Mobvoi TicKasa Vibrant: testujemy zegarek z mocną baterią, wbudowanym GPS, wodoodpornością 5 ATM, który kupicie za mniej niż 200 zł.
Pamiętacie Amazfit BIP? Jeśli tak, to Mobvoi TicKasa Vibrant wyda się Wam mocno znajomy – sprawdzamy, czy poza wyglądem udało się podkraść z kultowego smartwatcha coś więcej?
Wśród tanich, ale kuszących możliwościami budżetowych smartwatchy dużo hałasu narobił (i robi dotąd, bo wciąż kupicie go bez trudu) Amazfit BIP. Już kilka razy wypowiadałem się na temat tego urządzenia, które używałem przez długi czas i któremu zawdzięczam sympatię do inteligentnych zegarków.
BIP stanowił świetny kompromis cena-jakość, wyznaczając pewien standard, który momentalnie wychwycili użytkownicy i stosowali do oceniania konkurencji:
- dobra cena,
- niska waga i solidna jakość,
- GPS,
- wyśmienita bateria,
- dobre oprogramowanie,
- alternatywne programy i tysiące bezpłatnych tarcz.
Od czasu pierwszego BIPa zmieniło się dużo – wystarczy powiedzieć, że dziś maleńki wyświetlacz TFT stanowi dla wielu barierę nie do pokonania. Właśnie ze względu na wyświetlacz i ogólne zapatrzenie się projektantów Mobvoi na kultowy model Amazfit postanowiłem przywołać go jako ciekawy punkt odniesienia.
Spójrzcie sami – po lewej stronie Amazfit BIP, po prawej TicKasa Vibrant:
Mobvoi TicKasa Vibrant – cena i specyfikacja
Nasz egzemplarz pochodzi ze sklepu Gearbest – obecnie smartwatch trafił tam na promocję, więc kupicie go w cenie niespełna 200 zł z dostawą z europejskiego magazynu. Dostępne są dwa kolory:
- Ekran: TFT
- Rozdzielczość ekranu: 240×240
- Rozmiar ekranu: 1,3 cala
- Bluetooth 4.2
- RAM: 256 KB
- ROM: 1MB
- Wodoodporność 5 ATM
- Pojemność baterii: 210 mAh
- Czas czuwania: 45 dni, czas pracy do 14 dni
- Ładowarka magnetyczna z pinami
- Materiał opaski: silikon
- Funkcje: GPS, 8 trybów sportowych, monitorowanie aktywności i snu, możliwość sterowania muzyką
Zegarek jest lekki (35 g) i kompaktowy (42 x 40 x 10,8 mm), dzięki czemu wygląda dobrze nawet na szczupłych nadgarstkach. Po uruchomieniu smartwatcha od razu rzuca się nam w oczy jego kolorowy wyświetlacz o raczej przeciętnych parametrach: TFT, 1,3″ z rozdzielczością 240 x 240 pikseli.
Jak można się domyślać, kąty widzenia są przeciętne, piksele dość widoczne a kolory średnio nasycone – w dobie AMOLEDów sporo osób odrzuci mdłe podświetlenie i szarości zamiast czerni…
Nie da się ukryć, że taki Corn WB05 mocno podbił poprzeczkę w tej dziedzinie, oferując za około 150 zł solidnego AMOLEDa i rozbudzając apetyty fanów budżetowych rozwiązań.
Minusem jest również brak automatyki do zarządzania podświetleniem ekranu. Trzeba dodać, że sam wyświetlacz nie wypełnia całej tarczy – jej dół jest zagospodarowany przez … niemal 3-krotnie pogrubioną ramkę.
Skąd my to znamy, czyli design i jakość wykonania
Zegarek otrzymujemy w niewielkim opakowaniu, które poza urządzeniem skrywa instrukcję i ładowarkę (dwupinowa, magnetyczna). Dla kogoś, kto miał do czynienia z BIPem, podobieństwo TicKasy jest uderzające: ten sam kształt, obudowa, boczny przycisk, ba – nawet tył i mocowanie pasków są podobne.
