Rynek mobilny, a zwłaszcza segment smartfonów, stał się nudny. To jeden z głównych zarzutów wysuwanych pod jego adresem przez sporą część klientów, przedstawicieli mediów, komentatorów branżowych wydarzeń. Smartfony przestają zaskakiwać, nie różnią się zbytnio od swoich poprzedników czy sprzętu konkurencji. Dotyczy to parametrów, podzespołów, funkcji, wyglądu. Faktycznie jest tak źle (o ile uznamy, że owa nuda stanowi problem)? Chociaż główny nurt branży mobilnej został zdominowany przez ewolucję produktów, a nie rewolucję, to nie brakuje projektów, które podążają w innym kierunku. Świetnym przykładem jest urządzenie YotaPhone.
Podejrzewam, że zdecydowana większość naszych Czytelników zdaje sobie sprawę z tego, czym jest YotaPhone i co odróżnia ten sprzęt od innych inteligentnych telefonów. Większość nie oznacza jednak wszyscy, więc w wielkim skrócie napiszę, że mowa o telefonie wyposażonym w dwa wyświetlacze. Niby nic nadzwyczajnego, bo takie produkty powstają od dawna, ale w tym przypadku zastosowano ekran LCD oraz ekran E-ink. Cel? Producent przekonuje (i trudno mu odmówić racji), że takie rozwiązanie pozytywnie wpłynie na czas pracy urządzenia na jednym ładowaniu (e-papier jest znacznie mniej energochłonny od wyświetlaczy ciekłokrystalicznych), sprzęt stanie się dzięki temu bardziej mobilny (mniejsze uzależnienie od dostępu do sieci energetycznej), a użytkownik będzie cały czas dobrze poinformowany – drugi wyświetlacz nie zostanie wygaszony i bez przerwy mogą się na nim pojawiać np. powiadomienia z serwisów społecznościowych. Wygoda do kwadratu.
Rewolucja technologiczna, polegająca na dynamicznym rozwoju i upowszechnieniu się smartfonów, miała pewne wady, a jedną z nich było uzależnienie użytkowników inteligentnych telefonów (w znacznie większym stopniu niż miało to miejsce w przypadku „zwykłych telefonów komórkowych”) od gniazdka i ładowarki. Z jednej strony, wzrosła mobilność wielu osób, ponieważ w ich posiadaniu znalazł się naprawdę poręczny komputer dający spore możliwości i stanowiący w niektórych przypadkach alternatywę dla sprzetu stacjonarnego. Z drugiej jednak strony, nowe produkty trzeba znacznie częściej ładować – zwłaszcza, gdy są intensywnie wykorzystywane. Czasem może to stanowić przyczynę irytacji, czasem źródło poważnych problemów. Producenci starają się zmniejszać energochłonność podzespołów stosowanych w smartfonach przy jednoczesnym dopracowywaniu akumulatorów, ale to nie przynosi satysfakcjonujących efektów. Konieczne jest znalezienie zupełnie nowych rozwiązań w zakresie zasilania sprzętu elektronicznego. To może jednak potrwać, więc twórcy urządzeń podążają alternatywnymi drogami.
Długa droga do premiery
Smartfon YotaPhone trafił do sprzedaży pod koniec ubiegłego roku. Od tego czasu napisano i powiedziano o nim całkiem sporo (także u nas), bez dwóch zdań wokół sprzętu zrobił się medialny szum. Należy jednak zaznaczyć, że urządzenie pojawiało się w branżowych doniesieniach już od dłuższego czasu. Rosyjska firma YotaDevices nie zaskoczyła rynku swoim innowacyjnym produktem pod koniec roku 2013 – prace nad nim trwały od roku 2010. W tym czasie telefon niejednokrotnie stawał się obiektem powszechnego zainteresowania branżowych mediów, by potem na kilka miesięcy, a nawet kwartałów zniknąć z pola widzenia ekspertów i osób zainteresowanych rynkiem mobilnym. Przez kilka lat obserwowaliśmy zatem spektakl polegający na pompowaniu medialnego balona, następnie spuszczaniu z niego powietrza, by za jakiś czas powtórzyć proces. Efekt?
