Od dłuższego czasu łapię się na tym, że w pracy (i nie tylko) najchętniej korzystam z usług Google. Regularnie używam kalendarza, do rozmów służbowych służy mi m.in. Hangouts (dawny Talk), mam wykupione dodatkowe miejsce w Drive, z Chrome’a korzystam wszędzie, gdzie tylko mogę. Po przesiadce z Androida na iPhone’a dobrych kilkanaście miesięcy temu nie sądziłem, że będę mógł korzystać z tak rozległej gamy doskonałych narzędzi. I nie, nie próbuję się nikomu podlizać.
To, że Google będzie inwestować w Androida, było pewne. Najpewniejsze. Nie spodziewałem się jednak, że przy okazji iPhone tak bardzo skorzysta na nowej generacji aplikacji z Mountain View.
Asystent?
W Polsce funkcjonalność zarówno Google Now, jak i natywnej Siri, są z mojej perspektywy dość ograniczone. Zresztą, nawet w Stanach użytkownicy narzekają na faktyczną funkcjonalność tego drugiego rozwiązania, bo o ile sprawdzi się w ustawieniu alarmu czy sprawdzaniu pogody, tak bardziej zaawansowane zadania często pozostają dla Siri nieosiągalne. Albo, co gorsza, osiągalne tylko w jej przekonaniu.
Google Now to już inna bajka. Inaczej działa. Raz, że lepiej, dwa – bardziej inteligentnie. Siri to trochę taki jełop w damskiej, cyfrowej wersji. Chce, ale za cholerę nie może. Now to rozwiązanie z przeciwległego bieguna. Proste, wygodne, szybkie i dokładne. Mimo oczywistych, narzucanych przez Apple ograniczeń, nie jest może w stanie ustawiać budzika, oferuje jednak sporo ciekawszą stronę wizualną. To właśnie po premierze Google Now wielu dziennikarzy i blogerów stwierdziło, że iPhone staje się „najlepszym telefonem od Google”.
Odkąd pojawił się nowy Gmail, stockowego klienta już nie otworzyłem
Gmail to kolejny przykład lepszej aplikacji niż ta, którą można znaleźć w telefonie zaraz po jego uruchomieniu. Klient Google’a jest na pierwszym miejscu wśród najpopularniejszych, darmowych pozycji i nie zapowiada się, by miał tę lokatę stracić w najbliższej przyszłości. Zresztą, jeśli faktycznie niedługo nadejdzie ta aktualizacja, to mnie do szczęścia nic więcej nie będzie potrzebnego. Gmail dla iOS jest czysty, szybki i przejrzysty. Pozwala też na zachowanie ogromnej ilości funkcjonalności wersji przeglądarkowej, jak choćby opcja wyboru adresu nadawcy, co przy kilku kontach w różnych domenach ma kluczowe znaczenie.
Chrome
Najlepsze, co Google mogło zrobić, to zaktualizować Chrome tak, by ten wspierał wygodny tryb pełnoekranowy. Update pojawił się kilka tygodni temu – wtedy najlepsza przeglądarka na iOS stała się jeszcze lepsza, kompletnie zdominowawszy przestarzałe Safari. A że mobilny Chrome ma problemy z Flashem? Cóż – na iPhone’ie przecież i tak rzeczonej technologii nie mam. Szczególnie mi jej też nie brakuje.
Prawdziwym skarbem jest jednak pełna synchronizacja, od zakładek, przez hasła, historię czy nawet zabawną grę, możliwą do odpalenia tylko na połączonych urządzeniach. Jasne, Safari korzysta z iCloud i również ma się dobrze, ale dla kogoś, kto Chome używa wszędzie…
Szybkość Chrome’a i Safari jest zbliżona, jednak dla mnie dużo istotniejsza od prędkości jest dostępna przestrzeń. W tej kategorii Google jest bezkonkurencyjny, co zresztą widać na poniższym zrzucie ekranowym.
Google Drive – prosty, ale przekonujący
Nie wyróżnia się zupełnie niczym, jeśli porównać go z Dropboxem, SkyDrive’em czy Boxem, a jednak to głównie dzięki Drive’owi na iOS cieszę się z odpowiedniej produktywności. Tak się złożyło, że to akurat Drive’a używam jako głównego dysku w sieci. Płacę dwa i pół dolara miesięcznie i korzystam z 25 gigabajtów. Na Drive’a trafiają przede wszystkim dokumenty, zdjęcia z telefonu czy zrzuty ekranu, które potem wykorzystuję w testach aplikacji.
Muszę przy tym zaznaczyć, że wcale Drive’a nie uważam za najlepszą tego typu usługę. Bezprecedensowym liderem jest Dropbox, nienajgorzej wypada też Box (organizujący co jakiś czas świetne promocje, w jednej z takich dostałem 50 gigabajtów miejsca na serwerze). Google zrobiło jednak dobrą, w pełni używalną aplikację, z obsługą której poradzi sobie każdy.
Jako aktywny użytkownik Google’a i iPhone’a, jestem w pełni zadowolony z takiego „hybrydowego” rozwiązania. Mając komputer stacjonarny oparty na Windowsie nie dostrzegam żadnych problemów ze współpracą – zresztą czemu miałbym, skoro prawie wszystko trzymam w chmurze?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.