Spróbujmy jednak podejść do sprawy optymistycznie i uznajmy, że gorsza passa może się przytrafić każdemu (co jest oczywiście prawdą) i Apple wyczerpało już limit potknięć – teraz może już być tylko lepiej. Tym samym, następcą iPhone’a 5 powinien być innowacyjny model nr 6. Plotki wskazują jednak na zupełnie inny scenariusz – ponoć za pół roku zobaczymy smartfon 5S, który zostanie wyposażony w lepszy wyświetlacz i bardziej dopracowana kamerę, sensowniejszą baterię oraz wsparcie dla technologii NFC (to chyba największy minus iPhone’a 5 – brak wsparcia dla NFC). Smartfon miałby się pojawić w kilku wersjach kolorystycznych, co z jednej strony przywodzi na myśl ostatniego iPoda, a z drugiej, barwne modele HTC i Nokii.
To jednak nie koniec rewelacji – Apple miałoby wypuszczać dwa modele w ciągu roku (jeden główny i jeden z literką S, czyli lekko podrasowana wersja poprzedniej słuchawki). Po co te podchody? Pierwsza odpowiedź, jak nasuwa się na usta jest oczywista: dla zwiększenia zysków. Z Sieci można się jednak dowiedzieć, że celem nadrzędnym byłoby w tym przypadku skupienie się na torpedowaniu działań Samsunga i premier jego flagowców. Osobiście nie wierzę w taki scenariusz, ponieważ na dłuższą metę byłby to strzał nie tylko w stopę, ale wręcz w głowę. Całe zamieszanie wokół kolejnego modelu Apple unaocznia jednak inny problem, który w dużej mierze jest dziełem korporacji z Cupertino.
Ponoć za pół roku zobaczymy smartfon 5S, który zostanie wyposażony w lepszy wyświetlacz i bardziej dopracowana kamerę, sensowniejszą baterię oraz wsparcie dla technologii NFC.
Jakiś czas temu decydenci firmy żalili się, że plotki na temat ich sprzętu, wyników i planów źle wpływają na rozwój korporacji. Prawda jest jednak taka, iż sami się do tego przyczynili, ponieważ stworzyli system, w którym wszystkie informacje są obwarowane klauzulą tajności. A to prowokuje innych do tworzenia pogłosek i wszelkiego typu spekulacji. Pozostałe firmy wzięły przykład z Apple i postanowiły utrzymywać dane na temat urządzeń w tajemnicy (z lepszym lub gorszym skutkiem), ale rynek jakoś sobie z tym poradził – tworzy własne (wirtualne) produkty, a potem czeka na potwierdzenie domysłów lub ich rozwianie. Taki scenariusz obserwujemy właśnie w przypadku domniemanego iPhone’a 5S i z pewnością nie przysłuży się on gigantowi z Cupertino.
W kwestii smartfonów pojawia się jeszcze jeden ważny motyw – tani iPhone. Wedle różnych wersji taki sprzęt miałby kosztować od 150 do 250 dolarów. Decydentom firmy ponoć cały czas chodzi po głowie stworzenie „słuchawki dla ludu”, która z miejsca stałaby się hitem, ponieważ każdy chciałby się pochwalić logo amerykańskiej korporacji. Sęk w tym, że producent raczej nie zarabiałby kokosów na takim produkcie – marża nie byłaby w tym przypadku tak duża, jak ma to miejsce w chwili obecnej. Jest jeszcze jedno ważne „ale”. Oddani klienci, którzy do tej pory czuli się wyjątkowi, ponieważ inwestowali w towar ekskluzywny, nagle poczuliby się oszukani – produkty ich ukochanej firmy stałyby się powszechnie dostępne, a to czyni ją już mniej atrakcyjną.
Zostawmy na jakiś czas sprzęt i rzućmy okiem na inne kwestie, które mogą mieć wpływ na obecną cenę akcji i kondycję firmy w przyszłości.
Pracownicy – to oni stanowią o sile firmy
Nie chodzi tu o wszystkich pracowników amerykańskiego giganta, lecz top menedżerów firmy – to oni opracowują strategię rozwoju korporacji i to od nich w dużej mierze zależą wahania kursu papierów wartościowych. Jakiś czas temu pisałem o przetasowaniach personalnych w wielkich korporacjach i wspominałem wówczas Scotta Forstalla. Jeden z najważniejszych pracowników Apple został niedawno zdegradowany, a w przyszłym roku zapewne pożegna się z firmą. Pracę straciło także kilku innych ważnych menedżerów. Nie będę jeszcze raz opisywał całej historii – odsyłam do wspomnianego tekstu. Warto jednak zauważyć, że bez Steve’a Jobsa firma przestała być monolitem.
Oddani klienci, którzy do tej pory czuli się wyjątkowi, ponieważ inwestowali w towar ekskluzywny, nagle poczuliby się oszukani.
Kłótnie między top menedżerami zdarzały się zapewne wcześniej, ale współtwórca Apple jakoś zapobiegał ich eskalacji. Teraz rozpoczynają się wewnętrzne rozgrywki, roszady i kłótnie na temat tego, kto i jaką władzę powinien posiadać. Jeżeli do uspokojenia sprawy nie wystarczy zwolnienie kilku osób i problem się nasili, to można założyć, że nie przyniesie on nic dobrego. Historia uczy, iż silny organizm łatwiej jest zniszczyć od środka, niż atakując go z zewnątrz.
Omawiając kwestię pracowników można jeszcze wspomnieć o wyprzedawaniu przez nich papierów wartościowych Apple. Przed spadkiem ceny akcji firmy dwóch ważnych menedżerów korporacji – Eddy Cue oraz Bob Mansfield – sprzedało pokaźne ich pakiety. Nie należy oczyścicie zarzucać panom, że zrobili coś złego, bo każdy ma prawo robić ze swoją własnością to, co mu się podoba, ale trzeba przyznać, iż mogli się oni przysłużyć do spotęgowania spadków. Gdy akcjonariusze dowiedzieli się, że dwie ważne persony Apple sprzedają akcje za miliony dolarów, to zadali sobie pewnie pytanie o powód takiej decyzji. A o panikę na giełdzie nie jest przecież tak trudno.
Problem z mapami to ewenement?
Wypadek przy pracy może się zdarzyć każdemu. Jednak za czasów rządów Steve’a Jobsa przytrafiały się one dość rzadko i były szybko eliminowane. Legendarny CEO dążył do perfekcji w każdym segmencie działalności swojego imperium i wymagał od pracowników, by tworzyli produkty idealne (oczywiście, dla każdego ideał oznacza co innego). Po śmierci Jobsa coś się chyba zmieniło w tym temacie i podejście do niektórych kwestii wygląda już trochę inaczej.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.