Każdy prawdziwy maniaK nowych technologii pamięta zapewne poranek na początku października, gdy polskie i zagraniczne media podawały komunikaty o śmierci Steve’a Jobsa. Sam byłem w sporym szoku, gdy przeczytałem pierwszego newsa na ten temat. Umarł człowiek, którego wielu uważało za wizjonera, geniusza i prawdziwego guru. Nie będę się zagłębiał w życie i pracę twórcy Apple, ponieważ tekstów tego typu powstało już mnóstwo. Według mnie, warto rzucić okiem na wydarzenia, które miały miejsce na krótko przed i po śmierci Jobsa. Ciekawa wydaje się także kwestia przyszłości Apple – czy amerykański gigant poradzi sobie bez CEO w czarnym golfie, dżinsach i adidasach?
Śmierć Steve’a Jobsa była dla świata szokiem choć po cichu już od dłuższego czasu mówiono o bardzo złym stanie zdrowia CEO Apple. Jego obowiązki w firmie niemal od początku bieżącego roku pełnił Tim Cook, który pod koniec sierpnia oficjalnie zastąpił na stanowisku swego zwierzchnika. Jobs przestał być „szefem wszystkich szefów”, ale zachował stanowisko przewodniczącego rady nadzorczej. Z perspektywy czasu można powiedzieć, iż zabieg ten miał na celu uspokojenie inwestorów – całkowite zerwanie twórcy potęgi Apple z korporacją z Cupertino mogłoby wywołać popłoch na rynkach i odebrać spółce miano najdroższej firmy świata. Osiągniecie tej prestiżowej pozycji było zapewne jednym z czynników, dla których Jobs formalnie pozostawał CEO przez pierwszą połowę 2011 roku. Można zatem stwierdzić, iż wizjoner i jego dziecko potrafili rozłożyć złe (z punktu widzenia rynków) wieści w czasie.
Choroba Steve’a Jobsa nie była dla świata niczym nowym. Pierwsza wiadomość o raku trzustki amerykańskiego biznesmena obiegła świat w roku 2003. Z informacji, które później publikowano wynika, iż chory długo wzbraniał się przed operacją i przekonywał, że pokona chorobę medycyną naturalną. Stosował różne diety oraz środki leczenia obce przeciętnemu Europejczykowi, ale nie dawały one spodziewanych rezultatów. To, a także szybko postępująca choroba skłoniły chorego do podjęcia radykalnych działań. Ich ukoronowaniem była operacja przeprowadzona w roku 2004.
Spekulacje na temat zdrowia Jobsa pojawiały się w mediach i branży przez wszystkie kolejne lata, a ich niechlubnym apogeum była informacja o śmierci CEO Apple, którą przez pomyłkę ogłosiła agencja Bloomberg (sierpień 2008 roku). Na początku kolejnego roku okazało się, iż stan zdrowia przedsiębiorcy uległ pogorszeniu – lekarze zdiagnozowali u niego raka wątroby, a leczenie (w tym kolejna operacja) zmusiło Jobsa do sześciomiesięcznego urlopu. Warto jednak podkreślić, że zarówno przed, jak i po obu operacjach oraz w trakcie rekonwalescencji, szef korporacji z Cupertino czuwał nad biznesem i zarządzał pracami nad nowymi projektami.
Steve Jobs długo walczył z chorobą, ale w końcu musiał skapitulować. 5 października o 15.00 czasu lokalnego (w Polsce rozpoczynał się właśnie 6 października) wizjoner umarł w swoim domu w Palo Alto w otoczeniu rodziny, przyjaciół i współpracowników. Lekarze nie przeprowadzili sekcji zwłok, a jako przyczynę zgonu podano kłopoty z oddychaniem, których powodem była przewlekła choroba. Siostra Jobsa – Mona Simpson – poinformowała później, iż przed śmiercią jej brat długo przyglądał się rodzinie, a jego ostatnie słowa to OH WOW. OH WOW. OH WOW.
