mimo tego, że jest nadal – moim zdaniem – wiele do poprawy, a skoro już o tym mowa, to trzeba jeszcze wspomnieć kwestię szumu elektronicznego od stabilizacji.
Ilość szumu na centymetr kwadratowy jest baaaardzo duża. Zwyczajnie te nagrania są mocno zaszumione, chociaż nadal posiadające całkiem dobrą ilość szczegółów. Stabilne ujęcia są w porządku, jednak te w ruchu… stabilizacja daje sporo dodatkowego szumu, który zwyczajnie jeszcze mocniej zaburza obrazek.
Tutaj z kolei dodam, że nagrywane audio jest raczej dobrej jakości, chociaż redukcja szumów w kontekście jego nagrywania nie zawsze działa poprawnie. Momentami słychać zniekształcony dźwięk i to jest właśnie wina tego.
I znowu odwołam się tutaj do przecieków, które okazały się – przynajmniej po części – prawdziwe. Tensor G4 wydajnościowo stoi podobnie, jak jego poprzednik. Różnice są marginalne w niektórych aspektach. Mamy tutaj jednak do czynienia z powrotem z 8-rdzeniowym układem zamiast 9-rdzeni. Czy nowy-stary procesor, 12 GB RAMu i 128 GB pamięci wewnętrznej UFS 3.1 sprawią, że poczujemy „przyśpieszenie” względem poprzednika?
Zaczynamy od testu, który sprawdza jak smartfon radzi sobie z trzymaniem wydajności pod długotrwałym, sporym obciążeniem. Czyli nic innego, jak 15-minutowy przebieg w CPU Throttling Test. Jak widzimy, smartfon już po 2 minutach stracił 35% swojej pierwotnej wydajności. Po kolejnych 4 minutach, było to już oscylowanie na poziomie 40% straty, a po jeszcze 4 osiągnął „dołek” wynoszący ponad 60% stratę wydajności! To najgorszy wynik, jaki widziałem w jakimkolwiek smartfonie. Poniżej możecie zobaczyć, jak to wyglądało, a w związku z tym, w późniejszej części będzie ciekawostka dla Was.
Kolejny w kolejce ustawiły się Geekbench oraz AnTuTu. W przypadku tego pierwszego mówimy o naprawdę marginalnej poprawie względem poprzednika – 1748 punktów dla pojedynczego rdzenia oraz 4405 punktów dla całego procesora. AnTuTu pokazuje… śmieszne rzeczy. CPU się pogorszyło, ale za to reszta się polepszyła i końcowy wynik jest lekko lepszy, na poziomie 1 066 455 punktów. No niestety, ale konkurencja sprzed roku, a nawet dwóch notuje lepsze wyniki.
Została do sprawdzenia pamięć wewnętrzna. Niestety, ale Google (chyba) zablokował programom możliwość jej sprawdzenia. Sądząc jednak po poniższych wynikach, mamy do czynienia właśnie z UFS 3.1. Widzimy natomiast sporą poprawę względem poprzedników, którzy mieli problemy z zapisem, a także losowym dostępem. Wartości widzicie poniżej i są one jak najbardziej zadowalające w kontekście codziennej pracy.
No… da się, ale nie jest to ani trochę smartfon o „gamingowym zacięciu”. Pierwszym problemem jest oczywiście spory throttling, wynoszący 43% względem pierwotnej wydajności. Oczywiście tutaj jest mowa o scenariuszu „grania”. Całość „schodziła” jednak w dość łagodny sposób, wykładniczy, a to także ze względu na ogólną niską wydajność układu graficznego.
Dochodzimy do tej ciekawostki, o której wspomniałem przy okazji pierwszego z benchmarków. Temperatury są względnie… niskie. Tym bardzie jak na Pixela. Mowa jest o 43,6°C w najgorętszym punkcie z przodu smartfona oraz 42,5°C z tyłu. Ramka z kolei nagrzała się maksymalnie do 41,9°C, a całość telefonu przekraczała 38°C. Są to jednak wyniki, które nie powodują chęci „odrzucenia” Pixela gdzieś na łóżko, bo „parzy”. Podejrzewam, że to zasługa agresywnego throttlingu, który czysto technicznie aż tak duży być nie musi, bo jak widać, zapas temperaturowy istnieje.
