Fruit Ninja to niezwykle wciągająca gra zręcznościowa, która cieszy się niesłabnącą popularnością w sklepie Google Play. O tym, czy warto się nią zainteresować i dlaczego krojenie owoców na plasterki może być fajne, przeczytacie w poniższej, maniaKalnej recenzji Fruit Ninja.
Autorem opublikowanej poniżej recenzji jest Piotr Szychowski. Tekst został nadesłany w ramach konKursu “Wygraj monitor 3D”.
Prosta, ale wciągająca zręcznościówka
Po wielu tygodniach uciążliwej wędrówki, w końcu udało mi się dotrzeć do celu. Wysoko w górach, w miejscu niedostępnym dla zwykłego śmiertelnika, stała niepozorna, drewniana chatynka imitująca kształtem rozłupaną cegłę. Wszędzie dokoła walały się pocięte na plasterki owoce. To tutaj, krzyknąłem w myślach. W tym oto tajemniczym miejscu mogłem, pod czujnym okiem sędziwego Sensei, rozpocząć trening prawdziwego Ninja.
Fruit Ninja to gra z gatunku zręcznościowych skierowana do wszystkich posiadaczy smartfonów z Androidem na pokładzie, którzy często mają potrzebę zajęcia czymś własnej osoby przez te kilka minut w autobusie czy tramwaju. Za produkcję odpowiada studio Halfbrick, zaś sama gra zaliczyła debiut na iUrządzeniach, zanim trafiła do Android Marketu i później do Google Play.
Sędziwy sensei, który powitał mnie w progu rzeczywiście był sędziwy, ale nie to warunkowało jego możliwości nauczania pradawnych sztuk walki. Bez zbędnego gadania wręczył mi ostrze i zaprowadził do pokoju ćwiczeń.
Rozgrywka we Fruit Ninja nie należy do skomplikowanych. Po pobraniu (darmowym lub płatnym) i uruchomieniu produktu, niemal natychmiast przechodzimy do sedna sprawy. Dzierżąc w dłoni (palcu) ostrze, sukcesywnie siekamy kolejne zastępy naszych wrogów, którymi okazują się owoce. Gra absorbuje, a to za sprawą świetnego pomysłu na wykorzystanie dotykowego ekranu. Przesuwając po nim szybkimi ruchami palca naprawdę mamy wrażenie, że przedłużeniem naszej dłoni jest jakiś samurajski miecz. Nasz pierwszorzędny cel to niedopuszczenie do sytuacji, w której owoc upadnie na ziemię, ale w tym miejscu warto wspomnieć o różnych wariantach gry we Fruit Ninja.
Grać można na kilka sposobów
Tryby do wyboru są trzy, a każdy rządzi się własnymi zasadami. Pierwszym jest wariant Klasyczny, czyli na dobrą sprawę podstawa rozgrywki. Tniemy pojawiające się na ekranie owoce, omijamy podrzucane co jakiś czas bomby i staramy się, by żadne soczyste jabłko czy inny banan nie upadły na ziemię. O ile przeoczyć spadający owoc może zdarzyć nam się do trzech razy, to przypadkowy cios wymierzony w ładunek wybuchowy definitywnie kończy grę. Czas zabawy jest nieograniczony, liczy się zdobycie jak największej ilości punktów, co zdecydowanie ułatwiają różnorakie bonusy (np. combo za ścięcie trzech owoców jednym ruchem ostrza).
Owoce?! Choć bardzo lubiłem tego typu smakołyki, moja mina nie wyrażała nic poza prawdziwym zniesmaczeniem. Chciałem przecież walczyć z prawdziwym wrogiem, atakować z ukrycia, zastawiać pułapki, być jak zabójczy cień dla swoich przeciwników. Na szczęście po chwili przypomniałem sobie pewien film znany w szerszych kręgach jako Karate Kid. Wtedy też pojąłem, którędy droga.
