Vasco Translator E1 to obietnica rozmów bez barier. Czy AI zastąpi tłumacza? Testujemy słuchawki polskiej firmy w cenie 1849 zł, które mają tłumaczyć ponad 50 języków. Czy warto kupić to urządzenie? Tego dowiesz się z testu Vasco Translator E1.
Spis treści
Jeszcze kilka lat temu pomysł, że dwa gadżety będą w stanie rozmawiać między sobą w różnych językach i tłumaczyć wypowiedzi w czasie rzeczywistym, wydawał się bardziej science fiction niż technologiczną codziennością. Ale urządzenia takie jak Waverly Labs Ambassador Interpreter i Pocketalk Plus przetarły szlak. Choć miały swoje ograniczenia — jak np. konieczność dokupowania karty SIM czy krótkie wsparcie — to właśnie one rozpoczęły wyścig o stworzenie idealnego osobistego tłumacza. Dziś, dzięki postępom w AI, trafia do mnie kolejny etap tej ewolucji: Vasco Translator E1.
To nie tylko kolejny elektroniczny tłumacz — to urządzenie, które noszę w uchu i które ma pozwolić mi rozmawiać z ludźmi z całego świata, jakby wszyscy mówili tym samym językiem. Producent (pochodzący z Polski!) deklaruje wsparcie dla ponad 50 języków, tłumaczenie w czasie rzeczywistym i brak jakichkolwiek opłat. Brzmi imponująco, ale wiem, że rzeczywistość potrafi być dużo bardziej wymagająca niż folder reklamowy. Pytanie więc brzmi — czy Vasco Translator E1 faktycznie spełnia swoją rolę i czy warto zapłacić za niego 1849 zł?
W świecie, gdzie podróże służbowe, spotkania międzynarodowe i wyjazdy wakacyjne coraz częściej odbywają się bez znajomości lokalnego języka, taki sprzęt może stać się cenniejszy niż kieszonkowy słownik czy aplikacja w telefonie. Tym bardziej że Vasco Translator E1 nie wymaga trzymania ekranu w ręku — wystarczy go założyć i mówić. Sam zresztą dość często trafiam na sytuacje, w których szybki, bezdotykowy tłumacz byłby na wagę złota. Dlatego z ciekawością sprawdziłem, jak sprawuje się ten mały, niepozorny sprzęt w realnym, językowym boju.
Konstrukcja, wygoda i ergonomia użytkowania
Vasco Translator E1 to jeden z tych produktów, które już po kilku minutach użytkowania dają poczucie dobrze wydanych pieniędzy. Nie tylko dlatego, że działają, ale dlatego, że są po prostu dobrze przemyślane. Producent od samego początku postawił na praktyczność – dostajemy dwa niezależne zestawy, które można wykorzystać w tandemie. Jedna słuchawka dla mnie, druga dla rozmówcy. Etui ładujące? Magnetyczne, nieco duże, spinane jak klocki – i jedno złącze USB-C do wszystkiego. Taki poziom dbałości o detale spotyka się dziś naprawdę rzadko.
Kiedy pierwszy raz włożyłem słuchawkę do ucha, byłem zaskoczony, jak dobrze się trzyma. Nie jest mikroskopijna, ale ergonomia stoi na wysokim poziomie. To ważne, bo przecież chodzi o długie rozmowy – często w ruchu, na lotnisku czy w hotelowym lobby. Czas pracy? Trzy godziny na jednym ładowaniu to uczciwy wynik, a dodatkowa energia z etui spokojnie wystarczają na cały dzień spotkań. Do tego dochodzi proste ładowanie – zwykły kabel USB-C. Bez kombinowania.