Przeciągające się prace mogą świadczyć o tym, że producentowi zależało na dostarczeniu do sprzedaży dopracowanego urządzenia. Przyspieszenie całego procesu mogło skutkować całkowitą klapą i przekreśliłoby szanse smartfonu na zapisanie się (w pozytywny sposób) w historii rynku mobilnego. Jednocześnie firma chciała opatentować swoje pomysły, a to wymaga czasu, pracy i nakładów finansowych. Prace postępowały zatem powoli, ale we właściwym kierunku – potwierdziły to targi MWC 2013, podczas których Rosjanie z YotaDevices zaprezentowali efekty swoich prac i wywołali spore zainteresowanie gości barcelońskiej imprezy. Wydawało się, że to dobry czas na pójście za ciosem i szybkie wprowadzenie smartfonu do sprzedaży. I to na rynku międzynarodowym.
Mijały kolejne miesiące, potem przerodziły się w kwartały, a smartfon nadal nie był dostępny w sprzedaży. Tracił na tym z przynajmniej kilku powodów. Po pierwsze: producent musiał od nowa nakręcać marketingową machinę, ponieważ szum wokół sprzętu, jaki pojawił się w trakcie imprezy w stolicy Katalonii przeszedł do historii. Pozytywne emocje towarzyszące urządzeniu po prostu wyparowały. Po drugie: telefon zdążył się zestarzeć nim trafił do klientów. Firma zakładała zapewne, iż model pojawi się na rynku znacznie wcześniej i wyposażył go w podzespoły, które szybko przestały odpowiadać standardom właściwym dla sprzętu z wyższej półki cenowej (jej niższego szczebla, ale jednak). Producent nie odświeżył urządzenia (to oznaczałoby dalsze opóźnienia), a to musiało wywołać krytykę wielu potencjalnych klientów, którzy domagali się nie tylko innowacji, ale też podzespołów uznawanych za standardowe wyposażenie topowego sprzętu. Po trzecie: idea YotaPhone zyskiwała nowych konkurentów – w roku 2013 rosło zainteresowanie np. gadżetami ubieralnymi, a to działało na niekorzyść smartfonu z dwoma ekranami. Klient ma ograniczony (zazwyczaj) budżet na zakup nowych urządzeń, jeśli na rynku przybywa ciekawych produktów, rośnie konkurencja i walka o portfele, to firmom trudniej przebić się z konkretnymi pomysłami. Każdy kolejny miesiąc zwłoki oznaczał zatem dla YotaDevices większe wyzwanie.
Druga połowa 2013 przynosiła kolejne pogłoski na temat terminu wprowadzenia sprzętu na rynek i nie brakowało pytań, czy firmie uda się osiągnąć ten cel jeszcze w roku 2013. Udało się: na początku grudnia rosyjska firma zorganizowała imprezę w Moskwie, dokonała ponownej prezentacji sprzętu i podała szczegóły dotyczące możliwości oraz funkcji produktu, a także omówiła kwestie sprzedaży i dostępności telefonu. Okazało się, że smartfon będzie dostępny za pośrednictwem sklepu internetowego YotaPhone (w Rosji i w kilku innych europejskich krajach, w których cenę ustalono na blisko 500 euro). W końcu zamknięto ten rozdział, ale trudno było mówić o sukcesie – firma stawała teraz przed jeszcze trudniejszym zadaniem: wypromowaniem produktu, sprzedaniem go w odpowiednim nakładzie i przekonaniu rynku, że projekt zrealizowano właściwie, a teraz trzeba go kontynuować w kolejnych odsłonach.