Pogrzeb założyciela Apple odbył się 7 października, a w uroczystości udział wzięła jedynie rodzina i najbliższe otoczenie Jobsa. W tajemnicy zachowano zarówno dokładny czas, jak i miejsce pochówku (było to życzenie samego Jobsa). Firma z Cupertino nie wzięła czynnego udziału w tym wydarzeniu, ale zapowiedziano wówczas, iż pracownicy Apple w najbliższym czasie (19 października) pożegnają swego mentora. Co ciekawe, w mediach krążyła plotka, według której pogrzeb miał się odbyć w obrządku buddyjskim. Być może jest to tylko plotka, ale warto wspomnieć, iż Jobs przyjął buddyzm podczas swej wyprawy do Indii w pierwszej połowie lat 70.
Gdy świat ochłonął już po pierwszych doniesieniach na temat śmierci Steve’a Jobsa, do rodziny i współpracowników guru z Doliny Krzemowej zaczęły płynąć kondolencje z całego świata. Wyrażali je politycy, biznesmeni, celebryci, a także miliony użytkowników gadżetów z logo nadgryzionego jabłka. Przed sklepami App Store, a także innymi miejscami związanymi z Apple ustawiały się tłumy, które składały kwiaty, urządzenia mobilne i jabłka albo zapalały znicze. W ten sposób fani twórczości Jobsa uczcili swojego mistrza przez lata przekonującego ich, że droga, którą podąża firma oraz jej klienci jest amazing! Wiele wskazuje jednak na to, iż na kilkudniowej żałobie i wspominkach się nie skończy.
Na krótko po śmierci Jobsa, światowe media obiegła informacja, iż fani Apple chcą, by w logo firmy znalazła się podobizna jej wieloletniego CEO. A wszystko za sprawą 19-letniego grafika z Hongkongu – Jonathana Mak’a, który w kreatywny sposób podszedł do symbolu Apple i w miejsce ugryzienia jabłka wstawił profil najbardziej rozpoznawalnego twórcy firmy. Warto podkreślić, iż projekt ten powstał jeszcze w sierpniu, gdy Jobs zszokował świat swym odejściem ze stanowiska szefa korporacji. Mak opublikował wówczas swój pomysł na prywatnym blogu i pewnie nie spodziewał się, że w kilka miesięcy później jego projekt stanie się symbolem żałoby po człowieku porównywanym za życia (a zwłaszcza po śmierci) do Edisona, czy Einsteina.
Na przeróżnych forach i blogach, skupiających użytkowników sprzętu Apple natychmiast pojawiły się liczne głosy, wedle których firma powinna wziąć sobie do serca ich zdanie i zmienić logo. Sporo wiernych fanów obiecało z kolei, iż wytatuuje projekt Mak’a na swych ciałach. Grafik z Hongkongu poinformował niedługo potem osoby zainteresowane całą sprawą, iż swój wariant logo przesłał do Tima Cook’a, ale nie uzyskał od niego odpowiedzi (spodziewam się, iż CEO Apple miał w tym czasie sporo rzeczy na głowie i włączenie się do dyskusji na temat zmiany jednego z najbardziej rozpoznawalnych logo na świecie mogłoby się źle skończyć).
Na tym jednak pomysły oddania hołdu Jobsowi się nie kończą. Gubernator stanu Kalifornia -Jerry Brown – ogłosił 16 października Dniem Steve’a Jobsa. Tego samego dnia pamięć Jobsa uczczono na Uniwersytecie Stanforda (to tam w roku 2005 Jobs wygłosił słynną przemowę na temat ważnych momentów w swoim życiu). W uroczystościach wzięli udział m.in. przedstawiciele Google i Samsunga (pojawili się także Bill Clinton, Arnold Schwarzenegger i Bono), czyli firm, do których Jobs pałał ostatnio mieszanymi uczuciami (choć wypadałoby tu użyć bardziej dosadnych słów). Apple zaprosiło jednak obie korporacje do uczestniczenia w tym swoistym requiem i niewykluczone, że odniesie z tego wymierne korzyści, ale to już sprawa na oddzielny tekst.