Dobre wrażenie wywiera pasek, który nabiera indywidualności dzięki wyrazistemu akcentowi w postaci zielonej linii biegnącej przez jego środek od zewnętrz i wypełnieniu tym kolorem wewnętrznej strony. W przeciwieństwie do rozwiązań Amazfit pasek Mobvoi jest grubszy, cięższy, twardszy – choć to również silikon.
Mimo tych różnic nosi się go bezproblemowo i nie ma mowy o dyskomforcie czy zaczerwienienia skóry, jak to czasem bywa przy chińskich cudeńkach.
Zdziwił mnie brak informacji na temat materiałów, które zastosowano przy konstrukcji zegarka: nie wiemy, z czego wykonano front i tył koperty, ale mam wrażenie, że to jakaś forma plastiku, a nie ceramiki czy szkła.
Mimo tych niepewności podczas prawie 3 tygodniowych testów zegarek nie zebrał żadnych rys, podobnie pasek nie odkształcił się przy zapięciu.
Mobvoi TicKasa Vibrant: menu i oprogramowanie
Dla fanów Always on Display mam złą wiadomość – nie znajdziecie tu takiej możliwości i TicKasa efektowne, utrzymane w stylistyce Nike tarcze zaprezentuje jedynie po włączeniu wyświetlacza.
Ekran wybudzimy naciskając przycisk bądź wykonując gest nadgarstka – ta pierwsza metoda działa natychmiastowo, natomiast ruch wymaga od zegarka chwili na zastanowienie. Samo oprogramowanie urządzenia działa bezbłędnie: sprzęt błyskawicznie reaguje na komendy, nie gubi połączenia i nie zawiesza się.
Po menu zegarka poruszamy się przesunięciami:
- w dół – powiadomienia,
- w górę – ekrany z aktywnością dzienną (kroki, dystans, kalorie, podsumowanie tygodnia),
- w prawo –szybkie ustawienia (automatyczne/ręczne mierzenie tętna, włączenie/wyłączenie wybudzania ekranu ruchem, tryb nocny, znajdź telefon),
- w lewo – przechodzimy do szczegółowych ustawień (tryby sportowe, tętno, relax, alarm, kontrola muzyki, timer, pogoda, sports record, ustawienia).
W ustawieniach umieszczono następujące opcje:
- dial (wybór tarczy zegarka – w samym smartwatchu jest ich … 3),
- dimming (3-stopniowa regulacja podświetlenia ekranu, nie można go całkiem wyłączyć jak w BIPie),
- about (adres BT),
- shutdown,
- reset.
I to wszystko – na szczęście sporo więcej możliwości zaszyto w aplikacji o budzącej rozmaite nadzieje nazwie: VeryFitPro.
VeryFitPro: aplikacja do zarządzania zegarkiem
Poza zabawną nazwą aplikacja do obsługi zegarka ma do zaoferowania całkiem sporo i zdradzę od razu, że jej najpoważniejszą wadą jest nijaki design i kulawe tłumaczenie.
Na głównym ekranie znajdziemy widżet prezentujący na kołowym wykresie ilość kroków będącą celem dziennym i oznaczenie naszego postępu. Niżej umieszczono zakładki:
- aktywności (kalorie, dystans, czas trwania aktywności),
- sen (głęboki, lekki, aktywność),
- tętno (spoczynkowe, średnie, maksymalne).
Po przewinięciu ekranu w dół zobaczymy naszą aktywność danego dnia (mapka, dystans, średnia prędkość, kalorie) i wykres obrazujący ostatni sen.