Drugi rodzaj zabawy to tryb Arkadowy, w którym dzieje się zdecydowanie więcej. Osobiście przywykłem do nazywania go trybem „najbardziej kolorowym”. Na ninjo – kulinarne wyczyny dostajemy tylko minutę czasu, lecz teraz przeoczone i lecące na ziemię owoce interesują nas znacznie mniej. Mniejsze szkody czynią też bomby, których przecięcie skutkuje jedynie odjęciem z naszej puli dziesięciu punktów. Co i rusz jednak w naszą stronę rzucane są owoce z mnożnikami punktów, często zdarzają się wysoko punktowane trafienia krytyczne, a trafienie „frenzy” banana w istocie skutkuje prawdziwą owocową kaskadą na ekranie, potęgując oczywiście naszą radość z cięcia i szatkowania.
Najspokojniejszy ze wszystkich wydaje się tryb Zen, gdzie swobodnie bawimy się przez półtorej minuty, nie niepokojeni eksplodującą niespodzianką czy upuszczonym owocem. Ot, relaks w czystej postaci.
Wiele dni trenowałem zawzięcie, ale dopiero, kiedy już straciłem nadzieję, że coś zmieni się podczas codziennego siekania i nieustannego cięcia, mój niezmiennie sędziwy Sensei zaprowadził mnie do zbrojowni. Co to był za widok, prawdziwa uciecha dla oka przyszłego mistrza szkoły Ninja.
Wiadomo, że każdy początkujący ninja potrzebuje motywacji do dalszego treningu, dlatego w grze wprowadzono szereg wyzwań, których zaliczenie usprawni (niestety, jedynie wizualnie) przebieg kolejnych sesji z owocami. Dla przykładu przecięcie trzech ananasów pod rząd w trybie Klasycznym zaowocuje odblokowaniem iskrzącego się ostrza, a zdobycie stu dwudziestu pięciu punktów bez upadku owocu odda do naszej dyspozycji nowe tło ekranu. To całkiem dobry pomysł na wydłużenie żywotności zabawy, gdyż po pewnym czasie okazuje się, że poza biciem własnych rekordów lub poprawianiem osiągów w ogólnym rankingu, zwyczajnie nie ma co robić.
Oprawa graficzna
Graficznie produkt studia Halfbrick stoi na przyzwoitym poziomie. Latające po planszy trójwymiarowe modele wrogów i tryskająca na wszystkie strony posoka szlachtowanych przeciwników robią wrażenie (patrząc obiektywnie, w powyższym zdaniu nie ma nawet słowa kłamstwa, ale dość powiedzieć, że wizualnie owoce kroi się po prostu dobrze 🙂 ). Równie dobrze wyglądają też efekty dodatkowe, jak smugi w powietrzu po cięciu ostrzem czy feerie barw tak liczne w trybie Arkadowym. Muzyka i dźwięki gry – są i raczej nie ma potrzeby rozpisywania się na ich temat. Większość osób pewnie i tak zrezygnuje ze skocznej melodyjki na rzecz własnej muzyki, nieprzeszkadzania osobom postronnym tudzież zwykłego oszczędzania baterii. Warto dodać, że gra jako całość nie jest specjalnie zasobożerna, więc z pewnością ruszy i na gorzej wyposażonych smartfonach.
Mój telefon z Androidem był jedynym sposobem komunikacji ze światem w tej leśnej głuszy. Nie uwierzycie, jak bardzo zdziwiłem się, kiedy po kilku tygodniach ujrzałem wszystkich moich znajomych tłoczących się przed chatką Sensei. Każdy w tym tłumie przybył, by zgłębić owocowe techniki Ninja.
Komu mogę polecić zabawę w Owocowego Ninję? Tak jak wspomniałem na początku – przede wszystkim osobom, które potrzebują chwili niezobowiązującej rozrywki w drodze do pracy czy szkoły. Z pewnością w ten sposób dawkowana gra starczy na sporo dłużej niż kilka dni w przypadku nieustannego śrubowania rekordów i próby odblokowania wszystkich dodatków w jeden wieczór. Codzienne, kilkuminutowe sesje pozwolą czerpać z gry prawdziwy fun i z pewnością wyeliminują monotonię, czyli jedyną wadę produkcji, jaką udało mi się odnotować.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.