Jasne było to, że wobec malejącej sprzedaży smartfonów ktoś z pewnością oberwie rykoszetem, zwłaszcza że jeszcze bardziej stanowczo rozpychają się chińscy potentaci w postaci Xiaomi i Huawei. Zapowiada się, że jesteśmy właśnie świadkami początku mocnej selekcji, z której wielu mniejszych graczy wyjdzie mocno poobijanych, ale też nie wyjdzie w ogóle.
Jakkolwiek nieprzyjemnie by to brzmiało – w branży smartfonów dobrze już było. Czasy nieustannych wzrostów sprzedaży powodowały, że do peletonu producentów smartfonów przystępowały coraz to nowe marki i raczej rzadko słyszało się o tym, by ktoś odpadał z powodu problemów finansowych – często były to duże marki, które rezygnowały ze sprzedaży z powodu zbyt dużego rozdrobnienia swojego portfolio. No, ale mamy rok 2019 i sytuacja wygląda zdecydowanie inaczej.
Nie da się bowiem ukryć, że – jak mawia klasyk z polskiej sceny politycznej – „coś się popsuło”, bo nie trzeba być wytwornym analitykiem by stwierdzić, że nadchodzą naprawdę ciężkie czasy. Czasy, w których zdecydowaną większość rynku zagarną potężne molochy z pierwszej piątki. Wystarczy popatrzeć na statystyki jednej z najpopularniejszych firm badawczych – IDC – by zobaczyć, że maluczcy nieustannie tracą wpływy.
Mali znaczą coraz mniej
Jeszcze w pierwszym kwartale 2017 roku firmy spoza pierwszej piątki odpowiadały za 40,2% całkowitej sprzedaży, a w ostatnich trzech miesiącach – ledwie 31,5%. Warto do tego dodać sporą dynamikę spadku sprzedaży smartfonów, która w czwartym kwartale 2018 roku w porównaniu do analogicznego okresu rok wcześniej wynosi aż -4,9%. Przekładając to na suche fakty – końcówka 2018 roku była najgorszym okresem od momentu rozpoczęcia prowadzenia statystyk, jeśli chodzi o rozwój rynku.
Strata 1/4 udziałów przez zestaw mniejszych producentów oznacza tylko jedno – praktycznie wszystkie firmy zajmujące się sprzedażą smartfonów na nieco mniejszą skalę albo wkalkulowują w swoje plany biznesowe znacznie mniejsze zarobki, albo też balansują na granicy życia i śmierci. O tym, że jest źle, dowiadujemy się praktycznie co kilkanaście dni, słysząc o zakończeniu rynkowego żywota przez kolejną z firm.
Upadki małych, problemy większych
Niewątpliwym echem w branży odbiło się bankructwo Gionee – całkiem popularnego koncernu, który operował zwłaszcza w Azji i był dostarczycielem tanich, ciekawych smartfonów, które często były wybierane przez osoby przeszukujące czeluścia chińskich megasklepów internetowych. Wkrótce potem o swoim końcu poinformowali przedstawiciele Meitu – firma zostanie w ciągu najbliższych tygodni kompletnie wchłonięta przez Xiaomi. Teraz zaś z obiegu wypada firma Yota, producent Yotaphone, czyli ciekawego smartfona z dwoma wyświetlaczami. Zarząd spółki właśnie złożył papiery likwidacyjne na Kajmanach i zawija biznes bez zbytniego rozgłosu.
Ale to przecież nie koniec smutnej wyliczanki – oficjalnie firmy nie przyznają się do tego, że jest źle i balansują na granicy życia i śmierci, ale przecież wiemy doskonale, co się święci chociażby w przypadku HTC, o którego losach regularnie informujemy Was na łamach gsmManiaKa. Lata bez wypracowanego zysku operacyjnego i z nieustanną stratą powodują, że zarząd tajwańskiego producenta chwyta się ostatecznych rozwiązań i rozmawia o sprzedaży licencji z producentami prosto z Indii, jakkolwiek egzotycznie by to nie zabrzmiało.
Szkopuł w tym, że sytuacja na niezwykle dynamicznie rozwijającym się hinduskim rynku też jest daleka od oczekiwań, przynajmniej z punktu widzenia tamtejszych producentów. Jeszcze niedawno największym koncernem sprzedającym smartfony w tym kraju był Micromax (z którym zresztą HTC aktywnie rozmawia o przejęciu licencji), ale teraz firma ogląda plecy Xiaomi i Huawei, które bardzo szybko rozgościły się w tych skromnych progach.
Oberwało się także firmie Karbonn, która notuje znacznie mniejsze zyski niż jeszcze dwa lata temu i jej wyniki cały czas lecą w dół. A że Chińczycy nie bawią się w półśrodki, wcale nie zdziwię się, jeśli obydwa te podmioty za 1-2 lata albo będą wegetować, albo też wycofają się z biznesu.
Kreatywna księgowość nie wystarczy
Od dawna nie słyszeliśmy nic od Essential, czyli firmy założonej przez ojca Androida, Andy’ego Rubina. Fiasko Essential Phone wcale nie miało zaburzyć prac nad kolejnym smartfonem, ale aktualnie wydaje się, że w tym wypadku nie usłyszymy już niczego ciekawego poza „oficjalnym zakończeniem działalności”.
Nerwowe ruchy podejmuje także Sony, które włączyło działkę smartfonów w inną dywizję tylko po to, by zrobić dobrą minę do złej gry i gdzieś skompensować miliardowe straty, ukrywając je w czeluściach Excela. O komentarz poprosimy psa:
A przecież nienajlepiej dzieje się także w działce mobilnej LG – firma z uporem maniaka wypuszcza kolejne smartfony, ale po pierwsze: sprzedają się one po prostu słabo, a po drugie: tanieją w ekspresowym tempie. Z punktu widzenia konsumenta to dobra decyzja – dla księgowych koreańskiego potentata już niekoniecznie.
To nie jest czas łatwych decyzji
Nie będę się mądrzył i uprawiał kreatywnego copywritingu – nie jest dobrze i wiedzą to wszyscy poza Samsungiem, Huawei, Xiaomi, Apple czy Oppo, które dalej sobie skrobią rzepkę i idą przed siebie. Reszta dzieli pomiędzy siebie mały kawałek tortu i powoli dochodzimy do sytuacji, w której firmy będą sobie wyrywać z rąk kolejne kęsy, robiąc to za wszelką cenę.
Dziś są tylko dwie drogi – albo jesteś duży, albo masz na siebie pomysł i działasz sensownie. Pośrodku jest tylko przepaść.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.