Przewinięcie ekranu w lewo skutkuje odsłonięciem kolejnych zakładek:
- info (szczegółowe dane aktywności, snu i tętna),
- urządzenie (powiadomienia, alarm o bezczynności, alarmy, sterowanie muzyką, wykrywanie tętna, przełącznik ćwiczeń (autowykrywanie marszu/biegu), czujnik nadgarstka (włączenie ekranu po ruchu nadgarstkiem), opieka zdrowotna (pod tą nazwą ukrywa się kalendarz miesiączkowania), więcej (znajdziemy tu m.in. opcję dostosowania tętna maksymalnego, co pozwoli spersonalizować strefy tętna), aktualizację oprogramowania,
- użytkownik (cele, dane osobiste, jednostki, programy stron trzecich – Fit, Strava).
Na pewno powodów do narzekań nie mają osoby szukające niedrogiego urządzenia, umożliwiającego eksport danych do zewnętrznych serwisów – znajdziemy tu wspomniane już Google Fit i Stravę:
Aplikacja, gdyby nie nieco siermiężny projekt i słabe tłumaczenie, byłaby intuicyjna – niestety dziwny układ i błędy w nazewnictwie przysłaniają całkiem spore możliwości, które VeryFitPro oferuje.
Znajdziemy tu szczegółowe przeglądy aktywności, ślad GPS zaznaczony na mapie, zestawienia tygodniowe, ustawienia celu, wybór aplikacji do sterowania muzyką i sporo innych funkcji, które mogą zaskoczyć w budżetowej apce.
Gdyby jeszcze wszystkie przeprowadzane pomiary były tak wiarygodne, jak zapis GPS, byłoby świetnie.
Komfort użytkowania i rzetelność pomiarów
Prostota obsługi zegarka jest wręcz uderzająca: znajdziemy tu jeden przycisk fizyczny, który pozwala uruchomić wygaszony wyświetlacz/wyłączyć go lub wrócić z dowolnej pozycji menu do głównej tarczy. Resztę poleceń wydajemy poprzez gesty na ekranie.
Na plus zasługuje kwestia powiadomień, która jest tu realizowana na dobrym poziomie – nie uświadczyłem problemów ani z brakiem polskich znaków, ani brakiem informacji z mniej popularnych aplikacji w rodzaju Slacka.
Ciekawostka – jak na niedrogie urządzenie Vibrant zasługuje na to, by docenić dobrze działającą automatykę rozpoznającą rozpoczęcie aktywności – niestety, dotyczy do jedynie biegu i spaceru, innych sportów zegarek nie jest w stanie samodzielnie rozpoznać.
Jak na kompana treningowego TicKasa jest nieco ograniczony trybami sportowymi, które może monitorować – znajdziemy tu jedynie 8, skoncentrowanych wokół marszu, biegu, roweru, pływania i … krykieta. Smakiem obejdą się fani treningów siłowych, wioślarzy, orbitreków czy gier zespołowych.
W zamian za to urządzenie odwdzięcza się szybką pracą i błyskawicznym łapaniem sygnału GPS.
W czasie treningu widzimy na bieżąco na kolejnych ekranach, które przesuwamy ruchem w lewo:
- czas trwania,
- dystans,
- tętno,
- spalone kalorie,
- ilość kroków,
- prędkość,
- pozycję GPS,
- ekran sterowania muzyką.
Podczas monitorowania sesji treningowej smartwatch nie pozwala na obsługę innych opcji – zegarek nie obsługuje wielozadaniowości i aby przejść do menu, musimy zakończyć trening (długie naciśnięcie przycisku na boku obudowy).
Ciekawostka: czy przejdziemy 200 metrów, czy przebiegniemy kilka kilometrów, po zakończeniu treningu zawsze zobaczymy krzepiący ekran z napisem „Good job”.
Poniżej znajdziecie porównanie wyników monitorowania marszu TicKasa versus Polar H10:
Szybkie podsumowanie:
- średnie tętno wg Polar to 102, według TicKasa 112,
- spalone kalorie według Polar to 228, według TicKasa 187 kcal,
- dystans według Polar to 3,23 km, według TicKasa 2,97 km.
