Test Nothing Ear(a), czyli nowego rozdania i strategii londyńskiej marki. Czy te słuchawki bezprzewodowe do 500 złotych dają radę? Warto je kupić? Jak się sprawują? Na te oraz inne odpowiedzi odpowiem w tej recenzji, zapraszam.
Po recenzji Nothing Ear, czyli flagowych słuchawek bezprzewodowych od tego producenta, przyszedł czas na test Nothgin Ear(a), tańszej propozycji TWS-ów. Jest to pierwszy produkt z tej linii, jeżeli chodzi o słuchawki.
Czy jest warty uwagi? Nie przedłużając, sprawdźmy je!
Nothing Ear(a) są tańsze, ale czy tanie?
Tanie nie są, to jednak nadal nieco ponad 450 złotych, które musimy zapłacić za nowy produkt od firmy z Londynu.
Jest to jednak zauważalna oszczędność względem sztandarowych słuchawek TWS tego producenta, wynosi bowiem ponad 200 złotych.
Specyfikacja Nothing Ear(a)
Sprawdźmy zatem, co takiego zmieniło się na papierze względem droższego modelu, skoro cena „spadła o 30%”.
- Rodzaj łączności: Bluetooth 5.3
- Zgodne profile: RFCOMM, SPP, HFP, A2DP, AVDTP, AVCTP, AVRCP
- Kodeki: SBC, AAC, LDAC
- Budowa: dokanałowe
- Redukcja szumów: aktywna, 3-stopniowa z opcją adaptacyjnej
- Średnica przetwornika: 11 mm
- Mikrofony: trzy (na słuchawkę)
- Maksymalny czas pracy: do 9,5 h na jednym ładowaniu, do 42,5 h dzięki etui (bez ANC)
- Wodoszczelność: IPX2 / IP54 (etui, słuchawki)
- Waga jednej słuchawki: 4,8 g
- Waga etui: 39,6 g
Ceramikę w kontekście przetwornika zastąpiono połączeniem PMI z TPU, więc tu jest pierwsza oszczędność. Zabrakło kodeka LHDC 5.0, czy certyfikacji IP55 dla etui. Co ciekawe, Nothing Ear(a) zapewnić mają lepszy czas pracy na baterii.
Wyposażenie Nothing Ear(a)? Standardowe
Słuchawki przychodzą do nas w tradycyjnym dla firmy Nothing opakowaniu. Znajdziemy na nim informacje o częściowej specyfikacji, czy certyfikacjach, a także oczywiście wygląd produktu. Nie jest to jednak najważniejsze, bo rzeczy istotne kryją się w środku.
Na wyposażeniu znajdziemy:
- Słuchawki;
- Przewód USB-C;
- Tipsy (S, L);
- Instrukcja.
Jest to więc ten sam zestaw, który oferuje droższy brat. Nadal uważam, że można byłoby tu zmieścić więcej tipsów w zestawie, choć w takim produkcie „nie boli” to tak, jak w przypadku wyższego modelu.
Słuchawki Nothing Ear(a) to nowa stylistyka etui, ale nie tylko
Jak możecie zauważyć, „rdzeń” stylistyki został taki sam, ale zmieniło się etui, a także podejście do kwestii kolorystycznych. Czy na plus? Szczerze, to bardziej podobają mi się Nothing Ear(a) od droższego modelu, właśnie z uwagi na tę zmianę kolorystyczną, gdzie biały „ma więcej białego”. Trochę masło maślane, ale myślę, że przekaz zrozumiały.
Oprócz tego różnią się nieco słuchawki między sobą rozmiarami, konkretniej:
- Nothing Ear(a): 30,9 x 21,7 x 24,3 mm;
- Nothing Ear: 29,4 x 21,7 x 24,1 mm;
Co z wagą? Również jest zmienione, konkretniej to zwiększyła się do 4,8 gram w porównaniu z 4,62 grama w przypadku flagowego produktu. Już tutaj mogę wstępnie powiedzieć, że tak, odbija się to na wygodzie, ale w jaki sposób – o tym w odpowiedniej sekcji 😉
Samo wykonanie to w większości tworzywa sztuczne, do których jednak nie można mieć większych zastrzeżeń (prócz prawdopodobnie bardzo łatwego rysowania się etui chociażby). A skoro już o nim mowa, jest dla mnie niezbyt wygodne w otwieraniu.
Zwyczajnie jedną dłonią jest to mniej ergonomiczne, niż w przypadku nawet oryginalnych Nothing Ear (1).