To, co wyróżnia Vasco Translator E1 na tle konkurencji, to brak jakiejkolwiek subskrypcji. I tu muszę przyznać – w czasach, gdy płacimy za każdą dodatkową funkcję w aplikacji, taki model sprzedaży to prawdziwy powiew świeżości. Po prostu działa. Aplikacja Vasco Connect pozwala nie tylko przypisać języki i sparować słuchawki, ale też ustawić kolorowe diody LED i obsługiwać nawet dziesięć urządzeń jednocześnie. Przy spotkaniach grupowych to prawdziwy game changer.
Od strony technicznej Vasco Translator E1 prezentuje się bardzo solidnie. Bluetooth 5.2 zapewnia stabilne połączenie, a podwójne mikrofony i dynamiczne głośniki neodymowe (117 dBA!) gwarantują czysty dźwięk w obie strony. Całość napędza procesor z dwoma rdzeniami ARM Cortex-M33 – nie jest to potwór wydajności, ale do szybkiego rozpoznawania i tłumaczenia mowy w czasie rzeczywistym zupełnie wystarczy. Sam fakt, że mogę prowadzić w miarę płynną rozmowę z kimś, kto mówi w zupełnie innym języku – bez większych opóźnień – nadal robi na mnie wrażenie.
Tłumaczenie w czasie rzeczywistym – jak to działa w praktyce?
Nie ma co ukrywać – kluczem w tego typu urządzeniach jest jakość tłumaczenia. I przyznam szczerze, że Vasco Translator E1 pozytywnie mnie zaskoczył. Oczywiście nie jest to sprzęt, który rozgryzie monolog Woody’ego Allena wypowiedziany z prędkością światła, ale jeśli mówimy wyraźnie i robimy naturalne pauzy – działa naprawdę dobrze. Przekład jest szybki, spójny i oddaje sens wypowiedzi, nawet jeśli korzystamy z mniej popularnych języków. To nie jest sztuka dla sztuki – to realne narzędzie do rozmowy.
Sama obsługa jest bardzo intuicyjna. Dotykasz słuchawki, mówisz, a druga osoba słyszy tłumaczenie w swoim języku. Brzmi jak zabawka? Może i tak, ale działa zaskakująco sprawnie. Co więcej, możemy włączyć tryb automatyczny, który sam wykrywa, kiedy mówimy. Tu przydaje się nieco spokojniejszy sposób prowadzenia rozmowy, ale efekt jest bardzo naturalny. Dla osób, które dopiero zaczynają przygodę z tłumaczeniem w czasie rzeczywistym – to ogromne ułatwienie.
Vasco Translator E1 nie kończy się jednak na prostym przekładzie „z języka na język”. System obsługuje aż 51 języków i to z uwzględnieniem różnych wariantów – na przykład brytyjskiego i amerykańskiego angielskiego. Dla mnie, jako redaktora, to znak, że ktoś naprawdę pomyślał o użytkowniku. Takie podejście sprawia, że tłumaczenia są nie tylko poprawne gramatycznie, ale też trafniejsze kulturowo – i to często robi największą różnicę w komunikacji.
W codziennym użytkowaniu doceniam też fakt, że nie muszę co chwilę sięgać po telefon. Wszystko dzieje się „w tle” – mówię, słucham i rozumiem. W świecie, gdzie coraz więcej narzędzi wymaga kontaktu z ekranem, Vasco E1 idzie pod prąd. To bardzo praktyczne rozwiązanie, szczególnie jeśli pracujesz z klientami zagranicznymi, uczysz języków albo po prostu często podróżujesz. Słuchawki pozwalają zapomnieć, że w ogóle mamy do czynienia z tłumaczem.
Co mnie najbardziej uderza w tym sprzęcie? Chyba fakt, że usuwa z rozmowy stres. Nie zastanawiam się, czy dobrze zrozumiem pytanie. Nie panikuję, gdy ktoś zaczyna mówić po włosku czy po japońsku. Po prostu odpowiadam – i nagle wszystko staje się łatwiejsze. Może brzmi to jak banał, ale dla mnie to właśnie na tym polega technologia: ma być niewidzialna i skuteczna. I taka właśnie jest tutaj.