Ze względu na spore rozbieżności postanowiłem sprawdzić Mobwoi z Suunto 9. Tym razem załączam screeny z aplikacji, na pierwszy ogień VeryFitPro:
A to screeny z aplikacji Suunto:
Podstawowe wyniki prezentują się następująco:
- średnie tętno wg Suunto to 114, według TicKasa 111,
- spalone kalorie według Suunto to 343, według TicKasa 146 kcal,
- dystans według Suunto to 2,71 km, według TicKasa 2,83 km,
- ilość kroków wg Suunto 2678, według TicKasa 3189.
O ile Vibrant odpłynął przy spalonych kaloriach, to już tętno podał całkiem sensowne. Niepokoi jednak spora różnica pomiędzy ilością kroków, którą TicKasa nadrabia … dokładnością zapisu śladu GPS!
Tak, dobrze widzicie – taniutki smartwatch za 200 zł potrafi oznaczyć przebytą trasę dokładniej, niż urządzenie 10-krotnie droższe!
Dociekliwych zapraszam do przejrzenia ostatnich screenów w obu powyższych galeriach.
Reasumując: TicKasa to interesujące urządzenie przede wszystkim dla tych osób, które na pierwszym miejscu stawiają dokładność odnotowania przebytej trasy.
Ten model szybko odnajduje sygnał i niemal wzorowo zapisuje ślad na mapie – wiadomość tym ważniejsza, że w aplikacji znajdziemy prostą opcję integracji z Google Fit i Stravą.
Pozostałe dane, poza tętnem, które w wersji uśrednionej jest na akceptowalnym poziomie, mają spore nieścisłości i wymagają ewidentnej poprawki softu.
Mobvoi TicKasa Vibrant: bateria
Czas pracy w rzeczywistych warunkach z typowym obciążeniem (kilkadziesiąt powiadomień, 3-4 km spaceru z GPS):
- 18.10 11:00 bateria 58%
- 18.10 21:00 53%, spadek bez funkcji treningu
- 19.10 18.00 47%
- 19.10 22:30 po godzinie spaceru zostało 41%
- 20.10. 7:00 39%
- 21.10 7:40 36%
- 22.10 14:30 29%
- 23.10 7:00 18%
- ładowanie – 23.10 7:00 rozpoczęcie ładowania z 18%, 7:15 = 30%, 7:40 = 58%, 8:08 = 90%.
Jak widzimy, na dwa tygodnie działania, jakie deklaruje producent, raczej nie mamy co liczyć, ale 8-9 dni są jak najbardziej osiągalne. UWAGA – w trybie rejestrowania GPS czas pracy spada do mniej więcej 8-9 godzin!
Szybkość ładowania jest na poziomie akceptowalnym: do 100% naładujemy zegarek w ciągu niespełna 2 godzin.
Czy warto kupić Mobvoi TicKasa Vibrant?
TicKasa Vibrant to budżetowy smartwatch, który kusi przede wszystkim GPSem i jego dokładnością, niezłym czasem pracy, sensownymi powiadomieniami, opcją kontroli muzyki, aplikacją pozwalającą spersonalizować zegarek ( i m.in strefy tętna) „pod siebie”, dobrym wykonaniem i wyglądem.
Ale nie możemy udawać, że od lat miejsce idealnego urządzenia z tej półki okupuje Amazfit BIP, który bije TicKasę baterią, materiałami i przede wszystkim – potężnym wsparciem społeczności oraz firm komercyjnych, oferujących alternatywne oprogramowanie.
Przykład? Proszę bardzo – do BIPa znajdziemy alternatywne aplikacje na smartfony i tysiące bezpłatnych tarcz. Do Vibranta? Tylko to, co oferuje Mobvoi: 10 tarcz i jedna – nieco dyskusyjna – aplikacja.
Szkoda, bo to proste, ale funkcjonalne urządzenie, któremu zabrakło pomysłu na wybicie się spośród konkurencji.
ZALETY
|
WADY
|
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.