Test Awei T10C pokazuje, że korzystanie z tanich słuchawek True Wireless przypomina jazdę rollercoasterem: czasem dziwisz się, że oferują całkiem sporo (sterowanie, opcja ładowania bezprzewodowego), a czasem masz ochotę wyrzucić je przez okno (słabe trzymanie w uchu). Czy da się to jakoś wypośrodkować?
Mimo niewielkiej rozpoznawalności, marka Awei miała już na naszych łamach 5 minut chwały – wystarczy przypomnieć test Awei T19, które wręcz zdemolowały ManiaKalne rankingi tanich i dobrych TWSów. Jednak T10C, przynajmniej na pierwszy rzut oka, nie mają zbyt wiele do zaoferowania.
Nie znajdziemy tu:
- wyróżniających się materiałów i spasowania,
- obsługi kodeków wyższych niż SBC,
- USB-C,
- wybitnej baterii.
Zanim przejdę dalej, dwa słowa na temat kodeków: otóż w ulotce, jaką znajdziemy w opakowaniu, nie pada ani słowo w tej materii, natomiast strona produktu na Aliexpress czy Gearbest wymienia jedynie SBC.
Choć w jednej z polskojęzycznych recenzji pada informacja na temat zastosowania AAC, traktowałbym ją z dystansem – potwierdzenie tego kodeka znalazłem wyłącznie na rosyjskiej stronie oferującej akcesoria z Chin.
Jak widzicie, potencjalnym wabikiem może zostać jedynie bezprzewodowe ładowanie etui i renoma, jaką Awei wypracowało sobie innymi urządzeniami.
Czy w obecnym nasyceniu rynku tanimi i dobrymi słuchawkami True Wireless tak bezbarwny model jak T10C ma w ogóle szanse zaistnieć?
Sprawdzamy!
Słuchawki Awei T10C kupisz w AliExpress za 18,66 dolarów, czyli za troszkę ponad 70 złotych (wysyłka z CN).
Awei T10C: specyfikacja
- Obsługa: dotykowa
- Bluetooth: 5.0
- Automatyczne połączenie po wyjęciu słuchawek z etui
- Wodoodporność: IPX4 – ochrona przez zachlapaniem
- Redukcja szumów mikrofonu CVC
- Możliwość korzystania z jednej słuchawki w mono
- Bateria: pojemność etui ładującego: 300 mAh, słuchawki: 45 mAh
- Czas pracy słuchawek: do 4 h
- Obsługa kodeków: SBC
- Pasmo przenoszenia: 20 Hz – 20000 Hz
- Czułość: 92 dB
- Przetwornik: 6 mm
Dane techniczne słuchawek – delikatnie mówiąc – nie powalają, zwłaszcza w zestawieniu z ostatnio recenzowanym Awei T19, który parametrami zjadał T10 na śniadanie (8 x mocniejsza bateria w etui!).
Szkoda, że zabrakło tu czegoś, co pozwoliłoby zapamiętać ten model: trudno oprzeć się wrażeniu, że to standardowa chińszczyzna, której pełno pod dziwnymi brandami.
Podobnie jednak jak w przypadku T19ek, także i tutaj postarajmy się (jeszcze) nie oceniać po pozorach i dajmy szansę T10tkom zagrać.
Awei T10C: budowa, sterowanie i jakość wykonania
Słuchawki otrzymałem w pudełku zdradzającym ekologiczne wykonanie – choć w zagranicznych recenzjach T10C pojawia się w całkiem ładnym, firmowym opakowaniu, to do naszej redakcji przybyły zapakowane tak, jak na obrazku poniżej:
O dziwo jak na tej klasy słuchawki wyposażenie zaskakuje: poza standardowym przewodem ładowania (niestety, microUSB), dwoma dodatkowymi parami gumek w różnych rozmiarach, etui ładującym i „pąkami”, znajdziemy tu ciekawy bonus w postaci woreczka do przenoszenia.
Niby drobiazg, a cieszy – zwłaszcza, że etui wykonano z przeciętnej jakości plastiku, który jest podatny na zarysowania.
