– Dzień dobry, mam dla pana świetną ofertę. Za 70 zł dostanie pan 220 minut do wszystkich!
– Zaraz zaraz, czyli chce mi pan zaproponować gorszą ofertę niż ta, którą dostałem dwa lata temu?
– Ależ ona wcale nie jest gorsza!
Owszem była gorsza.
Przedłużanie umowy u operatorów komórkowych to jak gra w szachy. Niestety, w przeciwieństwie do szachów, z góry wiadomo, który z graczy wygra. Przy odrobinie sprytu można jednak wynegocjować warunki, które nie będą obrazą dla naszej godności. Poniżej znajdziecie krótką relację z moich zmagań z Erą.
Wszystko zaczęło się 3 miesiące temu, a równocześnie 3 miesiące przed zakończeniem umowy. Wtedy właśnie przesympatyczny konsultant zadzwonił do mnie z „świetną propozycją”, którą opisałem we wstępie (mogłem się pomylić przytaczając wartości liczbowe, ale nie więcej niż o kilka minut i parę złotych). Przez lata współpracy z Erą nauczyłem się jednego – nigdy nie zgadzać się na to, co przy przedłużaniu umowy proponują na wstępie. Tak też zrobiłem tym razem.
Za drugim razem, propozycja którą otrzymałem była równie atrakcyjna. Użyłem wtedy magicznego hasła „rozwiązuję umowę”, które z niewiadomych przyczyn, każdorazowo wiąże się z zupełnie nowymi, korzystnymi (z punktu widzenia abonenta) warunkami. Zostałem przełączony do konsultanta wyższego szczebla, który zaoferował mi znacznie więcej, ale wciąż za mało, bym czuł się przekonany.
Zdecydowałem się poczekać do września, gdyż, Era zwykła wtedy odpalać swoją urodzinową promocję. Tak też było tym razem.
Ostatecznie za 65 zł zaproponowano mi 220 minut do wszystkich oraz 170 do wszystkich poza Play i nowy telefon.
Wszystko pięknie, ale aparaty które za rozsądne pieniądze były dostępne w tym abonamencie nie miały nic wspólnego z moim wyobrażeniem o dobrym telefonie. Co więcej, były one droższe niż w ofercie dla nowych klientów (którzy notabene przy podpisywaniu umowy dostają teraz także modem 3G jako prezent).
Zareagowałem na tę jawną dyskryminację ostateczną próbą zmodyfikowania warunków umowy. Postanowiłem uderzyć w inną strunę – chciałem połączyć pakiety darmowych minut z pakietami transmisji danych. Efekt? Abonament 159 zł, a w nim 280 minut i 1,5 GB na połączenia z siecią, czyli dokładnie to samo co na stronie internetowej…
Podziękowałem za współpracę i poszedłem do salonu konkurencji (nie trudno się domyślić o kim mowa).
Z tej krótkiej historii wypływa kilka wniosków.
- Nie należy decydować się na to, co proponują konsultanci podczas pierwszych rozmów. Co więcej, ci którzy do nas dzwonią, zazwyczaj nie mają możliwości złożenia nam uczciwej propozycji.
- Trzeba nieustannie porównywać oferty sieci-matki i konkurencji. Lepiej poświęcić na to chwilkę, niż później narzekać przez dwa lata.
- Warto przejrzeć ostatnie faktury. Jeśli średnio wydzwanialiśmy 250 minut, nie ma sensu decydować się na abonament oferujący 400 darmowych minut. Zapłacimy za coś, czego nie wykorzystamy.
- Warto zainteresować się tym, co dana sieć oferuje poza minutami wliczonymi w abonament. Czasami, korzystając z dodatkowych usług można zdecydowanie obniżyć koszt rachunków.
- Nie ma sensu brać wysokiego abonamentu tylko po to, by stać się właścicielem cennego telefonu. Często jest tak, że umowa bez aparatu na krótszy czas i zakup komórki w wolnej sprzedaży w ogólnym rozliczeniu wychodzi korzystniej (właśnie na taki wariant się zdecydowałem).
Oczywiście nie chcę nikomu nic sugerować. Warto zastanowić się, a przede wszystkim przeliczyć, co będzie dla nas najkorzystniejsze.
Jeśli macie jakieś pytania / przemyślenia / sugestie, zachęcam do komentowania.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.