Google znów się rozpędza i kusi nowościami, które mają pojawić się w Androidzie O. Zmian jest naprawdę dużo, jednak co z tego, skoro sam system w przeciągu najbliższego roku zobaczy… odsetek użytkowników.
Przyglądam się konferencji I/O 2017 z dużym zaciekawieniem i obserwuję zmiany, które mają pojawić się w następnej generacji Androida. Jest ich naprawdę dużo, a niektóre faktycznie skutecznie podnoszą komfort użytkowania smartfona. Mowa tu o przebudowanych powiadomieniach, trybie PiP, autowypełnianiu formularzy, zupełnie nowym menu do oszczędzania baterii czy też chociażby o opisywanym przeze mnie skanerze Play Protect. Niestety problem z tym wszystkim jest taki, że im więcej entuzjazmu oraz nowości pojawia się z ust pracowników Google, tym bardziej sam jestem nastawiony sceptycznie do Androida. Dlaczego? Niestety dlatego, że z tych wszystkich świetnych i cudownych usprawnień będzie mogła skorzystać zaledwie garstka użytkowników.
Nie oznacza to jednak, że krytykuję Androida i od razu przerzucę się na bycie fanem jabłkowego rezerwatu. Niestety muszę stwierdzić jednak, że na przestrzeni ostatnich miesięcy oraz po oglądaniu kolejnych, comiesięcznych raportów stwierdzam, iż Google ewidentnie nie ma planu na to, co zrobić ze swoim systemem. Android Go dla słabszych urządzeń z 512 MB RAM? Świetny pomysł, szkoda, że tylko w Mountain View wszyscy zapomną o nim za półtorej roku, a osoby zachęcone lżejszym odpowiednikiem zielonego robocika pozostaną na lodzie. Tak oczywiście nie musi być, jednak znając niezdecydowanie oraz dziwne pomysły Google… wszystko jest możliwe.
Google znalazło się w dziwnym punkcie związanym ze swoim oprogramowaniem. Firma z Mountain View zaprezentowała Androida Nougat 22 sierpnia 2016 roku – od tego momentu z tej wersji systemu korzysta ułamek sprzętów, a my dowiedzieliśmy się już wszystkiego na temat Androida O, który pojawi się zapewne także po wakacjach. Jestem ciekaw, czy w maju przyszłego roku napiszę podobny tekst o Androidzie P, gdzie Android O także będzie raczkował po niemalże 12 miesiącach.
Oczywiście, całej tej sytuacji da się uniknąć kupując Nexusa lub ciężko dostępne w Polsce smartfony z serii Pixel – sprawa załatwiona, aktualizację dostajemy jako pierwsi. Z drugiej strony, rozumiem sytuację związaną ze sterownikami, nakładkami, mnogością urządzeń i konfiguracji dostępnych na rynku. Doceniam także starania, które mają na celu aktualizowanie „bazy” Androida bez konieczności czekania, aż producent poprawi i zoptymalizuje swoją nakładkę.
Tempo rozwoju Androida oraz wydawania kolejnych wersji w zestawieniu z poprzednimi buildami, które majaczą gdzieś na horyzoncie sprawia jednak, że każde kolejne zapowiedzi Google stają się dla mnie coraz mniej ekscytujące.
A powinno być przecież zupełnie odwrotnie.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.