Nie mogło jednak zabraknąć testu w nieco bardziej użytkowych warunkach. Tradycyjnie, dwa przebiegi – pierwszy „na czysto”, drugi z RAMu, a udział biorą następujące aplikacje:
Mamy proszę Państwa lekką poprawę w kwestii przetrzymywania procesów w pamięci operacyjnej. Pierwszy przebieg zajął 1 minutę 16 sekund i 77 setnych, drugi zaś 55 sekund i 69 setnych. Łącznie więc cały test smartfon zaliczył w 2 minuty 12 sekund i 46 setnych. Nie jest to wielki postęp, ale mam nadzieję, że jest to jeden z pierwszych kroków ku lepszej optymalizacji tego aspektu. Dodanie 4 GB dodatkowego RAMu z pewnością miało na to wpływ, jednak – moim zdaniem – powinno mieć jeszcze większy przy odpowiednim „napisaniu kodu”.
Nowością przy okazji tej premiery jest także to, iż nowe Pixele nie „startują” z nowym Androidem – mamy tutaj bowiem Androida 14, wraz z sierpniowymi poprawkami zabezpieczeń. Wygląd samego w sobie systemu jest dobrze znany z innych urządzeń od producenta z Mountain View, jednak nowością jest synchronizacja z Gemini, czyli – w dużym uproszczeniu – AI od Google. Zastępuje ono chociażby tradycyjnego asystenta Google.
Oprócz tego jest wstanie oczywiście robić wiele rzeczy związanych z generowaniem tekstu oraz odpowiadaniem na zadane „pytania”. Z prostszych i bardziej przyziemnych rzeczy, wypisując listę produktów z lodówki, dowiecie się, co możecie z nich przygotować. Czy jednak zmienia to sposób korzystania ze smartfona? W moim przypadku – nie. Myślę, że jest w tym potencjał, jednak nie możemy chociażby jeszcze generować obrazków z jego pomocą – ale w przyszłości ma być to dostępne.
Tak, jak przy każdym tego typu „wynalazku” trzeba także brać poprawkę na to, że czasami Gemini jest w stanie nas „okłamać”, a raczej odpowiedzieć w sposób, który mija się z prawdą. Oprócz tego asystent bazujący na funkcji Gemini Live jest – takie mam odczucie – sprawniejszy w działaniu od tradycyjnego asystenta. Mamy również teoretycznie zupełnie nowy sposób zarządzania zrzutami ekranów, jednak na moment obecny, Pixel Screenshots nie wspiera języka polskiego.
Aj te działanie akumulatora w Pixelach – zwłaszcza na premierze – było, lekko mówiąc… niesatysfakcjonujące bardzo często. Mam jednak dobre wieści – Google Pixel 9 ma – jak na swoje rozmiary oraz inne uwarunkowania – naprawdę dobrą baterię. W cyklu, gdzie głównie korzystałem z WiFi, byłem w stanie osiągnąć 7,5 godziny SoT, korzystając głównie z LTE / 5G, czas ten spadał do okolic 6 godzin.
Mogę z duża dozą pewności powiedzieć, że jeden, intensywny dzień użytkowania jest zdecydowanie osiągalny, a nawet – zależnie od tego, kto jak korzysta ze smartfona – nieco więcej. Ładowanie z kolei pozostało, cóż… wolne. 32 minuty do 50% oraz 1 godzina 34 minuty do 100%.
No i w końcu się doczekałem – najnowszy Google Pixel 9 złapał w mojej miejscowości 5G, z czym poprzednio testowane modele miały problem, w odróżnieniu od wielu innych smartfonów. Oprócz tego działa VoLTE oraz VoWiFi, co także nie było takie oczywiste. Cała łączność w końcu działa tak, jak należy.
Pod kątem postępu względem Google Pixel 8 nie można naprawdę narzekać. Dostaliśmy lepsze zaplecze foto-wideo, wyświetlacz, mniejsze fizyczne „grzanie się”, czy w końcu dobrą baterię. Czy to jednak wystarczy, by „wytłumaczyć” cenę 4049 złotych za podstawowego Pixela? Oczywiście, trzeba brać pod uwagę obecne promocje na start, więc faktyczna cena może wynieść 3000-3500 złotych, co jednak nadal nie jest małą kwotą. Nie ma co jednak przedłużać, podsumujmy sobie całość.
Wspomniane promocje na start mogą z pewnością zachęcić do przyjrzenia się nowemu modelowi od Google. Oprócz tego kusić może także 7-letnie wsparcie aktualizacjami, rekordowe w świecie Androida. Z bardziej „namacalnych” spraw to wysoka jakość wykonania, idąca w parze z komfortem użytkowania, na który to składa się tak ergonomia, jak i działanie czytnika linii papilarnych.