Swoją szansę na pożegnanie Jobsa (a przynajmniej zobaczenie tego pożegnania) mieli także pracownicy Apple. Wydarzenie to miało miejsce w godzinach porannych 19 października w Cupertino. App Store na całym świecie były wówczas zamknięte, by ich pracownicy mogli obejrzeć transmisję z pożegnania byłego szefa. Częścią imprezy był koncert Norah Jones i zespołu Coldplay. Później na stronie Apple pojawił się film z uroczystości. Rozpoczyna go wystąpienie Tima Cook’a, który dzień śmierci Jobsa określa jako najsmutniejszy w swoim życiu. Później wieloletniego CEO żegnali m.in. były wiceprezydent USA Albert Gore oraz czołowi pracownicy Apple. Warto wspomnieć, iż użytkownicy komputerów z systemem Windows nie mogli (i pewnie nadal nie mogą) zobaczyć wspomnianego, ponad 80-minutowego filmu. Nawet jeśli uzbroją się w odtwarzacz QuickTime 7.
Zaraz po pogrzebie Jobsa i wszystkich uroczystościach pożegnalnych w mediach zaczęły się rozprzestrzeniać mniej lub bardziej nieprawdopodobne historie z życia współzałożyciela Apple. Część z nich już wcześniej urosła do poziomu legend, ale część należy uznać za dość wiarygodne. Do grona tego można np. zaliczyć słowa dyrektora firmy SoftBank (Masayoshi Son), który w dniu premiery iPhone’a 4S odbywał spotkanie biznesowe z Timem Cook’iem. Ten ostatni przerwał nagle konsultacje i tłumaczył, iż musi wyjść, ponieważ wezwał go „Szef”. Jobs chciał omówić z Cookiiem ostanie kwestie przed prezentacją nowego produktu. Następnego dnia wizjoner z Cupertino zmarł. Masayoshi Son jest przekonany, iż anons nowego sprzętu wydłużył życie Jobsa. Były szef Apple był już wówczas bardzo chory, ale chęć dociągnięcia tego projektu do końca i troska o swe ukochane dzieło, Apple, trzymały go przy życiu.
Trzeba w tym miejscu powiedzieć, iż strach Jobsa o przyszłość Apple nie był bezpodstawny. Początkowo iPhone 4S został przyjęty dość chłodno, a inwestorzy negatywnie zareagowali na nowy model. Cena akcji korporacji z Cupertino spadła i wiele wskazywało na to, że możemy być świadkami spektakularnej klapy. Bieg wydarzeń odmieniła jednak informacja o śmierci Jobsa. Recenzenci nagle pokochali nowy sprzęt, a dzięki rzeszom klientów bito kolejne rekordy sprzedaży. Póki co zostawmy jednak iPhone’a 4S i Apple w spokoju i skierujmy swą uwagę w zupełnie innym kierunku.
Domyślacie się zapewne, iż na śmierci (zwłaszcza kogoś znanego) można nieźle zarobić. W ciągu ostatnich lat mieliśmy wiele takich przykładów, a za sztandarowe mogą nam posłużyć osoby Michaela Jackson’a, czy Amy Winehouse. Sprzedaż płyt oraz gadżetów związanych z nimi w jakikolwiek sposób, przyniosła niektórym krocie. Podobnie sprawa wygląda w przypadku Jobsa. Zacznijmy może od dość niecodziennego przykładu. Większość z Was kojarzy zapewne dość charakterystyczne okulary byłego CEO Apple. Okazuje się, iż sprzedaż okularów bez oprawek, które przez wiele lat nosił jeden z najbardziej wpływowych ludzi świata, znacząco wzrosła po 5 października. Poinformowała o tym niemiecka firma produkująca modele tego typu (to właśnie jej klientem był Jobs).
Wspomniane okulary do tanich nie należą. W Europie trzeba za nie zapłacić 265 euro, a w USA 450 dolarów. Są to ceny bez szkieł (brzmi to trochę dziwnie w przypadku okularów pozbawionych oprawek). Przedstawiciele niemieckiego producenta wyjawili, iż w ciągu miesiąca (poczynając od śmierci amerykańskiego przedsiębiorcy) sprzedali tyle par okularów, ile udało im się zrealizować przez cały ubiegły rok. Teraz okulary te zajmują centralne miejsce na ich stronie internetowej i są nazywane okularami Steve’a Jobsa. To jednak zaledwie wierzchołek góry lodowej…
Jednym z wiodących tematów, związanych z postacią Steve’a Jobsa (aktualnym także za jego życia) była kwestia biografii biznesmena. Pierwotnie miała się ona pojawić na rynku 21 listopada, ale wydawca postanowił przyspieszyć to wydarzenie (nikogo nie powinno to dziwić). Krótko po śmierci guru z Cupertino poinformowano, że książka Waltera Isaacksona pt. „Steve Jobs”, pojawi się w sprzedaży już 24 października. Po 5 października liczba zamówień na książkę poważnie (!) wzrosła. W samym tylko Amazonie zainteresowanie nią zwiększyło się o 42 000%. Czytelnicy szukają także innych książek poświęconych współzałożycielowi Apple, na czym korzystają wydawnictwa, księgarnie i sklepy internetowe. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, iż pozycje dotyczące życia i działalności Jobsa były bardzo widoczne podczas zakończonych niedawno Targów Książki w Krakowie.
