Rządowa kampania dezinformacyjna na temat planowanego przez Zjednoczoną Prawicę rozszerzenia opłaty reprograficznej na smartfony, laptopy czy tablety trwa w najlepsze. Niestety, wygląda ona tak topornie, że tak naprawdę nie wiem, kogo tymi słabymi, wręcz głupkowatymi zabiegami erystycznymi, przedstawiciele rządu chcą przekonać do własnych racji.
Dawno nie mieliśmy już żadnych nowych podatków, więc z rządowej lodówki legislacyjnej wyciągnięto niezbyt chwalebny pomysł o rozszerzeniu opłaty reprograficznej na nowe nośniki – mowa przede wszystkim o smartfonach, ale będą to też tablety, laptopy czy telewizory.
Co więcej, podatek może sięgnąć nawet 6% ceny urządzenia, co przy kwotach 4-5 tysięcy złotych, jakie musimy wydawać na nowe smartfony, oznacza nawet 300 złotych dodatkowego obciążenia, które będziemy musieli ponieść my, klienci.
Kampania dezinformacyjna trwa w najlepsze. Postkolonializm i wspieranie zagranicy to gwóźdź programu
Dla każdego, zdroworozsądkowego i myślącego człowieka, taki tok myślenia jest jak najbardziej oczywisty i trudno polemizować z faktem, że kosztów tej daniny nie wezmą na siebie producenci czy dystrybutorzy, ale końcowy odbiorca.
Wiedzą to wszyscy, ale nie minister kultury Piotr Gliński, który za pośrednictwem serwisu społecznościowego Twitter uprawia nachalną propagandę mającą sugerować po raz wtóry, że opłata reprograficzna „to NIE jest podatek”.
Dziwię się, że niektórzy dziennikarze i politycy tak otwarcie bronią zagranicznych producentów sprzętu i wprowadzają w błąd opinię publiczną. Opłata reprograficzna to NIE jest podatek. 1/3
— Piotr Gliński (@PiotrGlinski) March 4, 2021
Co więcej, każdy głos sugerujący, że opłata reprograficzna jest podatkiem w rzeczywistości, to nic innego jak „wprowadzanie w błąd opinii publicznej”. Uporczywe przekonywanie, że nowe opłaty, daniny i dodatki, które zostały uchwalone na przestrzeni ostatnich tygodni, to nie są podatki, wprowadza poziom publicznej dyskusji z przedstawicielami rządu na jakiś wyższy poziom absurdu.
Co gorsza, dalej wcale nie jest lepiej:
Jej wprowadzenie nie jest na rękę wielkim koncernom, a powtarzanie 1:1 ich argumentów chwały Państwu nie przyczynia. Może pora skończyć z tą postkolonialną mentalnością. 3/3
— Piotr Gliński (@PiotrGlinski) March 4, 2021
Nie zabrakło jakże uwielbianego przez przedstawicieli strony rządowej słowa „postkolonializm”, które w tym kontekście jest czymś absolutnie kuriozalnym, a twierdzenie, że wprowadzenie podatku od smartfonów nie jest na rękę wielkim koncernom, to coś niesamowitego.
Otóż Pan minister zapomniał chyba o jednej, podstawowej rzeczy – Polska nie jest dla wielkich firm technologicznych kluczowym rynkiem. Nowości docierają do nas często z kilkumiesięcznym, a nawet dłuższym opóźnieniem, a do tego w wyższych cenach.
Cenach, które biorą się z opłat celnych oraz podatku VAT, będącego jednym z wyższych w Europie. W momencie, gdy np. w Niemczech VAT na urządzenia elektroniczne został obniżony przez znakomitą część 2020 roku do poziomu 16%, u nas nie tylko się o tym nie wspomina, ale także obciąża nabywców dodatkowymi opłatami.
Branża przeżywa rozkwit? To proste – opodatkować!
Retoryka mówiąca o lobby zagranicznych koncernów to jednak niejedyny obowiązujący „przekaz dnia” w tej sprawie.
Jak przekazuje Radio ZET, w tej sprawie wypowiedziała się także wiceminister kultury, Wanda Zwinogrodzka. Stwierdziła ona, że: Najważniejsze jest, aby kwoty, które dotąd zostawały przez lata w kieszeni producentów sprzętu, trafiły wreszcie – tak jak w większości rozwiniętych krajów – do artystów pozbawionych wynagrodzenia za swoją pracę wskutek masowego, bezpłatnego kopiowania i odtwarzania ich utworów na urządzeniach elektronicznych.
No tak – bardzo logiczne jest stwierdzenie, że producent i dystrybutorzy sprzętu mają rezygnować z zarobku za sprzedany sprzęt i oddawać go artystom, nawet jeżeli nikt ich nie słucha, nie ogląda i nie korzysta z ich twórczości.
Natomiast czasy masowego i bezpłatnego kopiowania w dobie serwisów streamingowych, YouTube czy Netfliksa brzmią jak żart – piractwo w segmencie filmowo-muzycznym spadło na przestrzeni ostatnich lat do bardzo niskiego poziomu.
Jeszcze ciekawszy jest kolejny fragment artykułu: „Zdaniem Zwinogrodzkiej branża elektroniki użytkowej przeżywa teraz prosperity, nałożenie dodatkowego podatku nie powinno mu więc zaszkodzić. Na alarmujące wskazania ekspertów wskazujących, że opłata zostanie w całości przełożona na kupujących, wiceminister odparła, że producenci przyjmą ją na siebie, uszczuplając swój zysk.”
Branża przeżywa prosperity? A jakże – opodatkować! Producenci wezmą opłatę na siebie? No to popatrzmy na najpopularniejszą dodatkową opłatę z tego roku – podatek cukrowy. Zupełnym przypadkiem za puszkę napoju energetycznego płacimy teraz nawet 2-3 złote więcej, a butelka popularnej coli za 10 złotych to już nie jest zjawisko science-fiction, a realną ofertą. A przecież producenci także mieli wziąć opłatę na siebie, prawda?
Niestety wiele wskazuje na to, że festiwal równie fascynujących wypowiedzi będziemy oglądali także na przestrzeni kolejnych tygodni. Pozostaje mieć nadzieję, że opór faktycznie może zdziałać wiele, bo oczywiste jest, że opłata reprograficzna w największym stopniu uderzy w ludzi najbiedniejszych, których nie stać na obcowanie z nowymi technologiami.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.