Wyświetlacz z pewnością należy pochwalić za to, że oferuje naprawdę wysoką jasność. Dzięki temu korzystanie ze smartfona nawet w pełnym słońcu nie stanowi większego problemu. Do spółki z dobrymi głośnikami stereo tworzy z niego także przyjemne narzędzie do konsumowania treści takich, jak chociażby filmy czy seriale. Z multimedialnego punktu widzenia w dużej mierze na pochwałę zasługują także aparaty. Szczególny postęp zanotował ten ultraszerokokątny. Główny jednak w większości sytuacji także radzi sobie bardzo dobrze.
Tak w kontekście zdjęć, jak i nagrywanych filmów. Poprawiła się także stabilizacja, tak samo, jak działanie funkcji HDR. Nowo dodane opcje związane z Magicznym edytorem, a także totalną nowością w postaci „Dodaj mnie” dają pogląd na to, że oprogramowanie ewoluuje w dobrym kierunku, stając się coraz to bardziej przydatne w codziennych sytuacjach, a nie tylko jako „ciekawostka”. Ciekawa jest kwestia temperatur, które są stosunkowo niskie, nawet pomimo dużego throttlingu Tensora G4. Na pochwałę zasługuje także szybka pamięć wewnętrzna, czy też płynność animacji.
Samo w sobie Gemini to także potencjał, który rozwinięty może zmienić sposób, w jaki korzystamy ze smartfona. Obecnie jednak jest w dużej mierze ciekawostką. Zmiana w kontekście działania baterii – sztos, tak samo, jak działająca w końcu łączność 5G.
Oczywiście, są także problemy czy wady, a na początek myślę, że tradycyjne wskazanie na ubogie wyposażenie będzie odpowiednie. Oprócz tego wyświetlacz nie charakteryzuje się przesadnie dobrymi parametrami „kolorystycznymi”. Aparat główny z kolei trapią problemy związane z momentami niską szczegółowością zdjęć. Prawdopodobnie to kwestia oprogramowania, jednak tak to właśnie wygląda na moment obecny.
Kamerka selfie z kolei jest przeciętna w praktycznie każdym wymiarze. Widać, że jest ona „klepana” już jakiś czas i oprogramowanie nie wystarcza, by przeskoki sprzętowe nim nadrobić. Flary są obecne, w większości małe, jednak niekiedy są sporych rozmiarów. Idąc dalej, stabilizacja w nagraniach w słabym oświetleniu powoduje sporo problemów z elektronicznym szumem oraz niekiedy „rozrywaniem” obrazu. Redukcja szumów audio z kolei nie działa tak, jak można byłoby sobie tego życzyć, zniekształcając głos.
Agresywny throttling, który pozwala utrzymać niskie temperatury, ma oczywiście swoją cenę. Oprócz tego progres wydajnościowy względem poprzednika jest naprawdę marginalny. Z jednej strony 4 GB więcej RAMu pozwala na nieco lepsze zarządzenie aplikacjami, ale słowo klucz – nieco lepsze. No i crème de la crème – ładowanie nadal jak sprzed paru dobrych lat temu.
To trudne pytanie, głównie z uwagi na problemy wokół aparatu. Z jednej strony oferuje on naprawdę wysoki poziom, ale są niedoróbki, które nie do końca wiem, czy są związane jeszcze z oprogramowaniem, czy może coś poszło nie tak w kontekście sprzętowym. Fakt dobrej baterii i małego rozmiaru oraz dobrego wyświetlacza z pewnością kusi, aczkolwiek szczerze? Nie wiem, zwyczajnie nie wiem, czy bym go kupił mając około 4 tysiące złotych na smartfon.
I to byłoby na tyle, oczywiście tutaj. Niedługo kolejne testy, także bądźcie w pogotowiu.
Cya!
ZALETY
|
WADY
|
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Premiera OPPO Reno 13 oraz OPPO Reno 13 Pro odbędzie się za kilka dni. Potwierdzono…
YouTube wzbogaca się o rewelacyjną nowość. Chodzi o dubbing AI, który na swoich kanałach będą…
Popularny Hack and Slash jest obecnie do zdobycia w naprawdę fajnej cenie. Gra ta stanowi…
Dawno już nie było tak dobrej promocji. Świetna Motorola Edge 40 Neo ma aż 12…
Ten horror zdobył ogromne uznanie graczy na Steamie. Jego popularność zaledwie w dwa miesiące osiągnęła…
Nowe oszustwo znów atakuje Polaków. Tym razem hakerzy chcą wykraść nasz numer PESEL, wymagając od…