Jeszcze w poprzedniej dekadzie smartfon był zarezerwowany dla wąskiej grupy odbiorców, a wpływało na to kilka czynników (m.in. cena, dostępność, zrozumienie samej koncepcji przez użytkowników). W ciągu kilku lat dokonała się jednak „smartfonowa rewolucja”, czego efektem jest np. miliard sprzedanych inteligentnych telefonów w roku 2013. W znacznej mierze przyczynił się do tego spadek cen sprzętu przy jednoczesnym wzroście ich wydajności oraz jakości. Klient dostaje dzisiaj więcej za mniej. I ten proces będzie postępował.
Nie będę grzebał w dalekiej historii, cofał się do czasów pierwszego iPhone’a albo jeszcze starszych smartfonów, ponieważ to temat zasługujący na osobny wpis. Na początek przywołam jednak tekst, który pojawił się u nas pod koniec ubiegłego roku – poświęciłem go smartfonom Motoroli i zastanawiałem się wówczas, do czego mogą doprowadzić poczynania duetu Motorola-Google. Premierę urządzeń Moto X oraz Moto X uznałem w grudniu za jedno z najważniejszych wydarzeń 2013 roku w branży mobilnej i czekałem na więcej, zakładałem, że w roku 2014 legendarny producent również zaskoczy nas czymś ciekawym. I zaskoczył. Okazało się, iż Motorola trafi pod skrzydła Lenovo. Pojawiały się wówczas pytania, co dalej z projektem Moto i czy można się po nim jeszcze spodziewać czegoś ciekawego? Kilka miesięcy później poznaliśmy oficjalną odpowiedź na to pytanie: smartfon Moto E.
Moto, czyli tanio solidnie i z Androidem
Motorola pokazała światu smartfon jeszcze tańszy od modelu Moto G (cena poniżej 120 dolarów), a przy tym wyposażony w przyzwoite podzespoły i oferujący niezłą jakość użytkowania. Firma udowodniła, że nadal można obniżać ceny sprzętu mobilnego i oferować przy tym produkty niezłej klasy, z których zadowolona będzie zdecydowana większość użytkowników inteligentnych telefonów. Chociaż smartfon nie jest do kupienia wszędzie za wspomniane sto kilkanaście dolarów i czasem jego cena okazuje się znacznie wyższa (przykładem Polska, gdzie model kosztuje ponad 500 złotych), to i tak mówimy o atrakcyjnej propozycji. W pierwszej kolejności jest ona skierowana do klientów na rynkach wschodzących, do osób, które korzystają jeszcze ze zwykłych telefonów i niebawem mogą się przesiąść na smartfony czy do ludzi, którzy najzwyczajniej w świecie nie chcą wydawać większej sumy na drogą elektronikę i szukają prostego, ale sprawnego urządzenia. Pole do popisu całkiem spore.
Potencjalnych odbiorców Moto E naliczymy wielu, a będzie ich przybywać. To oni stanowią dzisiaj podstawę mobilnego biznesu i nie ulegnie to zmianie. Flagowe modele w cenie kilku tysięcy złotych nadal będą wizytówkami producentów i lokomotywami ciągnącymi oferty, ale w setkach milionów sztuk w każdym kwartale będą się sprzedawać tańsze smartfony. Górna półka zaczyna się stabilizować i nic nie wskazuje na to, by sprzedaż topowych smartfonów miała dynamicznie rosnąć. To samo nie odnosi się do średniej, a zwłaszcza niższej półki cenowej – modele typu Moto E będą zyskiwały na popularności i producenci zdają sobie z tego sprawę. Dzięki temu, obok premier sprzętu wyposażonego w kosmiczne technologie, przyciągającego uwagę całej branży, a przy tym stosunkowo drogiego, sporą rolę odgrywać będą prezentacje produktów świetnie wypadających w zestawieniach ceny z jakością. To sprzęt pokroju wspomnianych już Moto G oraz E, to np. tanie Lumie. Skoro już o Lumiach mowa.