Niestety etui ładujące to jedna z gorszych konstrukcji, z jakimi miałem do czynienia: twardy, łatwo rysujący się plastik, tandetne zielone diody informujące o poziomie baterii, mizerne spasowanie z ruszającą się na boki klapką.
Jeśli miałbym wyobrazić sobie stereotypową chińszczyznę, to byłoby nim własnie wspomniane etui, którego jedyną zaletą są dość poręczne rozmiary.
Komfort użytkowania Awei jest dyskusyjny: zwykle używam słuchawek ze średniej wielkości nakładkami i tu również poprzestałem na standardowych – w efekcie T10C potrafił wysuwać się z ucha nawet podczas pracy przy kompie, a nie treningu czy spacerze! Nie mam pojęcia, kto wpadł na pomysł, by aż tak wygiąć wystającą z ucha część słuchawki, która przez to nie pozwala solidnie jej zakotwiczyć.
W praktyce wygląda to tak, że nieraz wystarczy kilka ruchów głową i jeden z „pąków” delikatnie się luzuje, przez co zaczyna brzmieć tak, jakby basy udały się na wewnętrzną emigrację. Z kolei przypadkowe dotknięcie słuchawki wymaga natychmiastowego jej poprawiania, bo nawet lekkie zruszenie powoduje, że dźwięk jest nieakceptowalny.
Żeby dolać oliwy do ognia dodam, że pojedyncze dotkniecie panelu dotykowego pauzuje/wznawia muzykę, możecie więc sobie wyobrazić, że 90% prób manipulowania przy ułożeniu słuchawki kończy się przypadkowym zastopowaniem muzyki…
W tym momencie doceniłem ostatnio testowane Huawei PowerBuds, które – jak choćby wcześniej omawiane Huawei Freebuds 3i – nie reagują w ogóle na jedno naciśnięcie, obsługując jedynie dwu- i trzyklik oraz dłuższe przytrzymanie.
Na szczęście przyszło mi do głowy zastąpienie fabrycznych wkładek piankami w stylu Comply, które kiedyś kupiłem w zapasie na Aliexpress i sytuacja odmieniała się diametralnie: nagle słuchawka dobrze leżała na swoim miejscu, ba – dało się w nich nawet trenować! Podobnie poprawie uległa jakość dźwięku i słuchawki nagle zaczęły grać lepiej, niż przeciętniaki w stylu AirDots.
Trudno mi zrozumieć, dlaczego producent dokłada do zestawu tak słabiutkie silikonowe końcówki.
Wspomniałem już o tym, że panel dotykowy T10C jest bardzo czuły – o ile przeszkadza to podczas przypadkowego dotknięcia słuchawki, to już w czasie zamierzonego sterowania sprawdza się kapitalnie.
Do dyspozycji oddano nam całkiem sensowne opcje:
- odebranie połączenia przychodzącego – tapnięcie dowolnej słuchawki,
- odrzucenie połączenia – przytrzymanie słuchawki przez 2 s,
- play/pause – pojedyncze tapnięcie dowolnej słuchawki,
- następny/poprzedni utwór – podwójne tapnięcie prawej/lewej słuchawki,
- vol+/vol- realizujemy poprzez dłuższe przytrzymanie prawej/lewej słuchawki,
- Siri – potrójne tapnięcie,
- wybranie ostatniego numeru – podwójne tapnięcie bez odtwarzania muzyki.
O ile do jakości wykonania etui można mieć sporo zastrzeżeń, to już sterowanie działa bezbłędnie i szybko – za to Awei należy się solidny plus.
Bateria w tym modelu to typowy średniak: w praktyce czas pracy na jednym ładowaniu słuchawek jest bliższy 3 niż 4 godzinom, co nie jest wyróżniającym się wynikiem.
Jak gra Awei T10C?
Wiemy już, że recenzowany model nie będzie królem komfortu użytkowania ani czasu pracy, może więc powetuje nam to jakością brzmienia?
