Japoński gigant elektronicznej rozrywki – Nintendo – przeżywa złote chwile. Nie jest to wcale kwestia przypadku – to wynik sensownej strategii, w wyniku której okazuje się, że pieniądze leżą nie w niesamowitej technologii i milionach dolarów wydanych na reklamy, ale w naszych miłych wspomnieniach i powrotach do cudownej przeszłości.
Powiedzmy sobie szczerze – któż z nas nie lubi wracać do czasów dzieciństwa, kiedy to poza przykrym (przynajmniej wówczas, bo teraz chętnie wrócilibyśmy do szkolnej ławki) obowiązkiem szkolnym miało się mnóstwo czasu wolnego, przeznaczanego na doprawdy rozmaite aktywności? Lasu rąk nie widzę, zatem konstatacja jest absolutnie oczywista – to, co kojarzy się z czasami, kiedy ledwo odrastaliśmy od ziemi, a wspinaczka na drzewo stanowiła spore wyzwanie, wywołuje mimowolny uśmiech na twarzy – wszak jest to coś, do czego regularnie wracamy.
Jednym dzieciństwo kojarzy się z trzepakiem i łaciatą, niezbyt wytrzymałą futbolówką, innym z Telerankiem, jeszcze innym z gumą Turbo i sokiem z Kaczorem Donaldem. Nam, miłośnikom wirtualnej rozrywki i wszystkiego, co związane z elektroniką i zabawą przy wykorzystaniu smartfonów czy konsol, na wyobraźnię działają różnorodni kultowi superbohaterowie czy bohaterowie ulubionych gier czy kreskówek.
Jedną z takich postaci jest Mario – postać kultowego hydraulika to ktoś, bez kogo nie mógł obyć się żaden posiadacz legendarnych już Pegasusów, które były ozdobą polskich targowisk i kiermaszów. Mimo niesamowicie prostej mechaniki zabawy, nikogo po latach nie dziwi fakt, iż Mario wraz ze swoją ekipą stał się główną gwiazdą kolejnych konsol Nintendo.
A Pokemony? Przecież w momencie emisji tego serialu animowanego w polskiej telewizji wyniki oglądalności stacji emitującej to anime były naprawdę nieprzeciętne. Rytuał „przychodzimy ze szkoły i oglądamy Pokemony” był na porządku dziennym, a wielu niejednokrotnie pobiło się o „Tazosy” wyciągane z chipsów.
I to wszystko powraca kilkadziesiąt lat później – chyba żadna inna gra nie byłaby w stanie przywrócić dziecięcych marzeń o roli trenera Pokemonów, jak właśnie Pokemon GO. Żadna też nie robiła to w sposób tak powszechny jak ten tytuł, angażując dziesiątki milionów ludzi na całym świecie i pokazując, że wielki powrót do przeszłości i dziecięcych marzeń może zaowocować niewiarygodną wręcz popularnością. Popularnością, która przełożyła się na wielki sukces finansowy, zarówno na kontach bankowych koncernu, jak i na japońskiej giełdzie.
I gdy powoli wydaje się, że fenomen Pokemon GO zaczyna zwalniać, Nintendo nagle odpada kolejną ogromną bombę. Super Mario Run to bowiem swoisty powrót do ery, gdzie podpinało się rachityczne joysticki, przedmuchiwało kartridże z nadzieją na ich uruchomienie i ratowało się księżniczkę. I choć endless runner przeznaczony na urządzenia mobilne będzie prezentował się nieco lepiej pod względem technicznym, to jednak efekty dźwiękowe czy projekty postaci od razu przywodzą na myśl to, co na ekranach telewizorów widzieliśmy już dobre 20-30 lat temu.
Na efekt zapowiedzi podczas konferencji nie trzeba było długo czekać – akcje Nintendo poszybowały w górę o 30%, a wystarczyło tylko jedno, magiczne słowo: Mario. Słowo, które momentalnie rozbudziło w naszych umysłach czar minionych lat.
Nintendo – mając w ręku tak potężne marki – robi z nich doskonały użytek, po prostu przywracając je na rynek w odpowiednim momencie, wyczuwając zbliżającą się hossę na przyjemne wspomnienia. Teraz tak naprawdę wielu bardziej ekscytuje się nowym, wzorowanym na klasycznym pierwowzorze Super Mario Run czy nowościami w Pokemon GO niż nową, nadchodzącą konsolą tego producenta. Mario i Pokemony to kawał pięknej historii pokazującej, że pewne rzeczy nie tylko wzbudzają ogromne zainteresowanie, ale jesteśmy w stanie sporo zapłacić za to, by choć w niewielkim stopniu wrócić do starych, dobrych czasów. A nachodząca premiera odświeżonego NES-a sprzed kilkudziesięciu lat tylko to potwierdza.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.