Microsoft chce wielu Moto E z Windows Phone
Niedawno zrobiło się głośno na temat nowych smartfonów z mobilną platformą Microsoftu. Co ciekawe, nie będą to produkty od dobrze wszystkim znanych korporacji takich, jak Samsung, Lenovo czy LG. Rodzinę sprzętów z mobilnymi oknami poszerzą firmy Prestigio, Yezz i Blu. Czego można się spodziewać po ich smartfonach? Przede wszystkim niskiej ceny. Modele przygotowywane prze tych producentów to przedstawiciele niższej i średniej półki cenowej, urządzenia, które zastaną wycenione na kilkaset złotych i będą kierowane głównie do klientów z Europy Wschodniej, Afryki, Ameryki Łacińskiej oraz wielu azjatyckich państw. To te produkty mają stanowić alternatywę dla smartfonów typu Moto G/E oraz innych tanich słuchawek z Androidem. Po anonsie tego sprzętu stało się jasne, że Microsoft zmienił taktykę na rynku mobilnym.
Jeszcze stosunkowo niedawno Microsoft próbował przenieść do branży mobilnej mechanizmy, które sprawdzały się w sektorze PC – firma chciała zarabiać na sprzedaży swojego systemu operacyjnego. O ile jednak w przypadku komputerów producenci nie mieli większego wyboru i musieli się zgadzać na współpracę z Microsoftem, o tyle na arenie ultramobilnej mieli/mają wybór: darmowego Androida. Współpraca z Google gwarantowała niższe koszty finalnego produktu, a co za tym idzie, czyniła sprzęt bardziej atrakcyjnym z puntu widzenia klienta. W przypadku topowych modeli kilkanaście czy nawet kilkadziesiąt dolarów więcej lub mniej nie stanowiło wielkiej różnicy. Na niższych półkach cenowych mogło to jednak decydować o sukcesie/porażce urządzenia.
Oprócz elementu finansowego, Google wykorzystało motyw masowości – nie przebierano w producentach, nie stawiano im konkretnych wymogów i barier. Microsoft podążał inną drogą – chciał kontrolować system oraz ekosystem i dobierać sobie partnerów. Chociaż takie rozwiązanie ma swoje atuty i zapewnia korzyści klientom, to wygrał model „wolnej amerykanki” stosowany przez Google. Dzisiaj Microsoft zmienia strategię i bardziej otwiera się na rynek: zniesiono opłatę licencyjną, poszerzono listę partnerów biznesowych i ułatwiono im tworzenie sprzętu. Efekty stają się widoczne – anonsowano już kilka tanich urządzeń mniej znanych producentów, w przygotowaniu są kolejne modele. Do gry włączą się prawdopodobnie mniej i bardziej znani producenci z Chin czy Indii.
Czy Microsoft decydując się na zmiany bazował wyłącznie na doświadczeniach Google i bezmyślnie je kopiował? Nie – firma z Redmond mogła skorzystać z wiedzy, którą sama zdobyła. Sztandarowy przykład stanowi tu sprzedaż smartfonów z platformą Windows Phone. Największym zainteresowaniem klientów cieszą się od dawna tanie Lumie. To modele z numerami 520 i 620 pozwalają Microsoftowi kontrolować skromne, ale jednak kilka procent rynku. Gdyby ich zabrakło, to sprzedaż smartfonów z WP doznałaby poważnych spadków. Producent oprogramowania w końcu to zrozumiał i postanowił poszerzyć swoją ofertę właśnie na niższej półce cenowej. Czy nowe urządzenia będą się mogły pochwalić tym, co wyróżnia popularne Lumie, czyli dobrą wydajnością za niską cenę? Przekonamy się już niedługo – nawet, jeśli nie będzie to sprzęt idealny, to i tak pozwoli on Microsoftowi rozkręcić się na rynku mobilnym. Cena i tym razem może zdziałać cuda.
Schodzimy z ceną coraz niżej
Przywołane przed momentem Motorola Moto E, tanie Lumie czy kolejne budżetowe smartfony z WP nie są ulokowane na najniższej półce cenowej w segmencie ultramobilnym. To produkty reprezentujące kategorię „tanio i dobrze” (w przypadku sprzętu, którego jeszcze nie zaprezentowano jest to wyłącznie założenie). W sprzedaży pojawia się jednak coraz więcej urządzeń przyciągających uwagę klienta wyłącznie niską (!) ceną. Klient nie może liczyć w tym przypadku na ciekawe dodatki, wysoką wydajność oraz bezawaryjność – płaci niewiele i musi akceptować wady produktu. W zamian dostaje coś, co można określić mianem „okna na świat”. Dla wielu osób zamieszkujących najuboższe rejony świata bonusy w postaci rozwiniętego aparatu czy ekranu z wysoką rozdzielczością są zbędne lub przynajmniej mało istotne. Ludzie ci potrzebują po prostu sprzętu do łączności i kilku innych podstawowych funkcji smartfonu. Nawet najprostszego.