Wszystko zależy od tego, jak będą nam „leżały” dołączone przez producenta wkładki – ja przesiadłem się na inne, ponieważ średnie były za małe i słuchawki ciągle wypadały mi z ucha, natomiast duże były niewygodne.
Słowem wyjaśnienia: to pierwszy przypadek słuchawek, z którymi miałbym tego rodzaju kłopot i zwykle nie zwracam uwagi na jakość nakładek.
Powiem od razu: jeśli macie nadzieję na powtórkę dobrego brzmienia, jakie oferował Awei T19, to niestety nie ma na co liczyć – recenzowany model to inna liga. Nie chodzi mi o to, że to słabe słuchawki – po prostu grają tak, jak można oczekiwać po tej klasie cenowej i nic ponadto.
Dźwięk jest poprawny, z wyraźnym V-kowym zestrojeniem: góra potrafi nieraz zaszeleścić, a dół jest całkiem niezły, ale jednowymiarowy, pozbawiony głębi i plastyki, jaka pojawia się w lepszych modelach.
Na szczęście Awei postawiło na dość energetyczne i klarowne brzmienie, więc nie uświadczymy tu basowego przymulenia i T10C sprawdzą się w szerokim spektrum muzyki, bez nakierowania na konkretne gatunki, choć w żadnym nie osiągną takiego poziomu, który pozwoliłby je zapamiętać.
Jeśli miałbym odradzić je fanom określonej muzyki, to raczej nie są to słuchawki dla fanów mocnej elektroniki: w rave’owych rytmach Little Big czy Die Antwoord nie znajdziemy nisko schodzącego i rezonującego basu, a góra będzie sucha, niekiedy wręcz ostra. W zamian dostajemy bardzo szybki, punktowy przekaz, który często wybroni techno.
Z rockiem wbrew pozorom też nie jest zbyt różowo: starsze kawałki będą cierpiały na brak niskich tonów, nowsze w rodzaju ostatniego albumu Desert Sessions będą mało angażujące, grające bardziej krańcami pasma niż środkiem.
Całkiem nieźle brzmi na nich współczesna popowa alternatywa w rodzaju ostatnich albumów Rogucki/Karaś, Kamiński czy Rojek – zwłaszcza dość loudnessowym brzmieniom Rojka i Karasia kuracja Awei służy wybornie.
Z żalem – bo ciągle pamiętam wrażenie, jakie wywarły na mnie T19tki tego producenta – muszę jednak podsumować T10C jako słuchawki przeciętne, które grają poprawnie (pamiętajmy o cenie!), ale nie oferują nic takiego, co dałoby im miejsce w zestawieniu polecanych tanich TWSów.
Skoro jesteśmy przy dźwięku, nie da się pominąć również kwestii synchronizacji na linii obraz-głos, która w przypadku You Tube jest słaba (odczuwalne opóźnienie) – choć nieco lepiej jest podczas oglądania Netlixa.
Za to jakość połączeń głosowych jest poprawna – bez problemów ze słyszalnością i stabilnością połączenia, ale też bez porywających rezultatów.
Czy warto kupić Awei T10C?
Awei T10C to słuchawki dość uniwersalne, ale … nijakie – brakuje w nich tego elementu pozwalającego wyróżnić się na tle konkurencji, która w tym przedziale cenowym jest zwyczajnie sroga – przypomnijmy choćby T19 (sprawdź naszą recenzję Awei T19), Onyx Ace (test Tronsmart Onyx Ace TWS) czy Spunky Beat (recenzja Tronsmart Spunky Beat).
Testowany model Awei plasowałbym bliżej QCY T5 (ManiaKalna recka QCY T5), choć z tej dwójki wybrałbym bohatera dzisiejszego tekstu.
Mam wrażenie, że Awei przy okazji T10C nieco zaspało: sama możliwość bezprzewodowego ładowania etui nie przyciągnie fanów słuchawek True Wireless, kiedy całą reszta (dźwięk, jakość wykonania, projekt, bateria) jest przeciętna.
ZALETY
|
WADY
|
Ceny Awei T10C
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.