Rosyjski telefon otrzymuje wsparcie premiera
Smartfon YotaPhone należy rozpatrywać nie tylko na polu technologicznym czy ekonomicznym, ale również politycznym. Sytuacja w pewnym stopniu podobna do tej, jaką obserwujemy przy okazji doniesień o sukcesach polskich naukowców pracujących nad grafenem. Smartfon ma być rosyjską wizytówką, dowodem na to, iż kraj rozwija się także w dziedzinie nowych technologii. Producent nie kopiuje przy tym rozwiązań innych firm, lecz wprowadza innowacje, które powinny zawstydzić czołowych amerykańskich czy chińskich graczy rynku mobilnego. Telefon ma do wykonania zadanie poza granicami kraju (wspomniana wizytówka), ale też w samej Rosji – ma motywować Rosjan, pokazać im dobrej klasy rosyjski sprzęt i skłonić do działania. Ten zabieg szybko spotkał się z poważną krytyką i drwinami. Zwracano uwagę na fakt, iż smartfon nie jest produkowany w Rosji (Rosjanie odpowiadają za projekt – azjatyckie firmy dostarczają komponenty, które składane są przez… inne azjatyckie firmy) i jednocześnie podkreślano, że prace trwały długo, a efekty imponujące nie są. Z odsieczą przyszedł urządzeniu rosyjski premier oraz inni urzędnicy.
Dmitrij Miedwiediew to nie tylko premier FR i były prezydent tego państwa – to także gadżeciarz, który chce uchodzić za bardzo nowoczesnego przywódcę. Znany jest ze swojej sympatii do produktów Apple oraz z udzielania się w sieciach społecznościowych. Wydaje się zatem, że to idealny kandydat do promocji YotaPhone: znany, wpływowy, zorientowany w temacie nowych technologii. Miedwiediew szybko przeszedł do działania: przybywało zdjęć premiera trzymającego urządzenie oraz opinii, że Rosjanie wykonali kawał dobrej roboty. Jedna z najważniejszych osób rosyjskiej polityki zaczęła pojawiać się z urządzeniem publicznie (np. w telewizji), a to nie mogło umknąć uwadze szeroko pojętego rynku. Kampania promocyjna była naprawdę dobrze rozgrywana, Miedwiediew nie zachwalał produktu na wszelkie sposoby – wspominał o błędach i niedociągnięciach, a to wzmacniało wiarygodność jego ostatecznej opinii. Pozytywnej opinii.
Premier doceniał możliwości nowego smartfonu, głośno zaczęto przekonywać, iż powinien to być sprzęt oficjalnie wykorzystywany przez rosyjskich urzędników. Nie tylko ze względów marketingowych, ale też przez wzgląd na bezpieczeństwo państwa. Po „festiwalu” afer inwigilacyjnych, jakie zostały nagłośnione w roku 2013 takie hasła padały na podatny grunt i wydawały się w pełni uzasadnione. Przynajmniej z punktu widzenia Rosjan – ten argument raczej nie przekona urzędników i decydentów w innych krajach. Na to chyba jednak nikt nie liczył. Miał być szum i to akurat zostało osiągnięte. O smartfonie mówiono sporo i przy różnych okazjach, na arenie międzynarodowej – Polska nie była tu żadnym wyjątkiem. Jak przełożyło się to na wyniki sprzedaży?
Należałoby się spodziewać, że tak innowacyjny produkt, wsparty solidnym marketingiem i dostępny w kilku kanałach sprzedaży, może się cieszyć sporym zainteresowaniem klientów. Okazało się jednak, że sprawy wcale nie układają się po myśli producenta. Najpierw pojawiły się przecieki, z których wynikało, iż popyt na YotaPhone jest znikomy, a potem sprawę skomentowali przedstawiciel YotaDevices. Poinformowali oni, że udało się sprzedać 12 tys. sztuk smartfonu, z czego zdecydowana większość urządzeń przypada na sprzedaż prowadzoną za pośrednictwem strony firmy. Producent ma powody do zadowolenia?
Firma dopiero się rozkręca
Na stosunkowo dużym rynku przez kilka tygodni sprzedawano innowacyjny produkt, o którym w branżowych mediach trąbiono od dobrych paru lat. Udało się sprzedać kilkanaście tysięcy smartfonów. Klęska. Przecież trudno opisać to innymi słowami. Producent zwlekał (nie ma już znaczenia, jaki by powód opóźnień), sprzęt się starzał, cena odstraszała… Popełniono masę błędów, które musiały doprowadzić do katastrofy. Tak mogłaby brzmieć negatywna opinia podsumowująca cały projekt. Zalecałbym jednak ograniczyć ów pesymizm, ponieważ firma YotaDevices prawdopodobnie nie powiedziała ostatniego słowa. Ten projekt dopiero zaczyna się rozkręcać.
