Minął już ponad tydzień od dnia, w którym świat nowych technologii obiegła elektryzująca wiadomość: w ciągu roku Steve Ballmer zwolni fotel CEO Microsoftu. Jedna z najbardziej kontrowersyjnych postaci tej branży postanowiła przekazać stery firmy w inne ręce. Początkowy szok szybko ustąpił miejsca analizom, podsumowaniom, prognozom i dyskusjom dotyczącym zarówno przyczyn tej decyzji, osiągnięć/porażek Ballmera, jak i obecnej sytuacji giganta z Redmond oraz przyszłości tego biznesu.
Steve Ballmer / fot. Wikipedia
Już na wstępie zaznaczę, że odniesienie się do wszystkich wątków, jakie zostały ostatnio poruszone w mediach, a miały związek z Microsoftem i decyzją Ballmera, jest praktycznie niemożliwe na przestrzeni jednego tekstu. To powoli staje się materiał na całkiem sporą książkę. I pewnie niedługo zobaczymy takie produkty na rynku. Póki co, zbierzmy do kupy najważniejsze informacje i spróbujmy je obiektywnie podsumować.
Piszę o obiektywizmie, ponieważ po zeszłotygodniowej „petardzie” w postaci rezygnacji (odłożonej w czasie, ale jednak) Ballmera, w mediach (zaliczam do nich także Sieć) można było zauważyć nieskrywaną satysfakcję wielu analityków, obserwatorów i komentatorów rynku, przedstawicieli biznesu, wreszcie konsumentów, czytelników, widzów, słuchaczy i internautów. Na wieść o odejściu Ballmera wiwatowano, zadawano pytanie: dlaczego tak późno i wzdychano z ulgą. Przekleństwo Microsoftu, a może też całej branży w końcu odpuściło i postanowiło odejść. Czy CEO giganta z Redmond oraz jego osiągnięcia faktycznie można oceniać jednoznacznie źle?
Microsoft kiedyś, Microsoft dzisiaj
Steve Ballmer objął stanowisko CEO Microsoftu w roku 2000. Biil Gates usunął się wówczas w cień, co nie oznacza, że przestał mieć wpływ na rozwój korporacji – nadal odgrywał w niej olbrzymią rolę i pełnił funkcję jednego z najważniejszych architektów rozwoju MS. Jaką pozycję w branży miał w tym czasie producent Windowsa? Olbrzymią. Można chyba śmiało stwierdzić, iż na przełomie wieków Microsoft był prawdziwym hegemonem, a przyszłe gwiazdy, czyli Apple, Google, Facebook czy Amazon albo nie istniały albo nie odgrywały na rynku większej roli. Twarzą świata IT było oblicze CEO Microsoftu, ta firma była synonimem i uosobieniem rewolucji technologicznej.
Kilkanaście lat temu Internet nie odgrywał jeszcze większej roli w naszym życiu – dominowały media zwane dzisiaj „tradycyjnymi”, a praca, rozrywka czy kontakty międzyludzkie oparte o Sieć były raczej ciekawostką niż codziennością i czymś oczywistym. Egzotyką był również sprzęt mobilny: laptopy, smartfony, tablety stanowiły dopiero pieśń jutra. Nowe technologie w ujęciu powszechnym opierały się wówczas o komputery osobiste (desktopy), a te z kolei funkcjonowały dzięki oprogramowaniu dostarczonemu przez Microsoft. Zarabiała korporacja z Redmond, zarabiali producenci sprzętu – zawiązał się sojusz, dla którego nierzadko nie widziano alternatywy. Wiele osób z respektem podchodziło do pozycji MS, ale jednocześnie ubolewało nad ich monopolem. Przy okazji prognozowali oni, że ten stan utrzyma się przez długie lata. Rynek zrobił im sporego psikusa.
Ostatnie lata przyniosły nam kolejną rewolucję technologiczną / fot. Maksym Yemelyanov, Fotolia
Google powstało w roku 1998. Steve Jobs powrócił do Apple w roku 1996. Gdy Gates żegnał się z fotelem dyrektora, obie wspomniane firmy nie stanowiły dla Microsoftu żadnego zagrożenia. Dopiero w przyszłości miało się okazać, że w Cupertino i w Mountain View rozwijają się gracze zdolni nie tylko do rzucenia Microsoftowi wyzwania, ale też do wyprzedzania go na kolejnych biznesowych torach. Podkreślę jednak, że ta historia zaczęła się w latach 90. XX wieku, a zatem w chwili, gdy firmą zarządzał jeszcze Bill Gates.
