iPhone zanurzony w kwasie, Galaxy S5 przestrzelony pociskiem, Lumia 920 potraktowana kołem olbrzymiej ciężarówki… Moglibyśmy długo wymieniać przykłady mniej lub bardziej konwencjonalnych sposobów na uśmiercenie smartfonu. I wymienimy. A niejako przy okazji omówimy zjawisko niszczenia telefonów, uwieczniania tych „spektakli” i puszczania ich w internetowy obieg. Pokazy tego typu zawsze cieszą się sporym zainteresowaniem, a ich autorzy starają się, by widzowie nie zaznali nudy podczas oglądania…
Dzieło profesjonalistów…
Czy testy wytrzymałościowe elektroniki mają sens? Bez dwóch zdań – one nie tylko powinny, ale wręcz muszą być przeprowadzane. Z uwagi na wygodę użytkowników, ale przede wszystkim z myślą o ich bezpieczeństwie. I producenci testują swoje urządzenia. Część z Was pamięta zapewne kampanię reklamową firmy Zelmer, w której urządzenia z ich oferty poddawano przeróżnym testom (poniżej próbka). Być może w tych filmach cały proces został pokazany w sposób karykaturalny i zabawny, ale nie ulega wątpliwości, iż przed wypuszczeniem produktu na rynek, odkurzacze, miksery czy blendery są sprawdzane na wiele sposobów. To samo dotyczy smartfonów, a przykład jakiś czas temu pojawił się na gsmManiaKu (fabryczne testy Galaxy S5). Sprawdzanie możliwości sprzętu nie ogranicza się jedynie do prób przeprowadzanych w laboratoriach producenta.
Gdy smartfon (dotyczy to także innych urządzeń) trafi już na rynek, to biorą się za niego dziennikarze, blogerzy, wszelkiej maści specjaliści i zapaleńcy. Czasem bardziej profesjonalni, czasem mniej. Jedni ograniczają się do testów znanych Wam dobrze z naszych tytułów: sprawdzają jakość obudowy (bez ingerencji w jej integralność), baterię, wydajność, wyświetlacz, oprogramowanie, dodatki. Ot, pokaz możliwości, wad i zalet sprzętu, który może zainteresować potencjalnych klientów. Inni idą krok dalej i sprawdzają, czy sprzęt łatwo naprawić samemu w razie awarii, demontują urządzenia, by pokazać ich budowę, wycenić koszt użytych komponentów, zaspokoić ciekawość prawdziwych geeków. Tu kłania się dobrze niektórym znana strona ifixit.com. Mamy już testy wydajności w benchmarkach, mamy uwiecznione na filmie, jak dostać się do poszczególnych podzespołów, by je wymienić/naprawić (o ile to możliwe), ale przecież nie o tym miało być – czas na destrukcję.
… i dzieło amatorów
fot. yurolaitsalbert, Fotolia.com
Czy moda na niszczenie telefonów, uwiecznianie tego wydarzenia i puszczanie filmu/zdjęć w obieg jest nowa? Zdecydowanie nie. Chociaż ostatnio zjawisko się nasiliło, to obserwujemy je od przynajmniej kilku lat. Takie materiały trafiały się jeszcze w czasach przedjutubowych (niektórzy pewnie ich nie pamiętają), gdy serwis należący już do Google stał się bardzo popularną platformą i lawinowo zaczęła na nim rosnąć liczba wrzucanych filmów. Zaczęło wówczas przybywać także treści poświęconych destrukcji, m.in. elektroniki. Początkowo były one dość podobne: ktoś zrzucał smartfon/tablet na chodnik/podłogę i pokazywał, jak sprzęt zareagował na zderzenie z twardą powierzchnią. Zmieniały się tylko osoby testujące, badane produkty, okoliczności przyrody.
Pokazy tego typu od początku cieszyły się sporym zainteresowaniem, więc uwieczniano kolejne „testy”: jest popyt, jest i podaż. Jednocześnie wzbudzały one spore kontrowersje – jedni przekonywali, że takie filmy są potrzebne, ponieważ pokazują smartfon w codziennym użytkowaniu. Przecież każdemu telefon może wypaść z ręki i uderzyć o chodnik, więc warto wiedzieć, jakie będą skutki uderzenia. Producent nie dostarcza takich informacji, a nawet, gdyby to robił, to przekaz mógłby być podkoloryzowany. Przeciwnicy niszczenia produktów mówili ok, jeden smartfon można zniszczyć, by pokazać skutki zderzenia z chodnikiem. Ale testerów przybywa i przy dziesiątym albo piętnastym filmie zapewne nie wydarzy się nic nowego, nie nastąpi przełom. To po pierwsze. Po drugie, zwracano uwagę na fakt, iż w sposób zaproponowany przez domorosłych testerów nie można porównywać dwóch produktów. Dlaczego?
