Huawei Mate 20 Pro wyposażono w SoC najnowszej generacji HiSilicon Kirin 980, czyli ośmiordzeniowego debiutanta z berlińskich targów IFA. Układ złożono z dwóch superdużych rdzeni Cortex-A76 o maksymalnym taktowaniu 2.6 GHz, dwóch dużych Cortex-A76 oraz czterech mniejszych Cortex-A55. Zaprezentowano go jako pierwszy procesor wykonany w procesie litograficznym 7 nm, który zmniejszył rozmiary chipsetu i podniósł jego energooszczędność.
SoC wyposażono ponadto w układ graficzny Mali G76, modem LTE 1.4 Gbps oraz podwójny procesor NPU do obsługi „sztucznej inteligencji”. Według zapewnień Mate 20 Pro ma być zdolny do przetwarzania 4500 zdjęć na minutę i szybszego o 20% działania w stosunku do poprzednika. Polepszoną energooszczędność szacuję się zaś na 40%. Do pomocy przeznaczono 6 GB pamięci RAM oraz 128 GB miejsca na pliki (UFS 2.1).
Ten długi wywód można podsumować powyższymi wynikami oraz jednym zdaniem – Mate 20 Pro jest wydajnym potworem. Potwierdzają to zarówno testy syntetyczne, jak i moje obserwacje. W codziennym działaniu flagowiec sprawdza się nienagannie i wątpię, abym znalazł zadanie, z którym miałby kłopot.
Nie brakuje mu mocy podczas fotografowania, pracy z wieloma aplikacjami na jednym ekranie oraz gier, w których praktycznie nie występują przycięcia. Nawet wymagające i rozbudowane graficznie tytuły nie stanowią kłopotu. W globalnym benchmarku AnTuTu zestaw został sklasyfikowany na drugim miejscu, za Mate 20, choć w testach graficznych nie radzi sobie już tak dobrze, jak modele ze Snapdragonem 845.
Aplikacje otwierają się błyskawicznie, a wywołanie ich z pamięci podręcznej to kwestia ułamku sekundy. W wielu przypadkach to smartfon czekał na mnie, a nie ja na niego – nieco tytułem żartu, ale to zdanie dobrze obrazuje moją współpracę z modelem. Gospodarowanie modułem RAM jest umiejętne i czuć, że Huawei zoptymalizowało pod tym kątem również nakładkę EMUI. Warto w tym miejscu dodać, że po zamknięciu przez nas wszystkich aplikacji, telefon i tak pozostawi te, które uzna za najważniejsze w pamięci podręcznej.
Układ chłodzenia działa prawidłowo, obudowa przez większość dnia jest przyjemnie chłodna, choć można ją rozgrzać serią testów wydajności. Kilka wykonanych benchmarków z rzędu potrafi podnieść temperaturę smartfona o kilka stopni.
Optyka flagowca została oparta na sensorach znanej firmy LEICA, która dostarczyła chińskiemu producentowi trzy obiektywy.
Główne oczko jest szerokokątne, posiada rozdzielczość 40 MP, przysłonę o wartości f/1.8 oraz laserowy autofocus. Drugi aparat jest ultraszerokokątny i rejestruje obraz w przestrzeni 107º o maksymalnej rozdzielczości 20 MP (f/2.2). Zwieńczeniem zestawu stał się teleobiektyw 8 MP o świetle f/2.4 oraz dioda LED.
Wyposażenie fotograficzne Mate 20 Pro obejmuje optyczną stabilizację obrazu, zmienną przysłonę oraz pięciokrotny hybrydowy zoom ze stabilizacją AIS, który działa fenomenalnie. Poniżej wrzucam kilka przykładowych fotek wykonanych w przybliżeniach 3x oraz 5x.
Zdjęcia wykonane w dzień są fantastycznej jakości, na pochwałę zasługuje rozpiętość tonalna, liczba detali oraz autofocus, który działa celnie i szybko. Flagowiec w automatycznym trybie potrafi zarejestrować naturalne oraz ostre jak brzytwa obrazy także pod światło i z bliskiej odległości – w tym pomocny okazuje się tryb supermakro, który po przełączeniu obiektywu fotografuje przedmioty z odległości kilku centymetrów.
Na plus zaliczam aparat szerokokątny, który wspomagany przez odpowiednie światło potrafi wygenerować przyjemne dla oka fotografie z tylko niewielkim zakłamaniem perspektywy i niemal niedostrzegalnym efektem rybiego oka.
>> ZOBACZ ZDJĘCIA W PEŁNEJ ROZDZIELCZOŚCI
Aparat Mate 20 Pro to kawałek niezłej optyki także w gorszych warunkach oświetleniowych. Kilkusekundowe naświetlanie w trybie nocnym potrafi zredukować szumy, rozjaśnić i w konsekwencji uratować ujęcie. W oczy mogą rzucać się rozbłyski światła pochodzące z miejskich latarni oraz napisów LED, ale w porównaniu z fotografiami Huawei P20 Pro różnica jest namacalna.