Zainteresowanie książką wzrastało z każdym dniem, zwłaszcza że do mediów wyciekały (lub były oficjalnie przekazywane) coraz ciekawsze informacje na temat jej zawartości. Jednym ze sztandarowych przykładów może być stosunek współzałożyciela Apple do platformy Android. Isaacson napisał m.in., iż Jobs był wściekły, gdy dowiedział się o rezygnacji Erica Schmidta ze stanowiska w Apple na rzecz Google. Niedługo potem internetowy gigant wypuścił na rynek Androida. Jobs nazwał nową platformę wielkim złodziejstwem i obiecał, że ją zniszczy. Ale oddajmy głos współzałożycielowi korporacji z Cupertino:
Jeśli zajdzie taka konieczność, to będę walczył do ostatniego tchu i wydam 40 mld dolarów Apple, by przywrócić sprawiedliwość. Zniszczę Android, ponieważ jest to skradziony produkt. Jestem gotów rozpocząć współczesną wojnę termojądrową.
Słowa te padły zaraz po realizacji pierwszego smartfonu współpracującego z zielonym robotem. Przyznacie, że brzmi to dość groźnie? Ale na tym nie zakończyła się publikacja najciekawszych fragmentów. Z kolejnych można było się dowiedzieć, iż Jobs nigdy nie postrzegał Billa Gatesa jako innowatora. W jego oczach założyciel Microsoftu, podobnie jak twórcy Google, bezwstydnie kradł cudze idee. Na drugim biegunie lokował z kolei Marka Zuckerberga (założyciel Facebooka), którym był po prostu zachwycony. Warto w tym miejscu dodać, iż Jobs powołał się kiedyś na Picassa i przywołał jego słowa: Dobrzy artyści kopiują, wielcy artyści kradną. Po czym dodał od siebie: My zawsze bezwstydnie kradliśmy wielkie idee.
Czego jeszcze można się było dowiedzieć przed publikacją? W gazetach zaprezentowano m.in. fragmenty poświęcone zdrowiu Jobsa i jego stosunku do choroby i śmierci. Wspomniano o reakcji współzałożyciela Apple na krytykę ze strony mediów, które nie pozostawiły suchej nitki na nowym produkcie Apple iPad. Wielkie gazety i serwisy stwierdziły, iż na rynek trafił większy iPod, który nawet nie współpracuje z Flash’em. Jobs wpadł wówczas w depresję i nie radził sobie z krytyką. Dziś wiemy, że rynek szybko zweryfikował ocenę ekspertów i wystawił Apple wysoką ocenę. A Flash odchodzi właśnie do historii…
Na tym jednak wycinki się nie kończyły. Jobs wspominał o korporacji HP, w której kiedyś dorabiał. Jego zdaniem, była to wielka i wspaniała firma doprowadzona później do ruiny. Głowa Apple wyraził nadzieję, iż podobny los nigdy nie spotka jego dzieła. Mnie najbardziej zainteresował motyw, dotyczący wiosny 2010 roku i jej następstw. Jobs postanowił wówczas spotkać się z ludźmi, których chciał zobaczyć i którym miał coś do powiedzenia przed śmiercią. Brzmi jak rachunek sumienia. Na liście tej znalazł się Bill Gates. Były szef Microsoftu przyjechał do Palo Alto w maju. Panowie rozmawiali przez trzy godziny m.in. o swych rodzinach i dzieciach. Obaj śmiali się z tego, że żony uważają ich za lekko stukniętych.
