Przed rokiem poświęciłem tekst zagadnieniu taniego iPhone’a. Temat był wówczas bardzo „pompowany” i wiele osób zapewniało, że premiera takiego produktu jest przesądzona. Jak się to skończyło, chyba wszyscy wiedzą. Idea została porzucona po premierze iPhone’a 5c, ale rynek szybko znalazł sobie nowy temat spekulacji: skoro nie tani iPhone, to może duży iPhone? O ile wprowadzanie budżetowego sprzętu miało tyle samo zalet, co wad, o tyle duży smartfon z logo nadgryzionego jabłka wydaje się być całkiem niezłym pomysłem.
Na początek pewne sprostowanie, które należy powtarzać, gdy pada hasło tani iPhone. Po premierze modelu 5c nie brakowało głosów, iż Apple wszystkich oszukało, bo ten produkt wcale nie jest tani. Warto jednak pamiętać, że niską cenę „gwarantowały” potencjalnym klientom media, a nie sama firma. To dziennikarze, blogerzy, wszelkiej maści specjaliści oraz potencjalni klienci stworzyli wizję taniego inteligentnego telefonu stworzonego przez giganta z Cupertino. Piszę o tym nie tylko po to, by częściowo wyprostować tamtą sprawę, ale też w celu przestrzeżenia Was przed kreacją podobnego scenariusza w przypadku dużego iPhone’a. Ten produkt będzie się pojawiał przez najbliższe miesiące w branżowych doniesieniach, nie zabraknie go także u nas (już nie brakuje – wystarczy rzucić okiem tu, tu, tu albo tu), ale to nie oznacza, że na pewno zobaczymy go jesienią na rynku. Smartfon stanie się faktem dopiero wtedy, gdy zaprezentuje go Apple. Do tego czasu mamy do czynienia wyłącznie ze spekulacjami. Nie zmienia to faktu, że zawsze miło jest pofantazjować i tak też dzisiaj uczynię.
Nie jest źle, ale trzeba działać
Kilka dni temu Apple zaprezentowało raport kwartalny. Firma znowu poprawiła swoje wyniki z analogicznego okresu roku poprzedniego, zanotowała większe zyski oraz przychody, a przyczyniła się do tego przede wszystkim bardzo dobra sprzedaż iPhone’ów. W pierwszych trzech miesiącach 2014 roku gigant z Cupertino sprzedał 43,7 mln inteligentnych telefonów. Wynik lepszy nie tylko od zeszłorocznego, a także od tego prognozowanego przez analityków. Jak można go tłumaczyć? Należy oczywiście wskazać na wprowadzenie do oferty nie jednego, ale dwóch nowych produktów (5s oraz 5c) – Apple mogło w ten sposób przyciągnąć więcej klientów. W pewnym stopniu faktycznie uzasadnia to lepsze rezultaty. Jest jednak inny czynnik, który bardziej przysłużył się amerykańskiej korporacji: sporym powodzeniem na rynkach wschodzących cieszy się najtańszy iPhone, czyli model 4s. Zapewne niemałą rolę odegrało tu zawarcie porozumienia z największym chińskim operatorem, korporacją China Mobile.
Fakt, iż Apple zarabia na rynkach wschodzących nie jest oczywisćie dla producenta problemem – inne firmy mogą pozazdrościć amerykańskiemu potentatowi tego, że potrafi zainteresować klientów starszym modelem i zarobić na takim sprzęcie przyzwoite (!) pieniądze. Sęk w tym, iż w parze z dynamicznym wzrostem sprzedaży tańszego/starszego urządzenia nie idzie dynamiczny wzrost sprzedaży najnowszych produktów. Czy Apple mogłoby się pochwalić znacznie lepszymi wynikami, gdyby nie starszy iPhone 4s i jego „ofensywa” w Państwie Środka? To wydaje się mało prawdopodobne. Jeżeli w kolejnych latach sprzedaż Apple będzie rosła głównie za sprawą rynków wschodzących i najtańszych urządzeń z ich oferty, to w końcu zacznie to być widoczne w raportach kwartalnych (spadek marży, słabszy wzrost zysków przy ewentualnie rosnących przychodach). Gigant nadal będzie zarabiał miliardy dolarów, ale pojawi się problem z biciem rekordów, a to zapewne rozsierdzi inwestorów. Aby nie ziścił się ów czarny scenariusz (dziwna sytuacja, w której 10 mld zysku w jednym kwartale określa się mianem „czarnego scenariusza”) firma musi przyciągnąć klientów do kolejnego flagowca.
Należy zmienić iPhone’a. Ale jak to zrobić?