Dzisiaj pojawiają się głosy przekonujące, że Ballmer pozwolił konkurencji rozwinąć skrzydła i nie reagował w momentach, gdy było to konieczne. Oczywiście jest w tym sporo prawdy: Microsoft faktycznie przespał moment upowszechniania się Internetu i nie doceniał początkowo jego potencjału. Krytycy (zazwyczaj zawiedzeni akcjonariusze) stwierdzają to jednak z perspektywy kilkunastu lat. Czy na przełomie wieków również byli przekonani, że Microsoft robi coś źle? Nie można także zakładać, że Gates, gdyby sprawował funkcję CEO w kolejnych latach, nie postąpiłby tak samo, jak Ballmer. Co więcej, nadal miał on wpływ na firmę, więc mógł reagować. Internetowy boom rozpoczął się przed rokiem 2000, więc także i współtwórcę Microsoftu można obarczać winą za zaspanie w blokach startowych.
Kolejna ważna sprawa to przekonanie niektórych osób, iż na rozwój wydarzeń w branży IT pod koniec lat 90. XX wieku i na początku nowego stulecia wpływ miał jedynie Microsoft. Owszem, byli oni hegemonem branży, ale nie mogli powstrzymać rozwoju innych firm. Przynajmniej nie wszystkich. Opinie w stylu: gdyby MS stworzył wcześniej Binga, to Google by nie powstało, gdyby na czas dostarczył na rynek dobry odtwarzacz muzyczny/smartfon/tablet, to nie powstałyby iPod, iPhone, iPad, a co za tym idzie, Apple byłoby niszową firmą lub przestałoby istnieć, gdyby na czas przygotowali dobrą przeglądarkę, to nie usłyszelibyśmy o Chrome, Mozilli itd.
Idąc tym tropem, można dojść do wniosku, że Ballmer mógł też stworzyć serwisy do wymieniania się z Gatesem i innymi kolegami ze studiów zdjęciami ładnych studentek (nie powstałby Facebook) oraz filmami z ogrodu zoologicznego i imprez (właśnie przestał istnieć YouTube). CEO Microsoftu mógł też otworzyć w Polsce Biedronkę, sieć restauracji w Chinach oraz parków rozrywki na całym świecie (dlaczego nie wpadł na pomysł, by stworzyć grę z procą, ptakami i prosiakami w roli głównej?). Wielu krytyków Ballmera i polityki Microsoftu w ostatnich 10-15 latach wychodzi z założenia, że rozwój wydarzeń w branży IT zależał tylko od tej jednej firmy. To poważny błąd.
Ludzie tacy jak Steve Jobs, Jeff Bezos (CEO Amazon.com), Mark Zuckerberg czy duet Sergey Brin – Larry Page nierzadko określani są mianem geniuszy. Mieli pomysł(y), chęć działania, determinację (a przy okazji szczęście) i doprowadzili do powstania nowych biznesów, które przerodziły się w potężne korporacje. Nierzadko z zabawy powstawał kolos wyceniany na dziesiątki miliardów dolarów. Ani Steve Ballmer, ani żaden inny CEO nie mógł przewidzieć pojawienia się wspomnianych graczy, a w przyszłości zapobiec ich rozrostowi. Procesy te można było hamować, można było z nimi walczyć, ale za każdym razem oznaczałoby to wydatki, które niekoniecznie przyniosłyby spodziewane efekty.
Ballmer podejmował decyzje bez wiedzy, którą dysponujemy dzisiaj / Fot. Andy Dean, Fotolia
Czy Microsoft mógł utrzymać pozycję hegemona w sektorze nowych technologii? Odpowiedź brzmi: nie. Firma mogła być jej liderem, ale samodzielne rządzenie stało się niemożliwe. Odwoływanie się do roku 2000 nie ma większego sensu, ponieważ od tego czasu świat (nie tylko IT) poszedł znacząco do przodu. Na przełomie wieków na naszej planecie funkcjonowało mniej niż 100 mln urządzeń podłączonych o Internetu. Dzisiaj jest ich kilkanaście miliardów, a za kilka lat będzie to już kilkadziesiąt miliardów.
Obecnie szeroko dyskutowane jest zagadnienie Internetu rzeczy, czyli zjawiska, w którym maszyny łączą się ze sobą za pomocą Sieci, robią to nieustannie i bez udziału człowieka. Chociaż hasło Internet od Things powstało pod koniec ubiegłego wieku to zapewne kojarzyło je wówczas niewiele osób i na dobrą sprawę trudno było to sobie wyobrazić. Dzisiaj sprawy wyglądają zupełnie inaczej. Dokonała się kolejna rewolucja technologiczna, a gigant z Redmond nie zauważył odpowiednio wcześnie zachodzących na rynku zmian. Nie zauważył lub nie zrozumiał ich do końca. Owszem, przeoczenie tego procesu to poważny błąd, który z pewnością poważnie namieszał w biznesie Microsoftu. Ale nie można napisać, iż korporacja znalazła się na skraju przepaści i totalnie zaprzepaściła minioną dekadę.