Nie ulega wątpliwości, iż rynek najtańszych smartfonów będzie w najbliższych latach dynamicznie rósł. Jakiś czas temu pisałem o planach Facebooka i Google zmierzających do dostarczenia Internetu kolejnym miliardom ludzi. Do pracy wzięła się szczególnie firma z Mountain View, dokonująca kolejnych przejęć oraz inwestycji i jest ona na dobrej drodze do zdominowania Sieci oraz poszerzenia jej granic. Gdy już to nastąpi, potrzebny będzie sprzęt, który umożliwi ubogim mieszkańcom Afryki czy Azji korzystanie z usług Google (lub innych firm, jeśli uda im się tam dotrzeć). Poszukiwane będą modele za kilkadziesiąt dolarów. Może nawet za kilkanaście dolarów. Produkty tego typu będą sprzedawane w olbrzymich nakładach, a ich niska jakość sprawi, że konieczna stanie się częsta wymiana słuchawek – biznes będzie się świetnie kręcił.
Czy wspomniane przed momentem kilkanaście dolarów za smartfon jest realną ceną? Odpowiadając na to pytanie, warto spojrzeć kilka lat wstecz. Stosunkowo niedawno, bo na początku bieżącej dekady, Eric Schmidt, czyli jedna z trzech najważniejszych osób w Google, mówił o smartfonie w cenie poniżej 100 dolarów. Wówczas wydawało się to ambitnym celem, na realizację którego przyjdzie nam trochę poczekać. Rynek jednak szybko to zweryfikował i producenci zaczęli masowo dostarczać klientom inteligentne telefony za kilkadziesiąt dolarów. Najpierw za 90, potem 70, kolejną ważną granicą było 50 dolarów. W końcu i ona pękła, a teraz mowa już o sprzęcie za 20-30 dolarów. Odległa wizja? Nie, już jest ona realizowana.
Na początku roku sporo mówiło się o bardzo tanim smartfonie z platformą Firefox OS. Mozilla chce z pomocą takiego sprzętu podkopać rynkowe udziały Androida. Model miałby kosztować 25 dolarów, czyli kilkadziesiąt złotych. Takie smartfony nie byłyby zatem droższe od zwykłych telefonów, które nadal cieszą się wzięciem głównie ze względu na niską cenę. Mozilla mogłaby zatem liczyć na pokaźny napływ użytkowników swojego systemu. Tyle, że musiałaby dostarczyć na rynek (poprzez swoich partnerów biznesowych) naprawdę pokaźną liczbę tanich smartfonów i… liczyć na to, że do tej samej rzeki nie wejdzie Android. To drugie wydaje się niemożliwe – zielony robot już teraz implementowany jest do bardzo tanich słuchawek. Google kontroluje segment budżetowych urządzeń ultramobilnych i nie powinna tego zmienić dalsza obniżka cen smartfonów.
Pozostaje pytanie o dolną granicę cenową, której nie uda się już przebić. Można ją dzisiaj wskazać? Chyba trudno udzielić konkretnej odpowiedzi, ale nie ulega wątpliwości, że jesteśmy blisko „dna”. Prawdopodobnie uda się zejść poniżej 20 dolarów za smartfon, ale na tym koniec. I tak będzie to nie lada wyczyn. Tylko, czy taki sprzęt będzie zapewniał jakąkolwiek wygodę i frajdę użytkowania? We wstępie wspominałem, że spadek cen produktów idzie w parze ze wzrostem ich jakości i jest to widoczne – wystarczy spojrzeć na serię Moto. Model G był nie tylko tańszy, ale też lepszy od wielu propozycji uznanych producentów. Kilka lat temu stworzenie świetnego smartfonu za mniej niż 200 dolarów wydawało się karkołomnym zdaniem, dzisiaj powstają bardzo dobre urządzenia za 100 dolarów. Łatwo sobie zatem wyobrazić, że za jakiś czas pochwały za wydajność będą zgarniać słuchawki w cenie 30 dolarów. To zdecydowanie dobre wieści dla klientów – jest się z czego cieszyć.
Zainteresował Cię artykuł? Zobacz też inne maniaKalne felietony.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.