Emocje po tegorocznej konferencji WWDC już opadły. Wśród wielu informacji jedna dała mi do myślenia. Mam na myśli listę urządzeń, które (według oficjalnych doniesień) otrzymają aktualizację do iOS 9; na liście znalazł się iPad 2 oraz iPhone 4s, a więc urządzenia, z uwaga… 2011 roku! Czyżby Android Google’a gdzieś zagubił się po drodze?
Myślenie nie boli (zazwyczaj)
Na wstępie… zacznę od końca. Po usłyszeniu mojego pomysłu na kolejny artykuł Naczelny stwierdził: „Ciężki temat – co nie napiszesz, dostanie Ci się. ;)”. Wziąłem to pod uwagę.
Pomimo tego, na dzień dobry apel: Drogi Czytelniku, postaraj się (podobnie jak ja) zachować zdrowy rozsądek, obiektywizm i pewien poziom kultury – będzie dużo przyjemniej. W przeciwnym razie… zapewnisz mi mnóstwo uśmiechu. 🙂
Aktualizacja goni aktualizację
Zarówno jeden, jak i drugi system operacyjny nieustannie jest aktualizowany – wprowadzane są poprawki, dodawane są nowe rozwiązania etc. Wszystko w teorii jest tak, jak powinno być, jednak w praktyce już nie do końca.
Zapomnijmy w tym miejscu o różnicach systemów, upodobaniach do jednego bądź drugiego, polityce firm, rozbieżnościach cenowych, itp. itd.
Skupmy się wyłącznie na aktualizacjach oferowanych przez producentów.
iOS
Z racji tego, że odnośnie mobilnego systemu operacyjnego spółki z Cupertino nie zamierzam się zbytnio rozpisywać rozpocznę od razu z tzw. „grubej rury”: Apple oferuje swoim użytkownikom coś (AKTUALIZACJĘ), z czym Google ma ewidentnie problem.
Doskonale pokazuje to fakt, że iOS 9 trafi w najbliższym czasie na wszystkie sprzęty, na których działał iOS 8, a więc iPada 2 oraz iPhone’a 4s, czyli urządzenia wydane w 2011 roku. Fakt ten dotyczy również czasów przeszłych. Koniec, kropka.
Inną kwestią jest to, że z jednej strony sprzęty te ze względu na swoje ograniczenia nie będą obsługiwać wszystkich nowych zapowiedzianych funkcji, z drugiej natomiast nie wiadomo jak w rzeczywistości wpłynie owa aktualizacja na pracę urządzeń. Apple takim działaniem wprowadza w życie to, co powinno mieć miejsce u każdego producenta sprzętu – oprogramowania, w momencie zakupu określonego produktu.
Taki stan rzeczy ma bezpośredni wpływ na budowanie wzajemnych relacji pomiędzy firmą, a użytkownikiem. Decydując się na inwestycję swoich środków finansowych klient wie, że za pół roku nie zostanie pozostawiony samemu sobie. Co jest również bardzo istotne aktualizacja dotrze do ludzi na całym świecie (co do zasady) bez jakiejkolwiek zwłoki.
Gigant z Cupertino ma swoistą przewagę – nie jest bowiem żadną tajemnicą, iż urządzeń wymagających optymalizacji pod androida jest bardzo wiele, a iOS to wyłącznie kilka modeli smartfonów.
Z drugiej strony to był świadomy wybór polityki obu firm, nikt nie narzucał takiego czy innego rozwiązania.
Android
W świecie Androida sytuacja wygląda (niestety) zupełnie inaczej…
Google otwarcie prezentuje dane dotyczące procentowego udziału poszczególnych wersji androida w rynku. Co z niego wynika? Przede wszystkim bałagan. To chyba najlepsze słowo opisujące te statystyki.
Fragmentaryzacja androida to temat rzeka, który powraca przy okazji doniesień o nowej wersji systemu stworzonego przez Google’a. Świadczy to o tym, jak dużym problemem jest poszatkowanie rynku Androida. Zresztą sami producenci telefonów nie dążą do tego, aby tę sytuację zmienić. Zdarzają się sytuacje, gdy wersja systemu jest nieaktualna w momencie wyjęcia telefonu z pudełka gdzie, przy odrobinie pecha, może już nigdy nie doczekać się oficjalnej aktualizacji systemu.
Jak powszechnie wiadomo, zawsze można kupić urządzenie „wprost” od Google – android w czystej postaci z bieżącymi aktualizacjami. Chociaż może nie do końca… Z tego co mi wiadomo, koncern z Mountain View obiecał pierwszeństwo aktualizacji, a tymczasem Lollipop szybciej trafił na LG G3 i Samsunga Galaxy S5, niż na Nexusa.