Sukcesy i porażki Ballmera
Ostatnio w Sieci pojawiło się całkiem sporo zestawień w stylu największe sukcesy/porażki Steve’a Ballmera jako CEO Microsoftu. Tych drugich jest więcej i są częściej publikowane, choć sprawa nie jest dla mnie tak oczywista. Akcjonariusze wytkną oczywiście Microsoftowi, iż akcje firmy są dzisiaj znacznie tańsze, niż 13 lat temu, gdy korporację opuszczał Gates (wykres poniżej). Znajdą się zapewne osoby, które napiszą w odpowiedzi, że rok 2000 był szczytem bańki internetowej na giełdzie i Microsoft musiał stracić na wartości. Po tym argumencie usłyszą jednak, że inne firmy z tego sektora zdołały potem z nawiązką nadrobić straty lub fenomenalnie rosnąć od podstaw (jak Google, które weszło na giełdę w roku 2004). I na to znajdzie się kontrargument: Microsoft wypłaca dywidendę. A na tym spór się nie zakończy. Takich wątków jest jednak znacznie więcej.
Dla niektórych podział na niepowodzenia i zwycięstwa Microsoftu jest dość oczywisty. Do tych pierwszych zaliczymy Vistę, którą sam Ballmer uznał za swoją największą przegraną, cały projekt Zune, który nie był zły, ale pojawił się z opóźnieniem, a ostatnio tablety Surface, w których Microsoft utopił prawie miliard dolarów. W tym ostatnim przypadku warto przypomnieć, że nie był to pierwszy tablet korporacji z Redmond. Urządzenie tego typu firma po raz pierwszy zaprezentowała dekadę przed Apple i to im, a nie korporacji z Cupertino należy się tytuł pioniera rynku. Problem polegał jednak na tym, że rynek nie był jeszcze gotowy na taki sprzęt, a Microsoft nie próbował przekonywać ludzi, że tablet jest sensownym produktem, nie ulepszał go i nie kontynuował projektu. Na tym przykładzie widać najlepiej, iż każdy pomysł ma swój czas na realizację i wyprzedzenie konkurencji nawet o 10 lat wcale nie musi się zakończyć sukcesem.
iPad trafił na rynek we właściwym czasie / fot. Apple
Zapewne znaleźlibyśmy jeszcze sporo wpadek Ballmera i firmy. Część z nich na mojej liście nie zostałaby jednak oceniona jednoznacznie źle. Można tu wspomnieć o wyszukiwarce Bing. Microsoft cały czas pompuje pieniądze w ten biznes i nadal jest on nierentowny. Jednak te starania ostatecznie mogą przynieść spodziewane rezultaty. Gdyby nie rozwijali Binga, to pewnie pojawiłyby się glosy krytyki, że nie mają swojej wyszukiwarki. Podobnie można się odnieść do przejęcia Skype’a. Zdaniem wielu osób, wydanie 8,5 mld dolarów na komunikator było błędem i MS poważnie przepłacił.
Trudno się nie zgodzić z zarzutem przepłacenia, ale jednocześnie należy mieć na uwadze, że Google również zapłaciło za Motorolę znacznie więcej, niż była on warta. Taki jest rynek, tak wyglądają przejęcia. Kupienie Skype’a w dużej mierze podyktowane było niepokojem, iż firma ta może trafić w ręce konkurencji, co Microsoftowi wydawało się groźne. Czy słusznie? Trudno stwierdzić. Podobnie będzie z odpowiedzią na pytanie, czy korporacja z Redmond zdoła wykorzystać ten nabytek w sensowny sposób.
Podejrzewam, że jeszcze większe emocje wzbudzi ocena ostatnich systemów operacyjnych Microsoftu: Windows Phone (to relatywnie młody projekt, więc nie ma sensu go dzielić na poszczególne odsłony), Windows RT oraz Windows 8. Jeszcze przed premierą tego ostatniego powtarzano, iż ciąży na nim klątwa – wszak udaje się co drugi Windows. Po bardzo dobrze przyjętym Windowsie 7 przyszedł zatem czas na wpadkę. Nie ulega wątpliwości, iż sukces „siódemki” od samego początku przeszkadzał „ósemce”, ale jest to zjawisko znane już z przeszłości i nie można go odnosić jedynie do Microsoftu. Skoro jakiś produkt był dobry i nadal można to o nim powiedzieć, to po co go wymieniać?
