Od pewnego czasu studiuję w Rumunii i w serii maniaKalnych tekstów chciałbym przybliżyć Wam, jak wygląda tutejszy rynek telekomunikacyjny – bo z moich obserwacji wynika, że jest dosyć specyficzny i całkiem interesujący. W dzisiejszym tekście planowałem opisać ofertę operatorów telefonicznych i to jak bardzo się one nie opłacają, ale ten temat muszę przełożyć na następną część, z jednej, szalenie prostej przyczyny…
…wszystkie strony rumuńskich operatorów telekomunikacyjnych posiadają tylko wersję rumuńskojęzyczną – a mój kulejący rumuński po prostu wydłuża czas analizy ich ofert. Naprawdę, nie wiem czym ten brak jest spowodowany, zwłaszcza że Rumuni z angielskim radzą sobie świetnie (m.in. przez to, że tutaj filmy w TV są tylko z napisami, zdarzały mi się sytuacje, w których po angielsku rozmawiał ze mną np. bezdomny). Jedynie Vodafone oferuje uproszczoną wersję swojej własnej strony po angielsku, jednak nie dowiemy się z niej niczego o aktualnej ofercie, za to mówi ona o…zwiedzaniu Rumunii, życiu w niej i jak Rumunia może pomóc w rozwoju Twojego biznesu. Po co? Nie wiem, na pewno nie będę szukał takich informacji na stronie operatora telefonicznego.
Dlatego też tekst o rumuńskich abonamentach i prepaidach pojawi się w trakcie świąt, a dzisiaj opowiem Wam m.in. o modelu sprzedaży chińskich tabletów w Bukareszcie. O ile w Polsce miejscem, w którym je kupimy są zazwyczaj markety (niekoniecznie technologiczne) lub allegro, tutaj główny ciężar sprzedaży biorą na siebie stoiska na środku alejek w centrach handlowych (tzw. wyspy). To taki nowoczesny odpowiednik bazaru. W położonym obok lotniska Baneasa Shopping City takich wysp jest z 10, w większości są ustawione tuż obok siebie. Każde z nich jest osobnym sklepem, często są to rodzinne biznesy, a ich właściciele są święcie przekonani o wyższości swojego sprzętu nad innymi. Co ciekawe na każdym z tych stanowisk liczba urządzeń możliwych do kupienia rzadko przekracza cztery – więc wybór jest stosunkowo niewielki i zastanawiam się w jaki sposób właścicielom to się opłaca. Ale sądząc po ilości stanowisk i kosztach za wynajem miejsca w drogich galeriach – musi.
Druga rzecz, która zwróciła moją uwagę to metro w Bukareszcie. Aktualnie są to cztery linie (do tego jedna w budowie i dwie kolejne w marzeniach) i około 70 stacji. Samo metro, jak metro – jazda nim sprawia mi przyjemność, może dlatego, że w moim rodzinnym Wrocławiu go nie mam. Jednak to co w nim najbardziej fascynujące to…zasięg. Na każdej stacji, na każdym kilometrze trasy i na każdym odcinku nie tracimy ani jednej „kreski” zasięgu. W dodatku przez całą drogę sieć przesyła dane minimum w trybie HSPA+ (reklamy twierdzą, że również w LTE, niestety nie mam możliwości tego sprawdzić, bo żadne z moich urządzeń nie obsługuje tej technologii). Wszystko to odbywa się przy…totalnej ignorancji mediów, to jest po prostu normalne, że można zadzwonić jadąc metrem – pamiętam za to prawdziwe święto medialne jakie odbywało się w Polsce, przy okazji uruchomienia łączności w warszawskim metrze przez Play.
Ostatnia rzecz, o której z czystym sercem mogę powiedzieć, że jest przedmiotem mojej ogromnej fascynacji to tzw. kioski RomPay (albo konkurencyjne ZebraPay). Jest to dla mnie prawdziwy wyraz dominacji rumuńskiej technologii nad naszą rodzimą, bo w Polsce się z tym nie spotkałem. W założeniu automaty po prostu sprzedają doładowania do telefonów komórkowych. W praktyce lista ich funkcjonalności jest sporo dłuższa – możemy tam kupić bilety na pociąg, zapłacić rachunki, kupić winiety na autostrady, zapłacić mandat, kupić bitcoiny, kupić Ukash, zarezerwować i opłacić bilety lotnicze, zamówić i zapłacić za taksówkę, wykupić prenumeratę National Geographic czy nawet zagrać w bingo. Zawsze kiedy widzę jakiegoś RomPay’a to zastanawiam się dlaczego u nas zsynchronizowanie tak dużej ilości systemów jest niemożliwe – we Wrocławiu stawia się obok siebie dwa automaty sprzedające bilety na transport miejski i PKP, w dodatku oba są wielkie jak szafa trzydrzwiowa. Można? Jak widać można, wystarczy po prostu chcieć. I co najpiękniejsze – automaty te stoją dosłownie wszędzie – na ulicy na której mieszkam, wcale nie położonej w centrum stoją trzy – jeden w banku, drugi w moim akademiku, trzeci w sklepie spożywczym.
Gdyby jakaś kwestia dotycząca Rumunii czy tutejszego rynku specjalnie Was interesowała – pytajcie, postaram się odpowiedzieć. Obiecuje, że kolejna część „Buna, ce mai faci” będzie traktować o wspomnianych już nieopłacalnych ofertach operatorów i pojawi się w okolicach Świąt.
Niniejszy tekst jest częścią cyklu Rumunia oKiem ManiaKa, w którym przeczytacie o ciekawostkach dotyczących rumuńskiego rynku telekomunikacyjnego (i nie tylko).
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.