Powód jest bardzo prosty: brak odpowiednich warunków, powtarzalności. Niektórym może się wydawać, że upuszczenie smartfonu X z wysokości około jednego metra oraz podobny zabieg wykonany telefonem Y to miarodajny test: jeden rozbił się bardziej, drugi rozbił się mniej. Lepiej kupić ten, który rozbił się mniej. Problem polega na tym, że warunki rozbijania tych smartfonów były różne: inna wysokość, inne miejsce uderzenia (zarówno w przypadku podłoża, jak i samego telefonu), może nawet inne warunki atmosferyczne. Bez znaczenia? Wręcz przeciwnie – to te szczegóły mogą decydować o takich, a nie innych uszkodzeniach. Pewnie część z Was przeżyła sytuację, gdy smartfon spadł z większej wysokości i nie uległ uszkodzeniu (wow, ale miałem szczęście), a potem sprzęt poszedł w rozsypkę przy pozornie niegroźnym upadku (jak to się mogło stać?). Szczegóły odgrywają sporą rolę.
Warto przy tym zauważyć, iż za takie „testy” nie biorą się jedynie domorośli zapaleńcy, którzy kręcą film kamerą zaimplementowaną w telefonie, prezentując przy tym pełną amatorkę. Jasne, że nie brakuje pokazów nagranych z drżącej ręki, przy kiepskim oświetleniu, ze słabym dźwiękiem i bez polotu, ale do gry wkroczyli tez profesjonaliści – np. duże amerykańskiej serwisy zajmujące się sprzętem mobilnym. Poniżej prezentuję takie show zorganizowane przez ekipę Android Authority. Film przygotowany profesjonalnie – smartfony i tester pokazane z kilku ujęć, dobre nagłośnienie, wszystko widać, jak na dłoni. Jednocześnie jednak mamy do czynienia z tym, o czym wspominałem wcześniej: porównanie nie jest wiarygodne i na dobrą sprawę do niczego nie prowadzi. Chociaż to nie do końca prawda – prowadzi do promocji serwisu i zdobywania klików.
I kolejny film w tym stylu:
Zniszczę go na sposobów sto
Czy krytyka tych nieprofesjonalnych testów i porównań sprawiła, że przestały się one pojawiać w Sieci? Nie. Cały czas ich przybywa. Autorzy doszli jednak do wniosku, że nie można ciągle uderzać telefonem o chodnik – po jakimś czasie wszystko się nudzi. Zaczęto zatem eksperymentować. Do gry włączono np. samochody: jedne ciągnęły smartfony za sobą na sznurkach (taka nowoczesna forma puszek przyczepianych do samochodu nowożeńców), inne najeżdżały na telefony i sprawdzano, jak sprzęt zachowa się pod kilkutonowym autem. Czasem stawiano na większy sprzęt – trafiłem na materiał poświęcony „testom” z udziałem ważącej kilkadziesiąt ton ciężarówki Caterpillar sprawdzającej wytrzymałość smartfonu Nokia Lumia 920. Zaczęto także urządzać testy wieloetapowe – niedawno na stronie gadgetguruhd.com sprawdzano, jak Galaxy S5 zachowuje się pod kranem, w basenie, po upadku z większej wysokości. Podejrzewam, że nie są jedyni na polu rozbudowanych pokazów.