Kolejnym problemem Windowsa 8 były (i są nadal) zbyt radykalne zmiany. To paradoks, iż ludzie domagają się rewolucyjnych posunięć, a gdy w końcu je dostają, stwierdzają, że twórcy poszli za daleko. Być może korporacja z Redmond faktycznie popełniła szereg błędów podczas realizacji tego projektu, ale taka jest cena postępu – zbliżająca się aktualizacja może zmienić stosunek części odbiorców do nowej platformy. Niektórych nie trzeba będzie przekonywać, ponieważ zaakceptowali oni zmiany już na samym początku. To pokazuje, iż Windows 8 nie był chybiony u podstaw.
Podobnie można się chyba odnieść do Windows RT i Windows Phone’a. Te systemy są krytykowane przez część użytkowników lub potencjalnych użytkowników, ale jednocześnie posiadają swoich fanów. Warto też wspomnieć, że do problemów i słabego odbioru wspomnianych OS rękę przyłożyli producenci sprzętu. W dużej mierze był to odwet na Microsofcie, który „odważył się” wypuścić na rynek własne tablety. Windows RT nie otrzymał praktycznie żadnego wsparcia, a Windows Phone kojarzony jest (nie bez powodu) wyłącznie z Nokią. Producenci posunęli się jeszcze dalej i obwinili Microsoft za spadki sprzedaży swojego sprzętu w ostatnich kwartałach. Ich zdaniem, słabnąca sprzedaż pecetów wynika z niechęci ludzi do Windowsa 8. To trochę naciągana teoria, ponieważ spadki sprzedaży były nieuchronne: rynek ulega przeobrażeniom, na znaczeniu zyskuje sprzęt mobilny, a to oznacza dla rynku pecetów przejście na boczny tor.
Wszystkie nowe Windowsy trudno oceniać z dzisiejszej perspektywy. Aby solidnie je podsumować musimy poczekać jeszcze kilka lat, by móc sprawdzić, jak wpłynęły one na rynek. Tymczasem można wspomnieć o projektach takich jak Xbox. To bez wątpienia jeden z największych sukcesów Microsoftu w ostatniej dekadzie. Co warte podkreślenia, jest to produkt skierowany do masowego odbiorcy i konsumentów indywidualnych. Dlaczego o tym piszę? Ponieważ Xbox oraz dodatek do niego, wielki hit Kinect, stanowią przeciwwagę dla wielu produktów i usług biznesowych, które Microsoft rozwija z sukcesami.
Konsole Xbox okazały się strzałem w dziesiatkę / fot. Wikipedia
Być może niewiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale to właśnie na sektorze biznesowym Microsoft zarabia miliardy dolarów. Regularnie. Wystarczy wspomnieć, iż w I kwartale 2013 roku oddział Microsoftu odpowiedzialny za Windowsa osiągnął przychody na poziomie 5,7 mld dolarów. W tym samym czasie przychody oddziału odpowiedzialnego za produkty biznesowe wyniosły 6,3 mld dolarów. Ciężar przenoszony jest z Windowsa na pakiet MS Office i oprogramowanie dla serwerów. Firma opiera się obecnie na wielu filarach. Należy mieć to na uwadze krytykując Microsoft za kiepską postawę na rynku mobilnym i odnosząc ją do poczynań całej korporacji.
Steve Ballmer nie jest innowatorem i wynalazcą. Studiował matematykę oraz ekonomię i to dało się zauważyć w jego rządach. Wielu adwersarzy kpiło z niego określając go mianem „sprzedawcy”. Tylko czy to zaszkodziło Microsoftowi? Ballmer zarobił dla firmy miliardy dolarów i nie zostawia firmy z pustą kasą. Owszem, nie dokonał przełomu w branży: Microsoft w czasie jego rządów nie wprowadził na rynek żadnego rewolucyjnego produktu i nie może się pochwalić takimi osiągnięciami, jak Apple, czy Google. Jednocześnie jednak zapewnił firmie stałe źródła zysków i stabilność.
