Czym stała się na przestrzeni ostatnich lat innowacja w branży smartfonów? Gdybym miał wskazać więcej niż trzy innowacyjne rozwiązania, które faktycznie wpływają na komfort korzystania z telefonu komórkowego, musiałbym się mocno zastanowić. A Wy?
Smartfony w obecnej formie to w sporej mierze zasługa geniuszu Steve’a Jobsa, który wyczuł moment i w odpowiednim momencie przełamał nudę i monotonię, która dopadła świat starych, poczciwych telefonów komórkowych. Pamiętacie te czasy, kiedy kolejne modele komórek różniły się między sobą głównie oznaczeniem i – co najwyżej – kilkoma detalami takimi jak jakość wykonania obudowy, układem klawiszy funkcyjnych czy optyką aparatu?
Rynek wiał nudą, a za sprawą pierwszego iPhone’a w branży nastąpiło wielkie tąpnięcie, które rozpoczęło erę odsyłania do lamusa takich wynalazków, jak ekrany oporowe czy fizycznych klawiatur, które tak często chwalą sobie nieco bardziej zaawansowani wiekowo użytkownicy. Nie wszystkie zmiany poszły w dobrym kierunku, bowiem trudno pochwalić drastyczny spadek czasu pracy baterii na jednym cyklu ładowania, jednak patrząc z perspektywy czasu, wypada zgodzić się z Jobsem i powiedzieć, że te smartfony to jednak coś „amazing”. I szczerze mówiąc, od momentu wbicia ostatniego gwoździa do trumny Symbiana i BadaOS, wraz z postępującą cyfryzacją naszego życia, branża mobilna sprawia wrażenie pompowanej na siłę bańki, gdzie wielcy producenci boją się zaskoczyć jakąś gigantyczną innowacją, jak kiedyś Steve Jobs aby nie wywrócić obowiązującego ładu.
Jestem jedną z tych osób, która zachłysnęła się smartfonami i możliwościami, jakie one przyniosły ze sobą. Moją pierwszą Galaxy S-kę cały czas darzę wielką sympatią i uważam, że mimo upływu lat, to urządzenie naprawdę miało w sobie to coś, co sprawiło że wielu innych użytkowników również zachłysnęło się wizją nowej, pięknej epoki która powoli ewoluuje na naszych oczach. Należy jednak zauważyć, że w ostatnich kilku latach rozwój nieco wyhamował. Zupełnie, jakby tych wszystkich decydentów, którzy zasiadają gdzieś tam na samych szczytach wielkich korporacji dopadła stagnacja i nuda – czyli to, co w linii prostej przekuło się na dramatyczną sytuację Nokii, która miała wszelkie predyspozycje ku temu, aby cyfrową rewolucję przekuć na swój kolejny sukces. Jak wyszło? Wiemy doskonale. Finowie przespali swój moment i na dobrą sprawę cały czas ponoszą tego konsekwencje. Tak samo, jak Microsoft i kilku innych producentów.
Pospacerowałem sobie ostatnio po sklepach z elektroniką użytkową. Bo miałem czas i przed publikacją tego wpisu chciałem upewnić się, czy aby jakieś ciekawe cudeńko nie obala całej tej teorii. Niestety, wydaje mi się że nie. Rynek zdaje się skręcać w stronę specjalizowania się wielkich graczy w kierunkach, gdzie ci czują się najmocniej. I tak, pewni producenci pompują potencjał w aparat i szeroko rozumianą optykę, inni gracze usiłują wyróżnić się doprawdy pięknymi metalowymi obudowami z jakimiś zapadającymi w pamięć załamaniami, ktoś tam po cichu tworzy sobie urządzenia modułowe a jeszcze inni porywają tłumy cudownymi, nieraz zaokrąglonymi ekranami o nieskończonym kontraście i idealnej czerni.
Nie ganię tych zmian, bynajmniej. Po prawdzie, bardzo szanuję specjalizowanie się producentów w tym, gdzie czują oni potencjał i mają świadomość tego, że są po prostu dobrzy w te klocki. To jedno z najstarszych praw wolnego rynku – jeśli masz technologię, know-how, to udoskonalaj produkt. Po prostu czasem przypomina mi się w takiej sytuacji pewna globalnie szanowana korporacja ze Skandynawii, która tak samo jak wielu obecnych producentów bała się wyjść szerzej poza schemat. Połączyć te wszystkie świetne cechy i pomysły w jedno urządzenie, które po prostu zniszczy panujący na rynku ład.
Jestem spokojny o obecny stan rzeczy, bo rynek uległ ogromnej polaryzacji. Na dobrą sprawę motorem zmian wcale nie muszą być producenci urządzeń z Androidem a Google. Wystarczy bowiem, że w odpowiednim czasie gigant z Mountain View zarządzi szereg innowacji, które wdroży nowy Nexus, a pozostali producenci nie chcąc zostać w tyle będą musieli się dopasować, albo sami skażą się na rynkowy niebyt. A co, jeśli Google’owi pasuje obecna sytuacja? Nic. Wtedy wszyscy na jakiś czas utkwimy w pułapce przewidywalnego rozwoju i zarówno Wy- użytkownicy – jak i my – piszący dla Was redaKtorzy – będziemy zachwycali się minimalnie szybszym procesorem, poprawioną optyką czy kolejnym ciekawym urządzeniem wykorzystującym modułowe elementy. Przynajmniej do czasu, aż pewnego pięknego dnia podczas prezentacji jakiegoś produktu na scenę nie wyjdzie jakiś nie mieszczący się w utartym schemacie CEO wielkiej korporacji i kiedyś – jak Steve – nie wywróci tego ładu do góry nogami. Ciekawe, które korporacje byłyby w stanie przetrwać takie trzęsienie ziemi, prawda?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.