Książka Waltera Isaacsona (dziennikarz Time) w głównej mierze opiera się na 40 wywiadach, jakich Jobs udzielił autorowi, a także opowieściach ludzi, którzy osobiście znali szefa Apple. The New York Times określił pozycję (już po oficjalnej publikacji) mianem encyklopedii dokonań współzałożyciela najdroższej firmy świata. A ile kosztuje przyjemność obcowania z tą lekturą? W sklepach internetowych Amazon oraz Barnes & Noble papierowe wydanie w twardej oprawie można nabyć za 17,88 USD, a w iBookstore za 17 dolarów. Wersja elektroniczna dla Kindle to wydatek rzędu 12 dolarów. Eksperci spodziewają się, iż będzie to jeden z największych bestsellerów mijającego roku.
Wiadomo, że na książkach świat się nie kończy. W dzisiejszych czasach każdy lepiej sprzedający się tytuł musi trafić na ekrany. Podobny proces rozpoczął się także i w tym przypadku. Studio filmowe Sony Pictures, niedługo po ogłoszeniu informacji o śmierci Jobsa, było już na końcowym etapie negocjacji w sprawie nabycia praw do ekranizacji książki Isaacsona. Niepotwierdzone źródła wspominały o milionie dolarów za wyłączność. Natychmiast pojawiły się także plotki, dotyczące ekipy filmowej. Jako producenta zaczęto wymieniać Marka Gordona, pracującego nad takimi obrazami jak „2012”, „Szeregowiec Ryan”, czy „Patriota”. Wspominano również, iż scenariusz do filmu mógłby napisać Aaron Sorkin, który niedawno otrzymał Oscara za Social Network (film o twórcy Facebooka także powstał w Sony Pictures).
Oczywiście na odejściu Jobsa chcieli zarobić także oszuści. Krótko po śmierci wizjonera powstała strona R.I.P. Steve Jobs, na której obiecywano rozdać 50 iPadów dla uczczenia jego pamięci. Liczba użytkowników strony szybko rosła (5 osób w każdej sekundzie), a oszuści już zacierali ręce. Tablet wygrywał oczywiście każdy i każdy musiał zapłacić 1,42 euro za przesłanie odpowiednich informacji na temat nagrody -pamiątki. Ofiarą tego procederu mogło paść nawet kilkadziesiąt tysięcy osób. Dyrektor PandaLabs przekonuje jednak, iż incydentów tego typu było dużo więcej.
To tyle, jeśli mowa o zarabianiu na pamięci o Jobsie. Pozostaje najważniejsza kwestia – co dalej z Apple? Przez ostatnie lata w świadomości wielu osób utrwalił się następujący mechanizm: myślisz Apple, mówisz Jobs; myślisz Jobs, mówisz Apple. Wizjoner z Cupertino uczynił ze swej firmy prawdziwego giganta, co cieszy pracowników, inwestorów i fanów firmy. Ale warto się zastanowić, czy ta potęga wytrzyma presję konkurencji, a co najważniejsze ciężar własnej sławy, bez swego mentora…? Wszystko zależy od tego, czy Jobsowi udało się stworzyć mechanizmy gwarantujące ciągłość pracy i czerpanie z jego spuścizny.
Sprawie postanowili się przyjrzeć m.in. analitycy IHS iSuppli. Ich zdaniem, kluczem do sukcesu było skupienie się na tym, co Jobs chciał zrobić, a czego nie chciał. CEO nie interesowały kwartalne wyniki finansowe, tylko realizacja swojego planu. Firma korzystała przy tym z jego ogromnej siły przebicia. Musimy pamiętać, iż Apple nie wymyśliła komputera osobistego, interfejsu z ikonami i kursorem, odtwarzacza mp3, czy telefonu komórkowego, ale na nowo je odkryła i wprowadziła na rynek. Jobsa nie interesowały główni technika, usługi i nowe technologie, ale ich wpływ na ludzi i całe społeczeństwo.
Największym prezentem dla swej firmy było, zdaniem pracowników iSuppli, stworzenie odpowiedniej kultury korporacyjnej. Dzięki niej Apple może się dalej rozwijać, a jako przykład na potwierdzenie tej tezy wymienia się np. Forda, który po śmieci swego założyciela nadal odnosił sukcesy. Apple powinno być liderem rynku jeszcze przez 2-3 lata i analitycy nie widzą ku temu przeciwwskazań. Później jednak okaże się, czy duch Jobsa czuwa nad swą firmą i dokąd zmierza korporacja z Cupertino.
