Niedawno trafiła do maniaKalnej redaKcji przedpremierowa edycja gry Shadowgun, w wersji dedykowanej platformie nVidia Tegra. Mieliśmy już okazję bliżej zapoznać się z tym ciekawym tytułem. Czy gra wnosi cokolwiek nowego względem swojej poprzedniczki na iOS? O tym już za chwilę.
Na czym graliśmy?
Platformą testową dla gry Shadowgun był telefon LG Swift 2X, oparty o układ nVidia Tegra 2. Więcej na temat tego urządzenia znajdziecie w maniaKalnym teście smartfona.
Recenzja
Fabuła
Mamy 2350 rok, a przyszłość (jak zawsze) maluje się różowo. Planetami rządzą potężne korporacje, które w duchu praktycznej oszczędności zasobów, miast rywalizować między sobą na polach bitew, wynajmują do czarnej roboty fachowców – malowniczo określanych jako Shadowguns. Jednym z nich jest John Slade – międzygalaktyczny łowca nagród i prawdziwy maniaK w jednym. To właśnie w jego skórę wchodzimy podczas rozgrywki.
Nasz cel jest niebywale prosty – przynajmniej na pierwszy rzut oka. Na zlecenie pewnej podejrzanej korporacji mamy zlokalizować i dostarczyć zaginionego naukowca – Dr Simona. Niestety dla naszego zdrowia szybko okazuje się, iż zaginiony doktor bardzo nie chce wracać – trudno mu się zresztą dziwić, skoro zdążył już sobie wybudować na jednej z planet małą oazę spokoju, strzeżoną przez zmutowanych strażników i inne niespodzianki.
Tyle na temat głównego wątku. Rozczarowani? Niepotrzebnie. Gra i tak wciąga.
Rozgrywka
Naszym dzielnym fachowcem od czarnej roboty sterujemy z perspektywy trzeciej osoby. Za poruszanie się odpowiada wirtualny panel, który znajdziemy domyślnie po lewej stronie ekranu. Dotykając prawej strony wyświetlacza możemy się obracać, a także wykonać jedną z kilku czynności, jakie oddano do naszej dyspozycji – strzelić, przeładować, zmienić broń lub uruchomić jeden z interaktywnych elementów planszy.
Choć na pierwszy rzut oka sterowanie może wydawać się kiepsko zaprojektowane, już po 5 minutach jasnym się staje, że to dobrze pomyślany system. Każdy z elementów jest na właściwym miejscu i nawet na ekranie telefonu, nie mogącego poszczycić się 10-calowym wyświetlaczem, gra się płynnie i dobrze.
Nasz wojak szybko reaguje na kolejne polecenia, sprawnie poruszając się po kolejnych planszach. Tych ostatnich do dyspozycji nie mamy znowu tak dużo – pokonanie trzech pierwszych, testowych „rozdziałów”, zajęło nam raptem 30 minut, można więc spokojnie założyć, że dla doświadczonego gracza Shadowgun stanie się zabawą na jedno popołudnie.
Pod względem klimatu grę można porównać z serią Gears of War. Nasi przeciwnicy nie są kretynami i charakteryzuje ich pewna przebiegłość i zmysł taktyczny. Wrogów mamy wielu, a każda z grup posiada własny pomysł na to, jak się nas pozbyć i realizuje indywidualną strategię. I tak na przykład naładowane materiałem wybuchowym „pajączki” szarżują na nas bez względu na okoliczności, podczas gdy przeciętny żołnierz armii Simona preferuje ostrzeliwanie się zza przeszkód i osłon.
Warto teraz wspomnieć o samych planszach. Choć elementów interaktywnych jest w nich jak na lekarstwo, to pełnią istotną rolę. Za przeszkodami możemy się kryć, dzięki czemu trudniej nas trafić (warto przy tym dodać, że niektóre z osłon są podatne na uszkodzenia, więc chowanie się za nimi przez dłuższy czas jest kiepskim pomysłem), a my sami możemy rozważniej i spokojniej prowadzić ogień.