Podczas targów MWC 2014 rosyjski producent zaprezentował następcę smartfonu YotaPhone (więcej na ten temat). Niektórych może to oczywiście dziwić: następca kilka miesięcy po pierwszej wersji? Należy jednak pamiętać, że mieliśmy do czynienia jedynie z prezentacją, zapowiedzią tego, czego należy się spodziewać po smartfonie drugiej generacji. Na rynek nie trafi on prędko – to nastąpi pod koniec bieżącego roku. Możliwe, że znowu nastąpią opóźnienia i smartfon będzie bohaterem testów i recenzji dopiero za rok. To jednak kwestia mniej istotna. Ważniejsze jest to, że producent udowodnił, iż jest zdeterminowany i będzie nadal pracował nad sprzętem. Co więcej, z doniesień płynących z Barcelony wynika, że firma szykuje spore zmiany i zmierza z nimi we właściwym kierunku. Pojawią się zdecydowanie świeższe podzespoły, smartfon zostanie odchudzony i doczeka się większych wyświetlaczy (obu) – na takie posunięcia czekało zapewne wielu potencjalnych klientów. Ekran E-ink stanie się dotykowy, producent postanowił też postawić na zupełnie inny wygląd urządzenia, należy się spodziewać nowych funkcji oraz usunięcia wad właściwych dla pierwszej generacji. Pisząc krótko: szykuje się spory progres.
Goście barcelońskiej imprezy, którzy mieli kontakt z nową generacją YotaPhone zazwyczaj podkreślają w swych opiniach, że to naprawdę ciekawy sprzęt, „prawdziwa innowacja”, powiew świeżości na rynku mobilnym. Firma zrobiła dobre wrażenie na osobach oglądających pierwszą wersję urządzenia podczas targów MWC 2013 i udało jej się powtórzyć ten zabieg w roku 2014. Internauci zainteresowani nowinkami technologicznymi wyrażają teraz jeszcze większy entuzjazm, bo do sprzedaży (prawdopodobnie zakrojonej na szeroką skalę) trafi atrakcyjny pod względem mocy, designu i ceny sprzęt, który zdecydowanie wyróżnia się na tle konkurencji. Rosyjska firma nie zmieniła zaledwie kilku szczegółów w porównaniu z pierwszym modelem, lecz zaproponowała bardzo poważny krok do przodu – to może się podobać.
Dostępny obecnie w sprzedaży YotaPhone nie mógł stać się hitem sprzedaży – zebrało się zbyt wiele elementów świadczących na niekorzyść sprzętu. Wielu ludzi interesuje się nowinkami, ale to nie oznacza, że są oni gotowi zainwestować kilkaset euro w produkt, o którym niewiele wiadomo, naszpikowany zapewne błędami i niedociągnięciami właściwymi dla pierwszej wersji urządzenia. Producent zapewne zdawał sobie z tego sprawę, ryzyko wliczone w koszty. Teraz zaczyna się jednak prawdziwy bój o portfele klientów – kolejna generacja smartfonu powinna już mocniej przetrzeć szlak, by telefon z numerem trzy mógł się stać popularnym urządzeniem. Przy solidnym wsparciu marketingowym, uniknięciu większych wpadek i współpracy z deweloperami, projekt ma szansę zaistnieć w branży nie tylko jako ciekawostka. To pozytywna wiadomość świadcząca o tym, że branża nadal może się rozwijać i zaskakiwać klientów.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Dzieci nie ma, w kosmosie nie był, nie uprawia alpinistyki ani innych sportów ekstremalnych, za to od lat dzieli się z maniaKalnymi CzytelniKami swoimi przemyśleniami na temat biznesowej strony sektora IT. Teksty Maćka znajdziecie również na łamach bloga Antyweb.
Chcesz podzielić się z nami swoimi przemyśleniami? Pisz na redakcja@techmaniak.pl. Być może i Twój wpis znajdzie się wśród maniaKalnych felietonów.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.