Wysokiej jakości materiały i mocne podzespoły techniczne. Czy to tłumaczy pogoń za flagowym modelem smartfonu? A może czas powiedzieć sobie: „jestem gadżeciarzem i mam duże ego”?
Smartfony (w pewnym uproszczeniu) różnią się od siebie wielkością ekranów, szybkością procesora, ilością dostępnej pamięci oraz zastosowaną optyką aparatu. Na efekt finalny składa się również design, jakość wykonania i intuicyjność obsługi. Do tego dopełnieniem jest także środowisko po którym się poruszamy – system operacyjny.
Producenci na każdym kroku przekonują nas, że dany (ichni!) smartfon jest wyjątkowy i ma funkcje, których u konkurencji nie uświadczymy.
„Reklama, reklama. Pranie mózgu już od rana”
Jako, że dzisiejsze aparaty posiadają coraz potężniejsze podzespoły, analogicznym jest, że pozwalają nam one na znacznie więcej, za jedyne x.xxx. 😉 Trzy gigabajty pamięci RAM, ośmiordzeniowy procesor i bardzo mocny układ graficzny. Czy tak jest w rzeczywistości? Od razu zaznaczę nie jestem onanistą benchmarków typu AnTuTu, choć bezapelacyjnie jestem gadżeciarzem.
Dla mnie osobiście, czy smartfon upora się z zadaniem – otwarciem np. galerii w 0,2 czy 0,1 sekundy – nie ma aż tak monstrualnego znaczenia. W momencie, gdy napisałem zdanie poprzedzające oczami wyobraźni widziałem reklamę:
Nasz telefon (X) jest o 100% szybszy od telefonu (Y)*^
* – w aplikacji galeria
^ – pod warunkiem uprzednio dokonanego restartu urządzenia
Nie wiem czy się ze mną zgodzicie, jednak ja dawno nie widziałem smartfonu, który wchodząc na rynek wniósł, wraz ze swoim pojawieniem się, tak potężny efekt „wow”, jak zrobił to np. pierwszy iPhone czy też Samsung Galaxy S2.
Koncepcja zarobienia kroci przez producentów na zmianie numeracji, dodaniu kilku funkcji i promowaniu urządzenia jako „rewolucyjny, przełomowy model” jest idealną pożywką dla ludzi, którzy kupią wszystko, co posiada na swojej tylniej ściance logo ukochanego producenta. Żeby było jasne – nie mam na myśli w tym wypadku jedynie Apple.
Dodajmy jeszcze jedną rzecz …
„Mieć pieniądze, mieć wszystko”
Czy mamy tu do czynienia z zawyżaniem cen przez czołowych producentów? Pewnie, że tak. Z tego chociażby powodu zawsze punktowane było Apple. Prawdziwy majstersztyk biznesu. Sprzedaż urządzeń przy tak dużej marży zasługuje (czy nam się to podoba czy nie) na pochwałę z marketingowego punktu widzenia.
Ostatnio da się również zauważyć podobne zabiegi ze strony Samsunga. Stopniowo zacierają się różnice (nie tylko cenowe) pomiędzy obiema firmami.
Spójrzmy teraz przez chwilę na konkurencję. Wiele osób jest zdania, że urządzenia takich marek jak: Motorola, OnePlus, Lenovo czy też LG pokazują, że jakość może iść w parze z przyzwoitą ceną. Szanuję ten punkt widzenia chociaż dla mnie modele wyżej wymienionych producentów są mało atrakcyjne.
„Jeden, by wszystkimi rządzić”
Czy kupno telefonu grubo powyżej 3.000 zł to dobry pomysł? Pewnie, że tak! Poczuć się jak dziecko, które dostało upragniony prezent – bezcenne. Niestety nie mamy wpływu na to, że w momencie premiery właśnie tyle kosztują flagowe, najbardziej wydajne smartfony. Tak już ten świat jest skonstruowany.
Nie oszukujmy się, fajnie jest mieć topową zabawkę i możliwie najlepsze narzędzie do pracy / rozrywki, ale tylko wtedy, jeżeli… taki zakup nie zniszczy domowego budżetu.
Powiedzmy sobie szczerze, topowy smartfon to nie tylko wielkie możliwości, ale i (w zamyśle ich producentów) szyk i styl. Elegancki gadżet, często także i symbol statusu społecznego (w naszym, dziwnym kraju przynajmniej). Produkt (w tym wypadku drogi telefon) stworzony został, aby być elementem wyposażenia tej samej osoby, która jeździ przykładowo najnowszym modelem Mercedesa, nosi zegarek Panerai i ma willę nad morzem. Krótko rzecz ujmując, ma współgrać z resztą rzeczy materialnych.
„Podziwiam” osoby, które potrafią zamęczyć się comiesięcznym abonamentem 150 zł wyłącznie w celu posiadania nowego iPhona, za którego jeszcze na starcie zmuszone są zapłacić (z bólem serca) kwotę 1.200 zł, a wszystko przy wynagrodzeniu oscylującym w graniach 1.500 zł.
Jeżeli chodzi o mnie z przyjemnością zakupiłbym sobie np. nowy model Samsunga Galaxy S6 (bądź jeszcze lepiej w wersji Edge) lub też iPhone’a 6 Plus, jednak z jednej strony musiałbym z kilku innych rzeczy zrezygnować, z drugiej natomiast nie jest to (w tym momencie) moim priorytetem.
Swoją drogą nieźle uśmiałem się teraz… z samego siebie. Przyznaję się (wyżej), że jestem gadżeciarzem, a w momencie pisania akurat tego felietonu leży koło mnie „ósmy cud świata technologicznego” – iPhone 3gs. Ach te nieodgadnione koleje losu…
Powymądrzałem się. Wystarczy. A Wy jak myślicie? Warto dać się ponieść?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.