Próbując dotrzeć do wybranej przez siebie gry, czasami trzeba przekopać się przez dziesiątki kompletnie nieznanych produkcji. I to chyba główny grzech Google Play.
Włodarze Google często chwalą się liczbami opisującymi ilość aplikacji znajdujących się w ofercie serwisu Google Play. Oczywiście, regularnie jest ona większa i na pozór trudno się temu dziwić, bowiem odsetek osób korzystających ze smartfonów i tabletów z Androidem jest zdecydowanie większy niż tych korzystających z iPhone’ów i iPadów. To jednak tylko teoretyczna kwestia, bo odpowiedzialny za ten stan rzeczy jest po prostu… jeden wielki bałagan w tej usłudze.
Nietrudno bowiem odgadnąć, iż gros dostępnych aplikacji stanowią programy, które dla zdecydowanej większości użytkowników są po prostu kompletnie bezużyteczne. Wiele z nich bazuje na bardzo perfidnej, ale często niezwykle skutecznej zagrywce – otóż w momencie pojawienia się bardzo popularnej i oczekiwanej przez posiadaczy smartfonów z systemem Google aplikacji czy też gry do oferty Google Play momentalnie trafiają tony podróbek tylko delikatnie różniących się nazwą albo zawierających małe przekłamania graficzne w ikonie prezentującej dany produkt na sklepowej karcie. Dla osób znających się na rzeczy rozpoznanie podróby nie stanowi problemu, jednak wśród osób chcących pobrać dany program jest wiele, które w tym zamieszaniu po prostu się nie orientują. A to dla twórcy aplikacji żerującej na innej czysty zysk z wyświetleń reklam.
Nie brak także pytań o zasadność przydatności wielu aplikacji – po co komu bowiem kolejne latarki, kalkulatory czy też organizatory, skoro nie wnoszą one nic nowego do funkcjonalności tego typu programów? Zanim dotrzemy do aplikacji godnej uwagi, musimy przekopać się przez dziesiątki albo niedziałających, albo wykonanych na kolanie propozycji. Nie pomagają tutaj też niestety oceny użytkowników – system ten działa raczej bardzo średnio, bo wysoko oceniane aplikacje nie zawsze znajdują się na czele listy.
Zupełnie inaczej wygląda to w App Store – owszem, tam również nie brakuje różnego rodzaju pomyłek i wpadek, ale proces certyfikacji jest znacznie bardziej dokładny i wymaga od twórców dopracowania kodu aplikacji oraz skutecznie eliminuje on możliwość wystąpienia kopii czy plagiatu. Nawet jeżeli dana aplikacja prześlizgnie się przez gęste sito obostrzeń, to sprawnie działający kontakt z twórcami aplikacji może szybko zapobiec próbie podszycia się pod inne aplikacje.
I pozostaje tylko zapytać – ile jeszcze będziemy musieli poczekać, by Google zajęło się wreszcie sprzątaniem swojego sklepu? Znajdziemy w nim miliony programów, ale tylko niewielki procent z nich to aplikacje godne naszej uwagi, które mogą śmiało znaleźć się na naszych smartfonach i tabletach. Dlaczego jedni mogą tego dokonać, a inni niestety nie? Pozostaje liczyć na to, że Google w końcu wpadnie z odkurzaczem i przewietrzy nieco ten zapaskudzony serwis, bo będzie to z korzyścią zarówno dla nas użytkowników, jak i dla giganta z Mountain View.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Nie tylko OPPO Find X8 Pro był gwiazdą dzisiejszej premiery. Wraz z nim debiutował OPPO…
Być może zbyt surowo oceniłem flagowce pracujące na procesorze Snapdragon 8 Elite. Są gorące, ale…
Epic Games Store znów rozdaje nową grę za darmo. Tym razem jest mrocznie i tajemniczo.…
Do globalnej premiery zmierza POCO F7 oraz POCO F7 Ultra. Certyfikacja smartfonów Xiaomi to świetna…
HONOR 300 na zdjęciach prezentuje się zjawiskowo. To będzie wyjątkowo cienka brzytwa, która nie przekroczy…
Oto oficjalny wygląd nowego Xiaomi, którego będziemy często polecać. Nazywa się Redmi K80, choć do…