Wspomniane już 2-3 lata względnego spokoju i dalszego rozwoju ma także zapewnić specjalny plan, który przez ostatni rok swego życia opracowywał Jobs. Szef Apple walczył m.in. o szybkie decyzje władz miasta Cupertino w sprawie budowy nowej siedziby firmy (pisaliśmy już kiedyś o tym projekcie). Były CEO pozostawił także wytyczne dalszego rozwoju urządzeń iPod, iPad, iPhone oraz notebooków. Wskazówek powinno wystarczyć na najbliższe 4 lata.
Według Isaacsona oraz innych osób związanych z Jobsem, jego wielkim marzeniem było stworzenie telewizora współpracującego z iOS. Kiedyś pisaliśmy na ten temat na TVManiaKu. Urządzenie można by synchronizować z innymi gadżetami firmy oraz serwisem iCloud. Kwestią, która odróżniałaby ten produkt od pozostałych telewizorów miałby być prosty interfejs oraz rezygnacja z dużego pilota z licznymi przyciskami. Możliwe zatem, iż w przyszłym roku zobaczymy na rynku jeden z ostatnich projektów Jobsa.
Ciekawym pomysłem, o którym pisali dziennikarze MacRumors, jest idea Uniwersytetu Apple. Jobs zaprosił ponoć kilku znanych wykładowców, którzy mają uczyć top menedżerów zarządzania wielką korporacją. Wizjoner z Cupertino ponoć osobiście uczestniczył w opracowywaniu programu nauczania. Jobs wymienił podobno komponenty sukcesu, którymi powinni się kierować ludzie dążący do określonego celu. Są to: odpowiedzialność, poświęcanie uwagi szczegółom, dążenie do doskonałości, prostota oraz tajność. Brzmi ciekawie – zobaczymy, jak wprowadzą to w życie jego następcy.
Skoro jesteśmy już przy następcach, to warto przyjrzeć się osobie Tima Cooka. Nowy CEO zapewniał latem, iż nie zamierza niczego zmieniać w firmie. Jednak gazeta The Wall Street Journal zauważyła pewne różnice zachodzące w korporacji pod rządami nowego szefa. Cook jest ponoć o wiele bardziej otwarty w kontaktach ze współpracownikami i poświęca dużo więcej uwagi sprawom administracyjnym, które dla Jobsa zawsze były stratą czasu. Nowy CEO słucha ponoć opinii akcjonariuszy i współpracowników, a jednym z jego planów na najbliższą przyszłość jest poszerzenie współpracy między poszczególnymi oddziałami firmy. Dziennikarze WSJ przekonują także, iż Cook wspiera dobroczynność i zamierza włączyć Apple w liczne programy dobroczynne. Niedługo przekonamy się, na ile obraz ten odpowiada oryginałowi.
Na koniec (o ile ktoś to jeszcze czyta) ważna, moim zdaniem, kwestia Chin w polityce Apple. Tim Cook poinformował niedawno agencję Bloomber, iż Państwo Środka stało się drugim na świecie (po USA) odbiorcą sprzętu Apple. W ciągu roku zyski ze sprzedaży w tym kraju wzrosły 4-krotnie, a dochody w zakończonym niedawno roku fiskalnym osiągnęły poziom 13 mld dolarów (rok wcześniej były to 3 mld dolarów). Zresztą wystarczy oddać głos CEO Apple:
Nigdy nie widziałem państwa z tak liczną klasą średnią, której przedstawiciele byliby do tego stopnia zainteresowani produktami Apple. W Chinach limit rozwoju wyznacza niebo.
Niektórzy eksperci uważają, iż póki co korporacja z Cupertino nie poświęca Chinom wystarczającej uwagi. Jeśli podejście decydentów się zmieni i postawią na szybki rozwój sprzedaży detalicznej w tym kraju, to azjatycki olbrzym może już niedługo stać się największym rynkiem zbytu ich urządzeń. Wszak mówimy o kraju, w którym żyje 940 mln użytkowników telefonów (są to dane chińskiego Ministerstwa Przemysłu). Czy Cook skorzysta z tej szansy i podbije chiński rynek, a co za tym idzie, przedłuży hegemonię Apple? Przekonamy się w ciągu kilku najbliższych lat…
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.