Smartfony oraz cała ta wszechobecna otoczka bycia on-line znacząco wpłynęła na rozwój naszych nawyków. Przyłapujecie się czasem na tym, że Wasze oczy mimowolnie kierują się na ekran urządzenia? Nawet wtedy, gdy z kimś rozmawiacie czy jesteście na jakimś spotkaniu? Jeśli tak, to spróbujcie wykonać pewien ciekawy eksperyment.
O walce z technologią, ze swoimi cyfrowymi nałogami pisało już wiele osób, powstała garść programów, nie jest to temat nowy. Bardzo szanuję wszystkie te próby walczenia o swoje przekonania, drastyczne odcinanie się od technologii w imię jakichś ideałów, choć szczerze mówiąc, nie do końca popieram tego typu działania. Chcemy tego czy nie, społeczeństwo cyfrowe to przyszłość i kilkuset czy też nawet kilkadziesiąt tysięcy zapaleńców i wojowników o człowieczeństwo raczej tego nie zmieni.
Wiadomo, łatwo popaść ze skrajności w skrajność. Ludzie tacy już są. Gdy zauważyłem, że moja Xperia zaczyna ściągać mój wzrok częściej niż zwykle, postanowiłem nie tyle co wyciąć mobilne technologie w pień i powrócić do Nokii 3310 ale wprowadzić kilka life-hack’ów dzięki którym mam więcej czasu dla siebie i dla bliskich a jednocześnie nie zaniedbuję pracy, zajęć czy kontaktów z tymi wszystkimi osobami z którymi z różnych względów nie mogę spotkać się osobiście.
Początki są najtrudniejsze. Zdecydowanie.
Zacząłem od zakupu jesiennego stroju na rower. Udało mi się takowy wyrwać w dość fajnej cenie, nawet się sprawdza, więc jestem zadowolony. System bazuje na prostym założeniu: jeśli chcesz uśmiechać się do agencji PRowych o nowe telefony, chcesz pogadać na Fejsie czy po prostu popatrzeć na głupie gify z kotami czy kompilacje faili, zrób dla siebie 10 kilometrów na rowerze, z tym jednak zastrzeżeniem, że nie tylko podczas cudnej, słonecznej pogody ale także wtedy, gdy za oknem szaro i zimno. Gdy pogoda była już wybitnie podła, można było zamienić rower na dwie godziny z książką. Pierwszy tydzień, może i dwa, były trudne. Pogoda do bani a myśli dość często krążyły w okolicach wyciszonego telefonu. No bo przecież na sto procent właśnie teraz ktoś mnie potrzebuje, beze mnie zawali się świat i koniecznie muszę polubić jakieś głupie zdjęcie znajomego. Nic podobnego nie miało miejsca. Cyfrowy świat radził sobie beze mnie całkiem dobrze i śmiem podejrzewać, że z dużą dozą prawdopodobieństwa doszlibyście do podobnych wniosków u siebie.
Tak czy owak, 10 kilometrów na rowerze to około 40 minut roboty. Czas byłby lepszy, ale mam takie dwie podłe strome górki po drodze, więc nie można wymagać zbyt wiele, zwłaszcza gdy moja ilość ruchu raczej nie powala na kolana. Razem z odpoczynkiem, ta godzina wyjęta z cyberprzestrzeni nie wyrządziła mi żadnych szkód. Wszystkie tematy, które spłynęły na skrzynkę byłem spokojnie w stanie ogarnąć po powrocie.
Mała modyfikacja
Z czasem zdecydowałem się wprowadzić w mój plan kilka małych modyfikacji. Im dłużej przebywałem bez smartfona (lub z wyciszonym smartfonem), tym pozwalałem sobie na coraz to więcej aplikacji, które mogły mieć ze mną stałą łączność nawet podczas ćwiczeń. Włączyłem Slacka i Gmaila, czyli narzędzia które jednak są wykorzystywane w pracy, a czasem zdarzają się przecież sytuacje nagłe. Muszę jednak odnotować, że ilość sytuacji nagłych jestem w stanie zliczyć na palcach dwóch rąk. W sumie, na przestrzeni ciągnącego się od drugiej połowy sierpnia eksperymentu była to jedyna wprowadzona zmiana.
Efekty
Wczoraj zakończyłem krótkotrwałe chorobowe. To był dobry czas, żeby podsumować efekty tych działań. Poza relatywnie dużą ilością przejechanych kilometrów wyzwanie jakie rzuciłem sam sobie pokazało mi dwie rzeczy: po pierwsze, niemal zawsze internet na Ciebie zaczeka. Nie wyjdzie, nie obrazi się i nie strzeli focha. Po drugie, życie bez ekranu naprawdę jest całkiem fajne. Grafika lepsza niż na monitorze z 4K, do tego te wszystkie fajne efekty jak wiatr, nagłośnienie bijące na głowę najlepsze stereo to niezaprzeczalne atuty. Z dość dużym zdziwieniem odnotowałem także, że kolejne rozdziały książki nad jaką pracuję pisało się zdecydowanie łatwiej, zupełnie jakby mózg dostał niezłego kopa. Jeśli do tego dodać głębszy sen oraz fakt, że spokojnie wyrabiam się ze swoimi zadaniami w pracy, to muszę odnotować, że było warto.
Smutna konkluzja
Zauważyliście tę smutną konkluzję? Autor wpisu łyknął tlenu, dostał trochę pozytywnej energii i endorfin a następnie, chcąc dalej robić swoje, musiał tak czy owak usiąść przed kompa, przybrać lekko przygarbioną postawę ciała i klikać czasem i do nocy, chcąc zarobić na kilka fajnych rzeczy, które są na mojej liście zakupowej.
I autor raz że się z tym godzi a dwa, że przecież uwielbia pisać. Dlatego właśnie twierdzę, że uniezależnienie się od technologii jest dla większości z nas niemal niemożliwe, to abstrakcja. Możemy jednak próbować stosować takie life-hack’i aby ukraść dla siebie choćby te kilka chwil. Chcę wierzyć, że za jakiś czas kręgosłup czy serce mi za to podziękują. Grałeś kiedyś w piłkę? Pograj, byle ostrożnie, bo przecież latka lecą. Wycieczki czy długie spacery z psem? Też można. To taka chwilowa przepustka z nowoczesnego, cyfrowego więzienia z którego istnienia wiele osób nie zdaje sobie sprawy. Korzystajmy, póki możemy. Idę na rower, cześć!
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.