Co do jego wykonania z kolei, z jednej strony można odnieść wrażenie, że wszystko jest na właściwym miejscu, z drugiej strony – skrzypi, jeżeli się już nawet delikatnie naciśnie. Problem najprawdopodobniej leży w spasowaniu „wieczka” do reszty etui. Trochę słabo, a nawet momentami bardzo…
Taniej, a lepiej? O wygodzie Nothing Ear(a) słów kilka
W tym kontekście bardziej przypominają mi ex-flagowe dwójki, niżeli najnowszy, sztandarowy produkt firmy Nothing. Nie jest to jednak z jakiegoś powodu (dla mnie) to samo, co druga iteracja Nothing Ear. Co jednak w takim razie jest dobre, a co nie w kontekście wygody użytkowania tychże TWS-ów?
Na pewno osadzenie jest w porządku, chociaż znowu czuję w lewym uchu „luz”, zwyczajnie przydałby się inny rozmiar gumki, aczkolwiek te w zestawie nie poprawiają komfortu. Idąc dalej, trzymają się bardzo dobrze, praktycznie nie ma szansy na to, że wypadną, a oprócz tego nie męczą za bardzo uszu. Na pewno trochę bardziej prawe się „męczy” niżeli lewe.
Generalnie rzecz biorąc są to słuchawki wygodne, bez większych niedogodności, jednak nadal dla mnie „królem” w kontekście firmy Nothing oraz wygody pozostają dwójki.
Sterowanie jak było dobre, takie pozostało
Jest takie samo, jak w Nothing Ear, a także w Nothing Ear 2, dlatego uważam, że najlepiej, jeżeli Was odeślę w tym miejscu do tekstów poświęconych owym rozwiązaniom.
TEST Nothing Ear 2. Świetny design i autorski projekt sprzętowy obroni się w tej cenie?
Nothing Ear(a) – brzmieniowo dla fanów basu, ale czy tylko?
No właśnie, mamy tutaj również nowy przetwornik względem „dwójek”, jednak nie ceramiczny, a wykonany z PMI+TPU. Czysto teoretycznie „ma brzmieć mniej premium”, jednak jakie są realia tego brzmienia? Przejdźmy sobie do sprawdzenia każdego z pasm i nie tylko.
Co warto zaznaczyć, nie znajdziemy tutaj opcji personalizacji dźwięku pod nasz słuch – to jedna z oszczędności względem droższego modelu.
Bas
Tak, jak zacząłem, można było się domyślać, że będzie to najlepsze pasmo ze wszystkich prezentowanych przez Nothign Ear(a). Jest dobra dynamika, całość „fajnie” schodzi w przeróżnych utworach, jest „mięsiście” – jest zwyczajnie przyjemnie, ciepło. W swojej kategorii cenowej jest to na pewno do odnotowania na plus.
Porównując z droższym modelem, jest tylko nieznacznie gorzej z głębią brzmienia, ale pamiętajmy, to ponad 200 zł różnicy.
Średnica
Tutaj już jest gorzej, w to z uwagi na jej ocieplenie chociażby przez bas, nadal określiłbym ją jako „w porządku”, jednak dosyć często brakuje tutaj detali, a także takiej… Świeżości, która jest charakterystyczna dla jasnych średnic.
Sopran
No i został sopran, który również nie jest specjalnie dobry, ale nie jest też specjalnie zły. Momentami pokłuje w uszy, ale momentami również pokaże swoją klarowną stronę. Jest zwyczajnie przeciętny.
Separacja pasm
Całość jest mocno basowa, ciepła, więc ciężko powiedzieć tutaj o dobrej separacji pasm, kiedy to bas rozgrywa pierwsze partie tutaj.
Scena i pozycjonowanie
Do przodu i na boki można ufać słuchawkom w znacznym stopniu, do tyłu jest nieco gorzej, jednak nadal jest to bardzo dobry poziom.
Opóźnienie
Jest niskie, dzięki czemu jesteśmy w stanie korzystać z nich przy wirtualnej rozrywce w grach.
Mikrofony
W zasadzie wszystkie słuchawki od Nothing mogły pochwalić się przynajmniej dobrymi mikrofonami. Czy tak samo będzie w tym modelu? Odsłuchajmy próbkę w dobrych warunkach otoczenia:
Oraz taką, w głośnym pomieszczeniu:
Wnioski? Mamy tutaj inne mikrofony, a przynajmniej inaczej działające, niżeli w przypadku droższego z braci. Słychać w obydwu scenariuszach jakby „uderzenia”, nie potrafię tego inaczej nazwać. Z jednej strony całość brzmi dobrze, z drugiej, nie jest to „super” poziom. Tak czy owak, można producenta pochwalić za to, jak poradził sobie z tematem myślę.
Jak w Nothing Ear(a) stoi ANC i tryb transparentny?
Pierwsza z wymienionych technologii stoi na w zasadzie bliskim poziomie do tej z droższego modelu bez dopisku (a). Potrafi sporo „odciąć”, ale ma troszkę większy wpływ na brzmienie, dodając jeszcze trochę basu, którego i tak już jest sporo.