Od pewnego czasu przybywa w branży mobilnej opinii przekonujących, iż stała się ona nudna. Produkty straciły na świeżości, firmy mają problem z wdrażaniem innowacji, przybywa sprzętu, ale urządzenie korporacji X przypomina smartfon/tablet firmy Y, a do tego nie różni się zbytnio od swojego poprzednika. Daleko nie trzeba szukać – ostatnio za nudę i powtarzalność obrywa Samsung, który nie zaskoczył rynku swoim Galaxy S5. Ten problem nie dotyczy tylko koreańskiego producenta, zmagają się z nim także inne firmy, w gronie tym znajdziemy też Apple. Po premierze iPhone’a 5s (model 5c to inna historia) nie brakowało słów krytyki: że mało zmian w porównaniu do modelu z numerem 5, że wymuszone innowacje, że brak polotu, że nie jest to produkt stanowiący wizytówkę korporacji i jednocześnie wzorcowy produkt dla konkurencji.
Gdyby jesienią bieżącego roku firma pokazała smartfon podobny do poprzednika, to po premierze zapewne usłyszelibyśmy długi i głośny jęk zawodu. Jednocześnie warto pamiętać, że zgodnie ze strategią przyjętą przez Apple jakiś czas temu, w tym roku czeka nas premiera smartfonu (smartfonów?) bez litery (standardowo s, ostatnio także c). Należy oczekiwać wyłącznie cyfry 6, a to oznacza większe zmiany. Ewolucja od modelu 4s do 5 oznaczała powiększenie ekranu o 0,5 cala. Wydaje się wielce prawdopodobne, że teraz również ekran ulegnie powiększeniu. O ile? Wedle doniesień różnych mediów, a sprawą zajmują się zarówno branżowe serwisy, jak i tuzy amerykańskiej i światowej prasy biznesowej (nie brakuje też pasjonatów – w tekście pojawiają się projekty iPhone’a 6, których nie stworzyło Apple), o 0,7 cala. Nowy iPhone ma posiadać ekran o przekątnej 4,7 cala.
Jeśli wierzyć plotkom krążącym w sektorze, to Apple przymierza się do premiery dwóch dużych smartfonów – jeden ma być po prostu smartfonem większym od 5s (model z ekranem 4,7 cala), a drugi to już sprzęt z kategorii fabletów (5,5-calowy wyświetlacz). Wedle ostatnich doniesień, ten drugi produkt nie zostanie zaprezentowany w tym roku i najwcześniej można się go spodziewać w roku 2015. Przyznam, iż nie wierzyłem w to, że gigant z Cupertino zdecyduje się na zaprezentowanie dwóch większych smartfonów w jednym roku (a już szczególnie podczas jednej imprezy), nadal sceptycznie podchodzę do rewelacji dotyczących owego fabletu, ale sama idea większego iPhone’a do mnie przemawia – to może być progres, as z rękawa i mocne uderzenie, których potrzebuje Apple.
Inni mają, Apple też powinno
Na pytanie o flagowca z 4-calowym wyświetlaczem wymienicie zapewne iPhone’a i… I na tym lista się kończy. Co prawda jest to motyw wyróżniający urządzenie/korporację na rynku, ale od pewnego czasu chyba nie działa on na korzyść firmy. Od momentu wprowadzenia na rynek Galaxy Note’a wiele się w tej branży zmieniło – powstała nowa kategoria produktów (fablety) i wpłynęła ona na kierunek rozwoju zarówno smartfonów, jak i tabletów. W pierwszym przypadku sprzęt uległ powiększeniu, w drugim… nastąpiło to samo. Na znaczeniu zaczynają tracić mniejsze tablety, większe rosną. Jeszcze stosunkowo niedawno mogło się wydawać, że 4,5-calowy wyświetlacz jest ogromny, dzisiaj ludzie dzwonią ze sprzętu z ekranem o przekątnej 6 cali.
Samsung zapoczątkował trend, który szybko podłapały inne firmy, ale warto przy tym zauważyć, że ludzie ochoczo zareagowali na zmiany – chociaż początkowo wiele osób drwiło z kierunku zmian w sektorze i przekonywało, iż mamy do czynienia z chwilową modą, to dzisiaj widać, że koreański producent trafił w dziesiątkę i na stałe zmienił strukturę rynku mobilnego. A przynajmniej na najbliższe lata, gdy smartfony będą pełniły rolę dominującego sprzętu elektronicznego.
Apple już przy premierze smartfonu z numerem 5 pokazało, że śledzi zmiany w branży i zamierza na nie reagować, teraz przyszedł czas na kolejny krok. Konkurencja przetestowała rynek i okazało się, że z dużych smartfonów można wygodnie korzystać. Co więcej, wiele osób nie wyobraża sobie powrotu do mniejszych urządzeń. Sprawa wydaje się zatem prosta, a motywem dopingującym jest fakt, iż w przypadku Apple będziemy mieli do czynienia z powiewem świeżości – koreańskie i chińskie korporacje pokazały już duże smartfony (niektóre kilka lat temu), gigant z Cupertino zrobi to po raz pierwszy. To powinno im zapewnić uwagę rynku.
