Od kilku lat w Krakowie działa bardzo wygodny i przede wszystkim – ogólnodostępny system sprzedaży biletów mobilnych na komunikację miejską. Wszystko wskazuje jednak na to, że w sposób koncertowy uda się go zepsuć.
Podobnie jak w wielu innych miastach Polski, również i w Krakowie od kilku ładnych lat z powodzeniem działa system kupna biletów na komunikację miejską za pośrednictwem aplikacji mobilnych. W przypadku grodu Kraka mamy tutaj do czynienia z trojką operatorów, którzy działają także w innych miejscowościach – mowa tutaj o mPay (Android, iOS), moBILET (Android, iOS) oraz SkyCash (Android, iOS).
Jak do tej pory system sprawdzał się naprawdę doskonale – to oczywiście zasługa nie tylko różnorodności operatorów systemu, ale także łatwości obsługi takiej formy nabywania biletów. Wystarczy tylko doładować konto i – w razie potrzeby – skorzystać z aplikacji i po prostu uniknąć nieprzyjemności w związku z nieposiadaniem biletu. I nie da się także ukryć, że to znakomite ubezpieczenie w momencie, gdy zepsuje się automat (co jest akurat rzeczą regularną, zwłaszcza w przypadku starszych maszyn), albo nie mamy drobnych na to, by kupić bilet u kierowcy za odliczoną kwotę. Kontroler raczej nie zrozumie wytłumaczenia, że zaskoczyła nas sytuacja, że nie mamy gdzie zakupić małego, cennego papierka.
Wygląda jednak na to, że miasto wpadło na pomysł, by zepsuć ten sprawnie działający mechanizm – trzej operatorzy będą bowiem działać tylko do końca roku – nieco wcześniej zostanie rozpisany przetarg na wyłonienie firmy, która zajmie się obsługą mobilnego systemu sprzedaży biletów. Powód jest absurdalny – okazuje się bowiem, że jeżeli kwota uposażeń przekazanych operatorom wyniesie łącznie 30 tysięcy euro (a tyle ma wynieść w przyszłym roku), to automatycznie musi zostać rozpisany przetarg na wyłonienie nowego operatora. A przecież 30 tysięcy euro to niecałe 150 tysięcy złotych na rok, czyli około 12,5 tysiąca miesięcznie. Za takie kwoty nierzadko pracują wysoko postawieni urzędnicy, a tutaj sprawa rozbija się o trzech – dużych przecież, i to nie tylko na skalę Polski – operatorów mobilnych.
Niestety, cała sprawa rozbija się o absolutnie nieżyciowe Prawo Zamówień Publicznych, które nakłada na miasto obowiązek rozpisania przetargu w sprawie każdego dobra publicznego, którego obsługa przekracza wspomnianą kwotę 30 tysięcy euro. W Krakowie urzędnicy podeszli do tego tematu bardzo rygorystycznie, ale w Poznaniu czy Warszawie nadal z powodzeniem działa kilku operatorów, a dam sobie rękę uciąć, że kwoty przelewane na ich konto zwłaszcza w stolicy są znacznie większe. Chcieć – jak widać – nie zawsze znaczy móc.
I tak oto rozpoczął się pożar – ktoś wymyślił, że na dwa tygodnie przed końcem roku zostanie rozpisany błyskawiczny 7-dniowy przetarg bez możliwości odwołania. Takie zasady – mówiąc krótko – wykluczają jakiekolwiek zasady normalnego przetargu – kto bowiem w ciągu 7 dni zdąży przedstawić odpowiednią ofertę, która spełni założenia samego przebiegu procesu przetargowego? Brak możliwości odwołania od wyników też uważam za kompletny absurd – może i regularnie narzekamy na totalnie rozwleczone przetargi trwające miesiącami i latami, ale możliwość przedstawienia swojego zdania w odniesieniu do komisji konkursowej powinna być czymś normalnym. Ale Kraków już zdołał się zabezpieczyć – jeżeli pierwszy przetarg nie wyłoni operatora (czyli albo nie będzie ofert, albo też będą niesatysfakcjonujące), zostanie ogłoszony jeszcze jeden przetarg, który zakończy się przed Nowym Rokiem.
Możemy więc spodziewać się tego, że 1 stycznia wsiądziemy do autobusu czy tramwaju i, posiadając smartfona, po prostu nie kupimy biletu, bo nie znajdzie się żaden podmiot, który weźmie za ten system odpowiedzialność. I myślę, że nie tylko ja mam złe skojarzenia z przetargami, gdzie króluje kolesiostwo, nepotyzm i układanie kryteriów przetargu pod konkretne oferty. Zbyt dużo takich sytuacji ostatnimi czasami mieliśmy, by wierzyć we wszystko, co nam się powie.
Wszystko odbywa się więc – niestety – ze szkodą dla podróżnych, którzy mają już dość walających się po kieszeniach papierków. To z pewnością nie pierwszy przykład, gdy autorzy aplikacji mobilnych, chcąc ułatwić nam życie, stają do wyścigu odbywającego się na nieżyciowych zasadach. Trzymam kciuki za uruchomienie oficjalnego kanału sprzedaży do pierwszego stycznia, ale biorąc pod uwagę problemy z uruchomieniem systemu rowerów miejskich, bardzo ważnego z punktu widzenia miasta, absolutnie w to nie wierzę. Po prostu.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.