Przejdźmy do arsenału, jaki do naszej dyspozycji oddali twórcy gry. Znajdziemy tu same klasyki – karabin maszynowy, strzelbę, wyrzutnię granatów oraz wyrzutnię rakiet. Mało? Pewnie, że mało. Ale z drugiej strony, w zasadzie przez cały czas możemy mordować elektronicznych przeciwników tylko z pomocą podstawowego karabinka i nie zauważymy jakiejś wyjątkowo spektakularnej różnicy. Broń sprawia wrażenie dodanej nieco na siłę, żeby urozmaicić rozgrywkę. Praktycznego znaczenia natomiast w zasadzie nie ma.
Schemat gry jest niebywale prosty. Idziemy po sznureczku od planszy do planszy, zgodnie z zarysowaną linią fabularną. Po drodze napotykamy coraz to kolejne grupy mutantów. Pod koniec każdego dużego etapu na naszej drodze staje Prawdziwy Twardziel, czy jeden z niestandardowych konstruktów z repertuaru Dr Simona. Jeśli dołożyć do tego sporadyczne zadania typu „strzel do celu, żeby otworzyć drzwi” albo „pociągnij za wajchę, żeby pojechać windą” otrzymujemy kompletną, absolutnie niewymagającą gierkę na nudny wykład lub podróż pociągiem.
Oprawa
Testowany przez nas Shadowgun pochodzi z Tegra Zone, toteż jasnym było od początku, że musi olśniewać grafiką. Czy tak jest? Zdecydowanie tak. Choć od porównań do Gears of War 3 i Crysis’a bym się wstrzymał, to w świecie gier na telefony i tablety ten tytuł jest bez dwóch zdań liderem. Postacie (zarówno naszego bohatera, jak i jego oponentów) są szczegółowo dopracowane, podobnie zresztą z lokacjami. Zmieniające się oświetlenie, dynamiczne cienie i tekstury wysokiej jakości – to wszystko sprawia, że gra wygląda rewelacyjnie. Nie ma jednak róży bez kolców – omawiany tytuł będzie na pewno nie lada obciążeniem dla Waszego urządzenia. 80 minut zabawy kosztowało nas połowę baterii, o pojemności 1.500 mAh.
A teraz najlepsza część. Pomimo tego, że graliśmy na telefonie Swift 2X, który pod względem parametrów technicznych nieco odstaje od topowych tabletów opartych o układ Tegra 2, płynność rozgrywki była absolutnie bez zarzutu. Z wyjątkiem jednego momentu, w którym gra zawiesiła się i wymagała restartu, nie zauważyliśmy żadnych przycięć lub zwolnień – to bardzo dobrze świadczy o poziomie optymalizacji tego tytułu.
Poniższy klip prezentuje ponad minutę rozgrywki na jednym z testowych poziomów. Ja widzicie, na brak płynności narzekać nie można.
I na koniec warto jeszcze wspomnieć o oprawie dźwiękowej. Naszej wędrówce po twierdzy mutantów towarzyszą dobrze dobrane kawałki, klimatem przypominające ścieżkę dźwiękową z PC-towego hitu Quake 2. Mocniejsze nuty pojawiają się podczas wymiany ognia, podczas gdy sama wędrówka upływa nam przy akompaniamencie spokojniejszych melodii. Nie można również narzekać na podłożone głosy. Zarówno główny bohater, jak i jego AI asystentka S.A.R.A. (ciśnie się tu automatycznie skojarzenie z słynną Siri autorstwa geniuszy z Apple) mówią przyjemnymi głosami, a dialogi w grze nie drażnią – w przeciwieństwie choćby do serii N.O.V.A.
Shadowgun – czy warto kupić?
Shadowgun nie będzie (premierę wyznaczono na 26 października) pozycją darmową, co na wstępie skutecznie ograniczy grono zainteresowanych tą grą osób. Pozostali powinni jednak rozważyć zakup. Po pierwsze, jest to rozrywka pierwszego sortu – może niezbyt wymagająca, ale daje dużo radości. Po drugie – to gra wytyczająca nową drogę w segmencie mobilnej zabawy. Pokazująca, że dzisiejsze smartfony i tablety mają już wystarczającą moc, by rzucić wyzwanie konsolowym hitom. I choćby tylko dlatego, warto mieć ją w swojej biblioteczce.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.