Innym przykładem powyższych problemów może być chociażby zeszłoroczny flagowiec, Samsung Galaxy Tab S 8.4, który do dziś nie doczekał się Lollipopa, tak jak 87,6% urządzeń działających pod kontrolą mobilnego systemu operacyjnego Google. Taki przykładów można by przytaczać bardzo wiele. Uważam, że to (delikatnie mówiąc) niepoważne traktowanie klienta.
Wiele osób zapewne stanie na stanowisku, że to żaden problem. Wystarczy przecież wgrać odpowiedni ROM i wszystko będzie działało. Ale przecież nie o to tu chodzi.
Niejednokrotnie zdarza się również, że producent oferuje jedną aktualizację do najnowszej wersji, a później raz na zawsze zapomina o kliencie, który jeszcze nie dawno wyciągnął z portfela spory plik gotówki. Wiele osób bagatelizuje problem fragmentacji ze względu na to, że użytkownicy mają generalnie w poważaniu wersję systemu, a większość aplikacji dostaje aktualizacje przez sklep Google Play. I tak i nie.
Google wprowadziło w Androidzie 5.0 naprawdę mnóstwo ciekawych nowości, a system dostał długo oczekiwanego odświeżenia interfejsu, tylko co z tego, skoro większość tego nawet nie zobaczy do momentu zmiany urządzenia na nowszy model. Nowa, oficjalna wersja androida? Zapraszamy do sklepów…
Nie zapominajmy, że na horyzoncie już nowa wersja androida – M. Czy to coś zmieni? Wątpię. W dwóch słowach: wstyd, hańba.
iOS – Android, 1:1?
Pojawia się pytanie, czy aktualizacja iOS do wersji nr 9 jest tym samym, co nadchodzący M dla aktualnej wersji Androida? Spróbujmy przyjrzeć się wadze poszczególnych aktualizacji, pomiędzy kolejnymi wcieleniami iOS oraz Androida, poprzez pryzmat zapowiadanych, nowych wersji.
Kolejna odsłona obu systemów wprowadza z jednej strony uprawnienia Siri, z drugiej natomiast modyfikacje Google Now. Idąc dalej iOS 9 to zwiększenie zasięgu Apple Pay, a w Androidzie M ulepszenie obsługi płatności. To nie koniec podobieństw. To samo dotyczy wzrostu czasu pracy na jednym ładowaniu – u Apple ma to wynikać z wykorzystania Metal, czyli niskopoziomowego API, z kolei u Google poprzez zastosowanie nowego algorytmu. Tak samo obie firmy zamierzają jeszcze poprawić szeroko pojęte bezpieczeństwo danych.
Przenosząc się w przeszłość (iOS 8 / Lollipop) w obu wersjach ulepszono chociażby centrum powiadomień. To zresztą nie jedyne podobieństwo.
Suma summarum wychodzi na to, że pomiędzy zupełnie różnymi systemami, na różnym stopniu rozwoju istnieje wiele pokrewieństw.
W tym miejscu należałoby również zaznaczyć, że nie wszystkie aktualizacje są przełomowe dla użytkownika końcowego. Widać to zarówno w przypadku jednego jak i drugiego systemu, z być może delikatną korzyścią na rzecz iOS, przy czym należy pamiętać, że Android został stworzony jako zupełnie nowy system – od początku.
Czy można wobec tego postawić znak równości pomiędzy dotychczasowymi zmianami? Według mnie jednak nie, choć oba systemy więcej już łączy, niż dzieli. Każda kolejna aktualizacja zmierza do tego, aby oferowane środowisko było możliwie bez zarzutu.
Koniec, kropka
Czołowi producenci telefonów powinni mieć sobie wiele do zarzucenia. Sytuacje w których urządzenie nie otrzyma ani jednej oficjalnej aktualizacji woła o pomstę do Nieba. Może czas przeznaczyć część środków przeznaczonych na marketing na rzecz zadbania o satysfakcję klienta? Zamiast ujednolicać, szatkuje się system jeszcze bardziej. Fragmentacja to zdecydowanie jedna z największych wad Androida. Google potrafi aktualizować w „zielonym robociku” jakieś drobiazgi, a nie chce zrobić porządku z licznymi wersjami. Doprawdy, nie jestem w stanie tego zrozumieć.
Taki stan rzeczy powoduje, że jestem w stanie zrozumieć użytkowników innych systemów. Inną sprawą jest to, że nie każda aktualizacja jest zauważenia przez rzesze normalnych użytkowników, w każdym bądź razie czynnik ten na pewno ma wpływ na poziom ogólnego zadowolenia poszczególnych użytkowników. Skoro raz w czas aktualizują dane urządzenie, to znaczy, że chociaż trochę dbają…
Klient nie lubi być traktowany niepoważnie, a z czasem taka polityka może spowodować jego frustrację, która to (w konsekwencji) zakończy się migracją na inny, mobilny system operacyjny.
Tyle ode mnie. Czekam na Wasze komentarze.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.