Przechodząc do nagrywania wideo, Mate 20 Pro udostępnia kilka rozdzielczości, począwszy od HD i Full HD (w tym 60 kl/s), a skończywszy na 4K. Rozdzielczość 4K (UHD) przypadła mi do gustu najbardziej, tworząc przyjemne dla oka treści, chociaż do pełnej płynności działania nieco jej brakuje – szczególnie przy szybszych ruchach kamery.
Filmy nagrane w pozostałych rozdzielczościach to nadal bardzo dobre wideo, ale czepiając się szczegółów – autofocus gubi się podczas filmowania w Full HD przy 60 kl/s. Dostępny jest także tryb zwolnionego tempa, który może nagrywać w 120, 240 lub nawet 960 klatkach na sekundę.
Przechodząc do aplikacji aparatu, niewiele zmieniło się w porównaniu z poprzednikami. W górnym menu umieszczono przycisk ustawień, sterowanie diodą LED i nasyceniem barw, a także skrót do HiVision oraz trybu Ruchome zdjęcie. W dolnej części znajdziemy główne aparaty oraz tryby: zmiennej przysłony, ręczny, portretowy, nocny, HDR, poklatkowy, czarno-biały, panoramiczny i malowania światłem.
Do dyspozycji otrzymujemy jeszcze filtry oraz tryb sztucznej inteligencji AI, który w automacie potrafi wykrywać scenerie i „podkręcać” nasycenie barw – najlepiej radził sobie z identyfikowaniem chmur, roślin, zwierząt oraz jedzenia.
Aparat do selfie ma 24 MP i radzi sobie w boju naprawdę przyzwoicie. Nie robię tego typu zdjęć zbyt często ale z pojedynczych fotografii byłem zadowolony. Jako ciekawostkę dodam, że Huawei „pożyczył” od Apple obiektyw AR, czyli zabawne animacje zwierząt nakładane na naszą twarz – to coś dla mnie.
Podsumowując, Huawei Mate 20 Pro posiada perfekcyjny i jeden z najlepszych aparatów na rynku. Jakość zdjęć w każdych warunkach oświetleniowych stawia go w ścisłej czołówce fotosmartfonów, z której musi ustąpić dotychczasowy król (głównie zdjęć nocnych) Huawei P20 Pro. Nowy flagowiec jest bardziej dopracowany (szczególnie w zdjęciach nocnych) i zasłużenie przejmuje jego tytuł, choć smartfony Pixel 3 mogą okazać się mocnymi konkurentami.
Akumulator Mate 20 Pro mieści w sobie 4200 mAh energii, która w umiarkowanym użytkowaniu służyła mi przez dwa dni pracy z dala od gniazdka. W testach syntetycznych ogniwo radzi sobie nieco gorzej od Galaxy Note 9, ale w rzeczywistości spisuje się nieźle. Trudno było mi rozładować smartfona w jeden dzień, choć przyznaję – nie jest to niemożliwe. Czas na włączonym ekranie (SoT) to minimum 5h, a przy zredukowaniu łączności tylko do Wi-Fi i sporadycznego grania udało mi się osiągnąć około 6.5-7 godzin.
W ustawieniach telefonu przewidziano dwa tryby oszczędzania energii oraz przycisk optymalizacji, który wykonuje pewne czynności optymalizacyjne za nas. W celu wydłużenia czasu pracy możemy także zmniejszyć rozdzielczość wyświetlacza do wartości Full HD+. W czasie testów często korzystałem z opcji oszczędnościowych, ponieważ nie wpływały agresywnie na spadek wydajności, a dawały bardzo wymierny efekt.
Huawei zadbało o bezprzewodowe ładowanie, którym od teraz możemy uraczyć także innego smartfona – Reverse Charging umożliwia Mate’owi uzupełnienie energii innych telefonów wyposażonych w ładowanie indukcyjne. Najlepsze jednak przed nami.
Jedną z kluczowych technologii Mate 20 Pro jest szybkie ładowanie za pomocą ładowarki o mocy 40W. Zapewnienia o uzupełnianiu 70% energii w pół godziny to w tym wypadku nie przesada, ponieważ osiągane przeze mnie wyniki opiewały na 70% w 40 minut. Naładowanie całego akumulatora (od wartości 15%) zajmowało mi około 50 minut, co uważam za świetny wynik.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Wielkimi krokami zbliża się premiera serii HONOR 300. Producent zaprezentuje trzy modele, a jednym z…
Dobry średniak do zdjęć za około 1000 złotych? Sprawdź realme 12 Pro, który doczekał się…
ZTE nubia V70 Design to wyjątkowa tani telefon z wielkim ekranem 120 Hz. Jego najważniejszą…
mObywatel oficjalnie zapowiedział odebranie dostępu do aplikacji pewnej części użytkowników. Ci, którzy nie zdążą zareagować,…
Szukasz dla siebie gamingowego laptopa w czasie promocji związanych z Black Friday? To Acer Nitro…
HONOR 300 Pro pojawił się na oficjalnej stronie przed premierą. Znamy jego konfiguracje pamięciowe, dostępne…