Odchodzącemu CEO Microsoftu wytyka się często kpiny z nowych produktów konkurencji: żartował i nie wierzył w sukces iPhone’a, iPada, Chrome OS. Pewnie znalazłoby się coś jeszcze. Zazwyczaj się mylił i stosunkowo szybko okazywało się, że smartfon za 500 dolarów znajdzie odbiorców. Podobnie jak tablet sterowany za pomocą dotyku. Ballmera można zganić za to, że nie doceniał konkurencji i kpił z niej zamiast przeanalizować wydarzenia na rynku i szybko na nie zareagować. Trudno się z tym nie zgodzić, ale jednocześnie można sobie zadać pytanie: czy na pytanie o zaprezentowanego niedawno iPhone’a Ballmer mógł zareagować z entuzjazmem i stwierdzić, że to ciekawy produkt? Przecież to byłby strzał na własną bramkę. Stwierdzenie, że to produkt, którego należy się obawiać wywołałoby jeszcze większe niezadowolenie akcjonariuszy MS. Być może wybrał drogę drwin i liczył na to, że projekt faktycznie okaże się niewypałem?
Co dalej?
Obecny CEO Microsoftu będzie rządził firmą maksymalnie przez rok. Już powstał zespół, który ma wyłonić nowego dyrektora, a na jego czele stanął Bill Gates. Co ciekawe, w Sieci nie brakowało ostatnio opinii, iż współzałożyciel Microsoftu powinien wrócić (niczym Jobs) i zrobić porządek w firmie. Pomysł co najmniej dziwny, by nie napisać zły. Zatem jeśli nie Gates, to kto? Propozycji nie brakuje (bukmacherzy przyjmują już nawet zakłady) i obejmują one zarówno obecnych lub byłych pracowników Microsoftu, jak i osoby zatrudnione w innych firmach. W tym u największych konkurentów. Giełda nazwisk działa prężnie, ale trudno stwierdzić, na kogo padnie.
Warto w tym miejscu wspomnieć, iż kilka tygodni temu Microsoft poinformował o zmianach, jakie w przyszłości zostaną wprowadzone w firmie. Zapowiedziany program restrukturyzacyjny jest dziełem… Steve’a Ballmera. Podobno CEO pracował nad nim sam i w jego wizji Microsoft powinien zostać totalnie przebudowany. Jak widać proces zaczął się od samej góry. Pytanie, czy będzie on kontynuowany przez nowego dyrektora i czy Microsoft skorzysta na tych zmianach? Nowy CEO może mieć przecież totalnie inną wizję funkcjonowania korporacji i zmiany zaproponowane przez Ballmera trafią do kosza.
Przed zespołem wybierającym kolejnego szefa stoi nie lada wyzwanie. Od ich decyzji może w dużej mierze zależeć przyszłość firmy, ale wpłyną też na rozwój całej branży. Decydenci mogą postawić na rozwiązanie w miarę bezpieczne, czyli dyrektora, który będzie kontynuował politykę korporacji i zmiany nakreślone przez Ballmera. Nie można jednak wykluczać, że zdecydują się zaryzykować i wybiorą osobę z wizją radykalnych przetasowań w biznesie. Bez względu na to, która opcja zwycięży, ważne jest, by Microsoft wybrał szefa na przynajmniej kilka lat – jeżeli wpadną w wir wymiany CEO „co sezon”, to może się to dla nich tragicznie skończyć.
Co z samym Ballmerem? Raczej nie musi się on bać o swoją przyszłość. Na przestrzeni trzydziestu lat pracy w Microsofcie dorobił się olbrzymiego majątku wycenianego na kilkanaście miliardów dolarów (rezygnacja paradoksalnie poprawiła stan jego konta: wartość akcji MS wzrosła wówczas o blisko 8%, a Ballmer jest jednym z największych udziałowców Microsoftu). Czy dyrektor będzie wspierał swojego następcę i nadal angażował się w rozwój korporacji? To w dużej mierze zależy od tego, kto zostanie nowym CEO. Jeżeli będzie to „człowiek Ballmera”, to obecny szef być może zechce udzielać mu rad i trwać na świeczniku firmy. Jeżeli jednak padnie na osobę nieprzychylną wyśmiewanemu CEO, to zapewne usunie się on w cień i będzie korzystał z emerytury…
W tekście wykorzystano dane publikowane przez Microsoft, Intel, Forbes, The Verge, Astera, Guardian, WSJ.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
O autorze
Maciej Sikorski
Dzieci nie ma, w kosmosie nie był, nie uprawia alpinistyki ani innych sportów ekstremalnych, za to od lat dzieli się z maniaKalnymi CzytelniKami swoimi przemyśleniami na temat biznesowej strony sektora IT. Teksty Maćka znajdziecie również na łamach bloga Antyweb.
Chcesz podzielić się z nami swoimi przemyśleniami? Pisz na redakcja@techmaniak.pl. Być może i Twój wpis znajdzie się wśród maniaKalnych felietonów.