Aplikacja i tryb głośnomówiący
Dużym plusem jest tryb głośnomówiący, który pozwala skorzystać z tłumacza nawet wtedy, gdy tylko jedna osoba ma słuchawkę. Na przykład podczas zamawiania jedzenia czy pytania o drogę za granicą – wystarczy telefon z aplikacją Vasco Connect i gotowe. Nie ukrywam, że konieczność stukania w ekran przy każdej wypowiedzi trochę spowalnia rozmowę, ale w zamian dostajemy klarowność i zrozumienie tam, gdzie bariera językowa mogłaby wszystko popsuć.
Całość opiera się na aplikacji Vasco Connect – i tu naprawdę widać, jak przemyślane zostało to rozwiązanie. Oprócz tłumaczenia i przekazywania dźwięku do słuchawek, aplikacja zapisuje też rozmowę w formie tekstu. To coś więcej niż tylko ciekawostka – to narzędzie, które może się przydać na spotkaniach biznesowych, w edukacji czy nawet podczas nauki języków. Można wrócić do rozmowy, sprawdzić, co zostało powiedziane i w razie potrzeby wyciągnąć wnioski.
Dla mnie to urządzenie, które zmienia sposób, w jaki myślimy o komunikacji. Przestajemy się bać obcych języków, bo wiemy, że ktoś – a właściwie coś – pomoże nam w każdej chwili. Wiele osób wciąż patrzy na tłumacze elektroniczne z przymrużeniem oka, ale Vasco E1 udowadnia, że to już nie zabawka, a realne narzędzie do pracy, podróży i codziennych rozmów. A jeśli ktoś uważa, że język to bariera nie do przejścia – niech sam spróbuje.
Zdarzyło mi się używać Vasco E1 u naszych zachodnich sąsiadów – i zawsze był to test w warunkach, które nie wybaczają błędów. I choć technologia nie jest jeszcze doskonała, to mam wrażenie, że pierwszy krok został zrobiony. Zresztą – może nie chodzi o to, żeby było perfekcyjnie, tylko żeby było łatwiej, szybciej i bez stresu?
Czy warto kupić Vasco Translator E1?
Vasco Translator E1 kosztuje swoje – nie da się tego ukryć. Ale po kilku dniach używania widzę wyraźnie, za co płacimy. To nie tylko zestaw słuchawek, ale całościowy system, który działa bez konieczności wykupowania subskrypcji. W świecie, w którym nawet podstawowe funkcje aplikacji zamykane są za opłatami cyklicznymi, świadomość, że tu płacę raz i mam dostęp do ponad 50 języków, działa jak kubeł zimnej wody.
Nie oczekuję od żadnego gadżetu cudów, ale Vasco E1 bardzo zbliża się do mojej wizji idealnego tłumacza – takiego, który po prostu działa, gdy go potrzebuję. Nie muszę myśleć o limicie danych, nie muszę martwić się zasięgiem Wi-Fi. A co najważniejsze – urządzenie nie każe mi grzebać w ustawieniach co chwilę. Zakładam słuchawkę, stukam i mówię. Cała magia dzieje się w tle, a ja mogę skupić się na rozmowie. I to właśnie ta niewidoczność technologii jest dziś największym luksusem.
Podczas testów miałem momenty, w których naprawdę poczułem, że bariera językowa przestaje być problemem. Czy to oznacza, że urządzenie jest idealne? Nie, ale jest na tyle dobre, że faktycznie pozwala inaczej patrzeć na komunikację – zwłaszcza w podróży, w pracy z obcojęzycznym zespołem czy podczas nauki. Dla mnie to jedno z tych narzędzi, które nie tyle „robi wrażenie”, co po prostu ułatwia życie. A to w dzisiejszym świecie dużo więcej niż kolejny błyszczący gadżet.
ZALETY
|
WADY
|
Ceny Vasco Translator E1
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.