Smartfony można zrzucać z balkonu na dziesięć różnych sposobów, to samo dotyczy wrzucania ich do basenu czy niszczenia za pomocą ciężarówki, wystarczy też wybrać inny telefon, inny pojazd, inną lokalizację itd. Z czasem jednak wszystko staje się nudne, przewidywalne, mniej pociągające. Ludzie od internetowego show muszą zatem proponować coś nowego, wprowadzać świeże formy destrukcji. Trudne zadanie? Niekoniecznie – przecież jesteśmy bardzo pomysłowym gatunkiem, a gdy w grę wchodzi niszczenie potrafimy wejść na wyżyny innowacyjności i kreatywności. Można się o tym przekonać przeglądając zasoby Internetu, zwłaszcza przywołanego już YouTube’a. Materiały, na jakie trafiłem w serwisie, jestem w stanie posegregować na kilka grup tematycznych, by ułatwić odnajdywanie się w tym bogactwie, ale zapewniam, że to nie wyczerpuje tematu – treści tego typu trafiło już do Sieci zbyt dużo i trudno to wszystko ogarnąć. Zresztą, czy jest sens? W ramach przykładu i dla potwierdzenia spostrzeżeń wymienię kilka grup – inne możecie tworzyć sami…
Mały majsterkowicz
Niedawno furorę w Sieci robił film, na którym Samsunga Galaxy S5 potraktowano nożem i młotkiem. Mógł przyciągać uwagę, ale nie był to pierwszy pokaz tego typu. Wcześniej z pomocą narzędzi sprawdzano wytrzymałość iPhone’ów czy smartfonów HTC. O ile można jeszcze zrozumieć rysowanie telefonu kluczami, by pokazać ludziom, co się wydarzy, gdy wsadzą je razem z telefonem do kieszeni/torebki/plecaka (chociaż to też trochę naciągane), o tyle mam nadzieję, że poznam kiedyś człowieka, który w domu atakuje sprzęt elektroniczny nożem, młotkiem albo wiertarką. Chociaż z drugiej strony… Cofam to – nie chcę poznawać. Niemniej, nie brakuje testerów – majsterkowiczów, którzy do swoich pokazów używają młotków, noży, wiertarek, siekier, sekatorów… Arsenał bogaty i przekonacie się o tym, gdy zaczniecie drążyć temat…
Mały chemik
Niektórzy ludzie uznają niszczenie sprzętu za pomocą młotka za mało atrakcyjne i trudno się temu dziwić. Nierzadko jednak nie przeszkadza im sama idea unicestwienia urządzeń – po prostu stawiają na bardziej wyszukane jego formy. Może coś z zakresu chemii? Utopienie smartfonu w ciekłym azocie? Bardzo proszę. Potraktowanie telefonu kwasem? Nie ma problemu – sami nie zrobicie w domu (i lepiej nie próbujcie), więc ktoś zrobi to za Was i dla Was. Warto w tym miejscu zauważyć, iż powstają specjalne serwisy zajmujące się jedynie niszczeniem elektroniki, uwiecznianiem tego i rozprzestrzenianiem materiałów. Jak już pisałem: jest popyt, będzie i podaż.
Mały kucharz
Sprzęt można „przyrządzić” na wiele sposobów. Niektórzy decydują się na pikniki na świeżym powietrzu i grillują elektronikę albo wrzucają ją do ognia (barbarzyńskie metody). Inni działają w kuchniach i częściowo korzystają z rozwiązań małego technika (w ruch idą np. noże), ale dodają też coś od siebie – np. blendery. Nie brakuje też pomysłów na zupę z telefonu albo ciepły telefon wprost z kuchenki mikrofalowej. Nie ulega wątpliwości, iż są to stosunkowo drogie posiłki, przy tym chyba mało apetyczne, a z pewnością dość niebezpieczne. Inna sprawa, że w restauracji tego nie dostaniecie…
Mały pirotechnik
Jedni lubią pokazy pirotechniczne ze względu na ich wartość wizualną. Inni cenią sobie przede wszystkim huk połączony z destrukcją. Im większe bum, tym lepiej. Materiałów pirotechnicznych nie mogło oczywiście zabraknąć przy „testach” sprzętu elektronicznego – przecież do telefonu wystarczy przywiązać wielką petardę i uciekając filmować swój wyczyn. Efekt murowany, oglądalność również. Co prawda można przy tym doznać uszczerbku na zdrowiu, ale podobno bez ryzyka nie ma zabawy. Zresztą, poddając telefon działaniu kwasu albo noża też można sobie zrobić krzywdę – domorośli testerzy wybrali życie na krawędzi…;)
Na koniec miłośnik naprawdę mocnej zabawy. Na dobrą sprawę nie wymaga to już komentarza. Podczas oglądania filmów warto zwrócić uwagę na bardzo ciekawe, profesjonalne ujęcia (zresztą, cały materiał jest profesjonalnie przygotowany), które na dobrą sprawę stanowią już pewną formę sztuki…
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
O autorze
Maciej Sikorski
Dzieci nie ma, w kosmosie nie był, nie uprawia alpinistyki ani innych sportów ekstremalnych, za to od lat dzieli się z maniaKalnymi CzytelniKami swoimi przemyśleniami na temat biznesowej strony sektora IT. Teksty Maćka znajdziecie również na łamach bloga Antyweb.
Chcesz podzielić się z nami swoimi przemyśleniami? Pisz na redakcja@techmaniak.pl. Być może i Twój wpis znajdzie się wśród maniaKalnych felietonów.