Tryb transparentny z kolei hmm… Z jednej strony jest znowu bliski temu z Nothing Ear, z drugiej powiedziałbym, że deczko gorszy. Ciekawe, czy wraz z aktualizacjami będzie lepiej, ale na ten moment jest takie -4. Dobrze odwzorowuje barwę głosu, ale zbiera mniej niż przykładowo Nothing Ear 2.
Nothing X App z problemami
W zasadzie mamy to samo, co w przypadku Nothing Ear, jednak nie uświadczymy niektórych funkcji, takich jak spersonalizowane brzmienie dla Waszego słuchu, a także brakuje rozbudowanego equalizera. Oprócz tego – jota w jotę to samo.
TEST Nothing Ear. Stare szaty, nowa jakość? Cóż, jakby to powiedzieć…
No, prawie. Tutaj miałem problem z aktualizacją słuchawek – parowałem je parokrotnie z różnymi smartfonami, jednak nie udało mi się przejść w pełni procesu aktualizacji. Nie działała także funkcja sprawdzająca dopasowanie słuchawek do ucha, konkretniej tipsów. Nie jest to coś, co chce się widzieć w jakichkolwiek słuchawkach, a szczególnie takich, które ceną zbliżają się do 500 złotych.
Nothing Ear(a) – najlepsza bateria w słuchawkach od Carla Pei w historii?
Firma obiecuje tutaj naprawdę spore wartości, jeżeli chodzi o czas pracy na baterii. Czy jednak pokrywają się z rzeczywistością? Jest do tego blisko, choć zawsze ciężko to bardzo precyzyjnie podać. Mowa jest tutaj o 85-90% spełniania czasu, o którym mówi Nothing. Oczywiście przy używaniu ANC / trybu transparentnego niekiedy, a także kodeku LDAC nie są to wartości standardowo podawane dla najmniej „prądożernego scenariusza”.
W przypadku właśnie takiego zastosowania, Nothing Ear (a) mają wytrzymać do 5,5 godziny na jednym ładowaniu oraz do 24,5 godzin z etui. Doliczając do tego kwestie ewentualnych dłuższych połączeń głosowych, ten czas może jeszcze spaść. Co by jednak nie mówić, progres względem „dwójek” jest zauważalny po raz kolejny.
Nothing Ear(a) to sztuka kompromisu, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Podsumowanie
Ciężko mi jednoznacznie ocenić te słuchawki, a raczej jednoznacznie polecić, lub odradzić. Jest to produkt, który z pewnością znajdzie swoich zwolenników, ale również i przeciwników. Przypominając cenę – 459 złotych – znajdziemy w tej okolicy wiele modeli, które mogą nawiązać konkurencję z najnowszym produktem firmy Carla Pei.
Czy jednak to opłacalny wybór? Wycena myślę nie jest przesadzona, chociaż gdyby to było 399 złotych, to moim zdaniem byłaby to bardziej wyważona kwota.
Co jednak na plus?
Obecność kodeka LDAC z pewnością należy zaliczyć jako zaletę, tak samo, jak komfort użytkowania. Na niego składa się również wygodne sterowanie, które w zasadzie od Nothing Ear (stick) się nie zmienia. Przechodząc do brzmienia, na pochwałę zasługuje ciepły, bogaty bas, a także obszerna scena.
Należałoby tutaj również wymienić niskie opóźnienia, które umożliwiają rozgrywkę w „szybszych grach”, czy dobre jakościowo mikrofony. Całkiem dobrze prezentuje się ANC i tryb transparentny, a na końcowy „plus” zasługuje także bardzo dobra bateria.
Co na minus?
Zwyczajnie słabe, ubogie wyposażenie, ale także słabo spasowane etui. Brzmieniowo z kolei przeciętna jest średnica i sopran, a słaba separacja pasm tego nie poprawia. No i zachodzi zjawisko, którego nikt nigdy nie chce słyszeć, czyli oddziaływanie ANC / trybu transparentnego na brzmienie.
Czy ja bym kupił?
Tak, jak mogliście wywnioskować z tej recenzji, moje Nothing Ear 2 na moment obecny pozostają moimi „daily”. Natomiast, na promocji za te 4 stówki? Nowe Nothing Ear(a) byłyby modelem, który zdecydowanie bym przemyślał w kontekście zakupu.
Tymczasem sprawdźcie także test Motorola moto buds+, a ja lecę recenzować dla Was kolejne sprzęty 🙂
Cya!
ZALETY
|
WADY
|
Słuchawki TWS do 600 zł z pazurem i magią. TEST Motorola moto buds+
Ceny Nothing Ear(a)
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.