Zawsze jest jakieś „ale”
Wprowadzenie do oferty większego smartfonu może się wiązać z pewnymi problemami i nie są to bariery natury technologicznej (przynajmniej nam nic o takich nie wiadomo). Apple pokazałoby większy sprzęt długo po premierach konkurencji. Na taki ruch czeka np. Samsung. Chociaż obawia się on amerykańskiego rywala i jego produktów, to w tym przypadku koreański koncern mógłby postawić sprawę jasno: Apple nas kopiuje. Parę lat temu dokonaliśmy w branży rewolucji powiększając ekrany telefonów, dzisiaj naszymi śladami idą Amerykanie. Samsung oskarżany przez giganta z Cupertino o kopiowanie i naśladownictwo w końcu zatriumfuje. Zapewne nie odpuści takiej okazji i będzie się starał przekonać wszystkich, że dzisiaj to on jest liderem, a korporacja sterowana przez Tima Cooka przestała być „magiczna” i stała się zwyczajnym graczem, jednym z wielu w tym biznesie.
Oskarżeń tego typu wysuwanych pod adresem Apple nie brakowało w przeszłości, ale zawsze radził sobie z nimi Steve Jobs – jeśli mówił, że Apple odmienia branżę, to taka wersja stawała się oficjalną dla setek milionów ludzi na całym świecie. Teraz mogłoby być podobnie. Sęk w tym, że Jobsa już nie ma i nie wiadomo, jak z ewentualnym atakiem Samsunga poradzi sobie Tim Cook. Słowa krytyki mogą także płynąć ze strony niektórych klientów firmy. Jedni zarzucą korporacji to samo co Samsung, czyli podążanie śladem innego producenta, inni będą po prostu niezadowoleni z większego wyświetlacza, bo w ich mniemaniu pogorszy on wygodę użytkowania telefonu. Tych głosów nie można bagatelizować i gdy tylko się pojawią, trzeba będzie szybko na nie zareagować.
Wprowadzając do sprzedaży smartfon z większym wyświetlaczem, firma stanie przed koniecznością pokazania świetnego sprzętu, produktu idealnego. To nie może być po prostu większy model, bo takich na rynku jest już sporo. Wyzwaniem nie jest jedynie odparcie ewentualnych zarzutów Samsunga, ale udowodnienie całemu rynkowi, że Apple ma jeszcze sporo do powiedzenia w tej branży i chociaż wprowadza jakiś sprzęt kilka lat po konkurencji, to robi to z przytupem i pokazuje innym, jakiego potencjału nie wykorzystali. To spore wyzwanie. Warto jednak pamiętać, że na końcu tej drogi czeka atrakcyjna nagroda.
Apple może rozbić bank
Wspomniane przed momentem problemy bledną, gdy weźmie się pod uwagę, ile amerykańska firma może wygrać, jeśli odpowiednio rozegra tę partię. Znudzeni powtarzalnością producentów sprzętu klienci znowu spojrzą w stronę sklepów giganta z Cupertino wzrokiem pożądania i ustawią się w kolejkach po dużego iPhone’a, sprzedaż wzrośnie, inwestorzy będą zadowoleni, Apple odetchnie z ulgą. Przynajmniej na jakiś czas. Warto mieć na uwadze, że dzisiaj ponad połowa przychodów korporacji pochodzi ze sprzedaży iPhone’a – jeśli ten sprzęt będzie się sprzedawał gorzej i ostatecznie straci na znaczeniu, to firma szybko odczuje ten problem. Skupiając uwagę rynku na nowym smartfonie gigant zapewni sobie czas (i pieniądze) potrzebne na stworzenie nowej gamy produktów (nowych gam produktów), które stałyby się wsparciem dla głównego źródła zysków.
Na pytanie, czy Apple powinno wprowadzić do sprzedaży dużego iPhone’a, odpowiem, że tak. Nie tylko dlatego, że jestem ciekaw tego produktu i ewentualnej reakcji konkurencji – uważam, iż Apple po prostu musi zacząć działać agresywnie, bo w przeciwnym razie zostanie zagłuszone przez innych graczy i zacznie tracić na znaczeniu. Konkurencja przetarła Apple szlak i przełamała stereotyp niewygodnego w użytkowaniu smartfonu z dużym wyświetlaczem, jednocześnie zdążyła znudzić sobą rynek (jak w przypadku Samsunga) lub nie zdążyła się na nim zakorzenić (kilka wschodzących gwiazd z chińskiego rynku) – to dobry czas na ciekawy ruch w wykonaniu Apple. I warto go wykonać.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Dzieci nie ma, w kosmosie nie był, nie uprawia alpinistyki ani innych sportów ekstremalnych, za to od lat dzieli się z maniaKalnymi CzytelniKami swoimi przemyśleniami na temat biznesowej strony sektora IT. Teksty Maćka znajdziecie również na łamach bloga Antyweb.
Chcesz podzielić się z nami swoimi przemyśleniami? Pisz na redakcja@techmaniak.pl. Być może i Twój wpis znajdzie się wśród maniaKalnych felietonów.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.